Przepis na strajk: po włosku, po angielsku, a może… po chińsku?
Polski robotnik z miesięczną pensją poniżej 2 tys. zł. Hiszpański kontroler lotniczy z zarobkami rzędu 17 tys. euro. Jeden i drugi bywa niezadowolony z warunków pracy
Strajk chiński: nikt nic nie wie
Zarabiają grosze, pomiata nimi szef, pracują ponad siły. Te czynniki sprzyjają nagromadzeniu frustracji i niezadowolenia z pracy. Najczęściej godzą się z tym w obawie, by w razie sprzeciwu nie było jeszcze gorzej. Niekiedy jednak doprowadzeni do ostateczności pracownicy wyrażają otwarty protest.
Oto najczęstsze wymieniane przyczyny: Zagrożenie bankructwem zakładu. Planowane przez rząd zmiany w kodeksie pracy. Nieprzestrzeganie praw pracowniczych. Niekorzystne zmiany emerytalne. Płaca nieduża, w dodatku wypłacana nieregularnie. Szef, który nie rozumie potrzeb pracowników i nie stara się znaleźć z nimi wspólnego języka.
Ale powody konfliktów bywają też zupełnie inne. W jednej z izb lekarskich pracownicy zaczęli na przykład przychodzić do pracy w czarnych koszulkach. Był to protest przeciwko nękaniu ich przez jedną z lekarek – jak twierdzili, arogancką i nieuprzejmą. Niedawno media obiegła informacja o pracownikach oddziału jednego z banków, którzy poprzebierali się za śmieci. Według ich wyjaśnień – tak właśnie czuli się traktowani.
Zdarza się również, że przyczyna pracowniczego protestu pozostaje przez jakiś czas… nieznana. Tak było w pomorskim przedsiębiorstwie drobiarskim. Zatrudnieni tam Chińczycy pewnego dnia przerwali pracę. Nie było jednak wiadomo, dlaczego – nikt w firmie nie mówił po chińsku, a obywatele Państwa Środka nie znali ani angielskiego, ani tym bardziej polskiego. Z powodu braku tłumacza nie dogadali się też z nimi wezwani inspektorzy PIP-u.
O strajkach po europejsku
Nie we wszystkich branżach protesty odbijają się głośnym echem. Dzieje się tak tylko tam, gdzie mogą one spowodować konsekwencje w większej skali. A więc przede wszystkim w komunikacji, transporcie, służbie zdrowia. A także w dużych zakładach, zatrudniających po kilka, kilkanaście tysięcy osób. Są branże, w których sprzeciw, wyrażony przerwaniem pracy, może wywołać prawdziwy kataklizm. W innych z kolei przechodzi niezauważony. Dlatego w niektórych dziedzinach władze starają się za wszelką cenę załagadzać pracownicze protesty. Wspólnym zagrożeniem w miastach całej Europy są np. strajki kierowców autobusów, pracowników służb miejskich, lekarzy czy kontrolerów lotniczych. W przypadku tych ostatnich rządy godziły się długo na ustępstwa i podwyżki. W Hiszpanii kontrolerzy zarabiali do niedawna około 15 razy więcej od średniej krajowej. We Francji pracowali zaledwie niespełna 3 miesiące w roku. Nikogo dotąd nie było stać na odebranie tej branży prawa do strajku – poza Ronaldem Reaganem, który w 1981 roku zwolnił
za jednym zamachem 11 tys. strajkujących kontrolerów.
Strajkujemy mniej?
W Polsce w 1990 roku odbyło się 250 strajków. A to m.in. dlatego, że funkcjonowało wówczas jeszcze dużo wielkich, nierentownych zakładów. W nowej rzeczywistości nieuchronnie zmierzały one ku upadkowi.
W miarę upływu lat liczba odnotowywanych protestów malała. Prawdopodobnie również dlatego, że pracodawcy nie zawsze trudzili się informowaniem o nich Głównego Urzędu Statystycznego. Do najgłośniejszych należą „lepperowskie” blokady dróg z zimy 2003 roku. Inne to protesty w zbankrutowanej fabryce Daewoo w Nysie w 2002 roku, w szczecińskiej stoczni czy w fabryce kabli w Ożarowie. Przed budynkami rządowymi w Warszawie protestowali też górnicy.
Polska nie jest tutaj żadnym wyjątkiem. Przykładem walki z korporacją mogły być protesty pracowników niemieckiej fabryki Opla w Bochum i popierające ich protesty pracowników filii tej samej fabryki w Gliwicach. W ubiegłych latach strajki generalne przetoczyły się przez Włochy, Francję, Hiszpanię, a nawet Słowację. I choć nie zawsze sprzeciw pracowników przynosi pożądane skutki, to jednak generalnie stanowi on ważny element nacisku na władze.
Spory pracowników z państwem i pracodawcami trwają od wieków. Przez ten czas ukształtowały się różne formy pracowniczych protestów. Niektóre mniej, inne bardziej wyrafinowane. Np. strajk włoski polega na ekstremalnym zwalnianiu tempa pracy, tak że wydajność spada do minimum. Strajk angielski wiąże się z bardzo dokładnym, doprowadzonym do absurdu przestrzeganiem przepisów. Strajk okupacyjny polega na przerwaniu pracy i pozostaniu załogi w zakładzie. Strajk zwykły, w którym pracownicy po prostu przerywają pracę i wychodzą, to najprostsza forma sprzeciwu. Na szczęście minęły już czasy PRL-u, kiedy to pracownicy bali się wychodzić w czasie strajku na ulice, bo wiązało się to z zagrożeniem życia.
tk/MA