Pracownicy „wytrzeźwiałki” na co dzień zderzają się z agresją
W 2011 roku przyjęto tu 9 tys. osób. Wśród nich było 800 kobiet. Niektórzy uważają, że są tutaj niesłusznie
09.02.2012 | aktual.: 09.02.2012 14:09
* W 2011 roku przyjęto tu 9 tys. osób. Wśród nich było 800 kobiet. Niektórzy uważają, że są tutaj niesłusznie. - Nieistotne, że we krwi ma 2,5 promila, w domu przestawia meble i wszystkich ustawia po kątach. Uważa, że jest tu bezprawnie i żąda, żeby go wypuścić - relacjonują pracownicy Pogotowia Socjalnego dla Osób Nietrzeźwych, którzy na co dzień zderzają się z agresją pacjentów i skrajnymi obrazami zaniedbania, będącego wynikiem choroby alkoholowej. *
Trafiają tu alkoholicy i pijący okazjonalnie. Ale większość to tzw. „stali bywalcy”. Na wejściu alkomat. Certyfikowany. Wydruk z niego może być dowodem w sprawie sądowej. Na stole protokoły doprowadzenia, które wypisują służby mundurowe. W trzech kopiach: dla pacjenta, Pogotowia Socjalnego i dla służb. Na tablicy, wiszącej nad stołem, zdjęcie martwego człowieka. – Od dwóch dni leży w kostnicy - mówi jeden z pracowników - Policja nie może go zidentyfikować. Przywieźli nam dzisiaj. Twarz znajoma – ciągnie Pan Janusz. – Ale Ci bezdomni są często do siebie podobni – dodaje inny pracownik . - Czasem trudno ich rozróżnić… Tu się zaczyna proces przyjmowania – oznajmia pan Janusz.
Niezbyt przychylna architektura miejsca. Budynek biały, barakowaty. Ale wewnątrz jest jeszcze bardziej przytłaczająco. Ciemny długi korytarz z szeregiem pokoików po bokach, równie ciemnych. Całość sprawia dość klaustrofobiczne wrażenie. Specyficzny zapach, będący mieszaniną wyziewów, wydzielin i wydalin. Oprócz przyciągającej wzrok maszyny, będącej alkomatem, w pamięci zapada pomieszczenie z napisem Izolatka. Ale nikt tu nie jest zamykany za karę. To miejsce izolacji dla osób będących nosicielami pasożytów i zarazków. - Wszy, robactwo, – wylicza Pan Janusz. To kwalifikuje pacjenta do izolatki. – Trafiają tu różni ludzie. Niektórzy w dość mocno zaniedbanym stanie – tłumaczy pracownik.
Pan Janusz (nazwiska nie chce ujawnić) pracuje w Całodobowym Pogotowiu Socjalnym dla Osób Nietrzeźwych w Gdańsku od kilkunastu lat. Jest opiekunem zmiany. Wcześniej pracował jako konserwator w Wojewódzkim Ośrodku Terapii Uzależnień. Tu nadarzył się etat, więc przyszedł. Praca w „odwyku” uodporniła go na „pewne sprawy”. – Tu trzeba być silnym psychicznie. Nie „nieść” tej pracy do domu – mówi.
Inni też nie przyszli tu z powołania. Praca niezbyt wdzięczna i nawet lekarze często uciekają, nie godząc się na takie warunkach. Również finansowe. Zdarzy się, że pracownik rezygnuje, po bardzo krótkim czasie, bo nie daje rady psychicznie. Na dwunastogodzinnej zmianie pracują cztery osoby: dwóch opiekunów, kierownik zmiany i lekarz. Jako piątą można wymienić sprzątaczkę. System zmianowy: 12 na 24 godziny wolnego i 12 na 48 godzin wolnych. Po nocce są dwa dni wolne. Nie ma reguły na to, ile osób dziennie odwożą tu służby mundurowe, najczęściej policja, albo straż miejska. Bo właśnie do ich obowiązków należy przekazanie nietrzeźwej osoby do Pogotowia Socjalnego . Są dni, że prawie nic się nie dzieje, ale czasem nie ma w co ręce włożyć. Ale nie było jeszcze tak, żeby kogoś nie przywieźli – mówi jeden z opiekunów zmiany.
Między siedemnastą a dwudziestą zaczyna się „odwózka” – jak mówi Pan Janusz. Ale niektórzy trafiają już znacznie wcześniej. Zwłaszcza Ci, należący do tzw. „stałych bywalców”. – Dziś np. mamy takiego, co wyszedł o siódmej rano i już o dwunastej go przywieźli z powrotem – mówi jeden z opiekunów zmiany. - To bezdomny - dodaje. Stanowią oni sporą cześć klientów trafiających do Pogotowia Socjalnego. W zimie to często dla nich sposób na przetrwanie. Bo choć noclegownie w obliczu wysokich mrozów naginają regulaminy, przyjmując osoby pod wpływem alkoholu, tu mogą trafić niemal „zalani w trupa”. Druga kategoria „stałych bywalców” to rodzinni awanturnicy. Niejednokrotnie wśród nich znajdują się wielokrotni przestępcy. – Wczoraj przywieźli nam takiego z awantury domowej – mówi Pan Janusz. – Jest u nas częstym gościem. To molestownik. Miał już wiele wyroków. Jak go zobaczyłem to od razu poczułem stres –opowiada opiekun. Tacy ludzie są uciążliwi przy przyjęciu. Wyzwiska w stronę pracowników są tu na porządku dziennym.
Zdarzają się też akty agresji. – Bywa, że pijany jest grzeczny dopóki jest policja, ale jak tylko odjedzie, potrafi się rzucić na pracownika – mówi opiekun. - Spotykamy się tutaj z różnymi ludźmi– komentuje kierownik placówki, Sławomir Kunkel. - W większości przypadków jesteśmy wyzywani, obrażani, straszeni. Jeśli ktoś to bierze to siebie, to prędzej czy później może się wykończyć. My jednak jesteśmy nauczeni się tym nie przejmować, bo wiemy, że jest to osoba nietrzeźwa. Jeszcze nie było takich przypadków, żeby ktoś zrealizował te groźby wobec pracowników – tłumaczy kierownik.
Mimo to pracownicy Pogotowia Socjalnego dla Osób Nietrzeźwych są specjalnie szkoleni w ośrodku policyjnym, gdzie uczą się uprzedzania ataku napastnika. Tak na wszelki wypadek. – To może być nieraz bolesny uchwyt, ale jest skuteczny i nie robi krzywdy pacjentowi – tłumaczy opiekun zmiany. Ale gdy chwyt nie pomoże, agresywnym pacjentom podaje się relanium albo odsyła do „sali pasowej”, gdzie są przypinani pasami do łóżka. Taka potrzeba jednak nie zdarza się bardzo często, jak mówi kierownik placówki. – W pasy pacjent jest zapinany ze względu na bezpieczeństwo własne i innych osób na sali. Nie mamy tutaj ścian wyłożonych gąbką, a te niejednokrotnie stanowiły by rozwiązanie. Podczas jednej służby pacjent uderzał tak głową w ścianę, że zrobił w niej dziurę. Choć nieraz i pasy nie zdadzą egzaminu. - Pacjent potrafi sobie rozciąć przypiętą rękę o rant łóżka, byle tylko zwrócić na siebie uwagę i pokazać, że i tak nie będę tu siedział, jeśli nie mam ochoty – wspomina jeden z opiekunów. Tu wychodzi na swoje, bo musi
go zabrać pogotowie. Zdarza się, że przywieziony umiera w Pogotowiu Socjalnym. Mimo interwencji, nie udaje się go uratować. – To na szczęście rzadkie sytuacje, ale taka jest już specyfika tego miejsca – mówi kierownik placówki. – Czasami podczas przyjęcia lekarz nie jest w stanie ocenić, że stan pacjenta był na tyle zły. Zgony w Pogotowiu Socjalnym jeśli się zdarzają, to najczęściej wśród osób, które piją bardzo długo i wszystko, co popadnie, często płyny niezdatne do spożycia. W przypadku każdego zgonu procedura nakazuje wszczęcie postępowanie przez prokuraturę, w celu wykazania ewentualnych nieprawidłowości działania. – Nigdy jednak nie zdarzyło się jeszcze, że prokuratura zarzuciła nam jakieś niedopatrzenie – mówi kierownik Pogotowia, Sławomir Kunkel.
Pospać na nocnej zmianie nie zawsze da radę. Nieraz znajdzie się ktoś, kto co pół godziny, godzinę puka i nie daje spokoju. – Która godzina? O której wyjdę? Siusiu, kupę … A jest lekarz? A źle się czuję … I tak do rana. Często nie z potrzeby uzyskania pomocy lecz ze zwykłej złośliwości - relacjonują pracownicy. „Wy mnie tu trzymacie całą noc, to ja Wam pokarzę” – wychodzi z założenia pacjent. Poświęci się, nie będzie spał, ale będzie przeszkadzał innym. - Bo dla nich, jakby nie patrzeć, jest to forma ograniczenia wolności – mówi Sławomir Kunkel. W tle słychać krzyki i wyzwiska jednego z klientów, przywiezionego rano.
- Najtrudniej bywa jak dojdzie do konfrontacji na zewnątrz, poza pracą– mówi Pan Janusz. Raz przeżył szok. Policja przywiozła pijaną rodzinę: ojca i synów, którzy dość mocno rozrabiali. Na drugi dzień, wieczorem, na ulicy podbiegł do niego gość, który trzymał w ręku dwie puste butelki po piwie. To był jeden z nich. Pytał Pana Janusza, czy miał wczoraj dyżuru. Pan Janusz przestraszył się, nie znając jego intencji, ale ten przybiegł, żeby mu podziękować. Innym razem jeden ze „stałych bywalców” chwycił go w sklepie za szyję, po chwili oznajmiając, że to taki żart. Nigdy jednak nie ma pewności, jak skończy się taka historia. Jeden z lekarzy został zaatakowany przez pacjenta właśnie w sklepie. Bezpardonowo wymierzył mu cios w twarz. Przy świadkach i po prostu wyszedł.
Inaczej jest z bezdomnymi. Ci mówią dzień dobry na ulicy. Są grzeczni, mili. Gdy są przywożeni, czują się jak u siebie. Dla nich to szansa na ciepłe łóżko i tyle. W tej profesji najtrudniejsza jest potrzeba bezustannej koncentracji. - Pacjent rozmawia z tobą, odwracasz się, on już Ci siedzi na plecach – mówi Pan Janusz. Zdarzało się, że mieli jakieś ukryte przedmioty, którymi mogli zrobić pracownikom krzywdę. Ich akt agresji to wyraz bezsilności wobec zastanej sytuacji – tłumaczy pracownik. Nie pamięta jakiejś szczególnej, podbramkowej, bo było ich, jak mówi, naprawdę dużo.
- „Nie łykam tego” – mówi Pan Janusz w odpowiedzi na pytanie, jak sobie radzi ze stresem i obciążeniem psychicznym, na które co dzień naraża go jego zawód. Po powrocie z pracy, wraca do codzienności, normalnej. Tak jak reszta pracowników włączy muzykę, obejrzy film i życie toczy się dalej. Bo życie spędzone przez wiele lat w takim otoczeniu nauczyło go dystansu.
Michalina Domoń/MA