Pracownice Avonu przeciwko firmie
Od dziesięciu lat potęgę Avonu na rynku tzw.
sprzedaży bezpośredniej budują kobiety. Dzisiaj pięć z nich pozywa
firmę do sądu. Po raz pierwszy ktoś z pół miliona pracujących w
tej branży chce, by uznać go za pracownika, a nie za samodzielnego
przedsiębiorcę - pisze "Gazeta Wyborcza".
21.06.2004 | aktual.: 21.06.2004 07:13
Katarzyna Świdzińska z Lublina ma 36 lat, na głowie kredyt mieszkaniowy, przy sobie leki na uspokojenie. W 1995 r. była młodą matką na urlopie wychowawczym. Wcześniej w administracji Zakładu Oczyszczania Miasta wypisywała karty kierowców, podawała kawę. Ale ją zredukowali. Wtedy koleżanka wciągnęła ją do Avonu. Szybko awansowała na okręgową kierowniczkę sprzedaży ("okaeskę"). _ "Wciągnęła mnie koleżanka. Kosmetyk otwiera wiele drzwi, to doskonały suwenir dla lekarzy, urzędników. Obdzwoniłam znajome, po paru tygodniach awansowałam na koordynatorkę. Sprzedawałam i werbowałam nowe dziewczyny. Zauważyli mnie. Zostałam 'okaeską' w Lublinie, jedną z dwustu w Polsce" _ - relacjonuje dziennik.
Świdzińska miała tylko umowę cywilną. Avon wyciskał z niej, ile się dało. Gdy rok temu ją zwolnił, pozwała go. _ "Walczę o godność" _ - mówi. W jej ślady idą kolejne "okaeski". To elita Avonu, "okaeski" zarządzają ok. 240 tys. konsultantek sprzedających niedrogie szminki, kremy, szampony (Avon nie ma sklepów, to ta armia ludzi zdobyła dla niego pozycję lidera sprzedaży bezpośredniej w Polsce). Konsultantki - studentki, nauczycielki, urzędniczki, emerytki - zazdroszczą "okaeskom" komórek, wycieczek do ciepłych krajów w nagrodę od firmy, aut z leasingu, zdjęć z Marylą Rodowicz na firmowym bankiecie. Od przełożonych słyszą: _ "Postarajcie się, dziewczynki, więcej sprzedawać, jak chcecie mieć takie buty jak ja, za tysiąc złotych" _. (Fachowcy od marketingu nazywają to "dżusowaniem"; z ang. - wyciskaniem soków) - podaje gazeta.
Ale z roku na rok było coraz trudniej o nowe klientki. Rynek się nasycił, z Avonem ostro konkurują np. Oriflame i Mary Kay. Firma wymaga coraz więcej. "Okaeski" dostają procent od kosmetyków, sprzedanych przez konsultantki. Prowizja zależy od wykonania planu sprzedaży. Wyrobią plan, następny będzie wyższy. Niektóre "okaeski" podkręcają wyniki: robią zakupy na "martwe dusze", zawyżają listę uczestników szkoleń. Świdzińska wyciągała nawet 20 tys. zł miesięcznie, ale nie na rękę. Jako jednoosobowa firma sama płaciła za wynajem biura, sal szkoleniowych, leasing auta, telefony, prezenty dla konsultantek, składki na ZUS. Zostawało jakieś 3 tys - informuje "Gazeta Wyborcza".
Całe życie podporządkowała pracy. Godz. 7.30 - pobudka, sprawdzić faksy, maile od "dywizyjnej" (przełożonej "okaesek"). Od 10 praca w biurze albo wizyty w terenie: "prospekting" (szukanie kandydatek na nowe konsultantki). Ok. 13 przerwa - odebrać dziecko ze szkoły. Potem szkolenia: kosmetyczne, marketingowe. Po 20 - zebrać SMS-ami wyniki pracy podległych kobiet, zrobić raport dla "dywizyjnej". Świdzińska ocknęła się, dopiero gdy Avon rozwiązał z nią umowę. Mit "firmy dla kobiet" prysł. Świdzińska została z kredytem, perspektywą minimalnej emerytury (ZUS opłacała przecież też minimalny) i głęboką depresją - pisze dziennik.
Teraz się domaga, by sąd uznał, że choć formalnie współpracowała z Avonem, to faktycznie pracowała w firmie jak etatowy menedżer. Jeśli wygra, dostanie świadectwo pracy, odprawę i zwrot pieniędzy za zaległe urlopy. Ale stawka jest wyższa. Gdyby sąd orzekł, że "okaeski" pracowały na etacie, fiskus mógłby żądać od Avonu nieodprowadzanych zaliczek na podatek dochodowy, a ZUS - składek od ich zarobków brutto. Za pięć lat wstecz plus odsetki. W grę wchodzi kilkadziesiąt milionów złotych - podaje gazeta. (PAP)