Przeprowadzka za pracą – jakich pieniędzy zażądać w nowym miejscu?
Na pytanie: jakiej pensji żądać po przeprowadzce, mało kto potrafi udzielić miarodajnej odpowiedzi. Brak doświadczeń, brak przetartych ścieżek i reguł postępowania
07.11.2011 09:39
Większe miasto, droższe życie. Ale o ile?
Według danych GUS, tylko w pięciu województwach, tych z największymi miastami, liczba wyjeżdżających jest mniejsza od liczby przybyszów. Główny kierunek migracji w kraju jest jeden: z prowincji do większych miast. I właśnie tam koszty utrzymania oraz wynajmu mieszkań rosną najbardziej. Zdaniem ekonomistów, to właśnie drożyzna w dużych miastach jest jednym z głównych czynników, blokujących wyjazdy za pracą.
Zmiany w kosztach utrzymania trudno oszacować, nie znając lokalnych realiów. Kandydatom podczas negocjacji zdarza się popełniać błędy. Zgadzają się na zarobki, z których później nie mogą się utrzymać. A ich korekta przychodzi z trudem.
Zdarzają się także przypadki przeszacowania kosztów przeprowadzki. Ma to negatywne skutki przede wszystkim dla pracowników, którzy dopiero poszukują zajęcia. Oni po prostu będą mieli kłopoty ze znalezieniem pracy. Chyba że szybko skorygują swoje oczekiwania.
Skalkuluj koszty, nie zwierzaj się szefowi
Przy negocjacjach pracownicy zamiejscowi, jeśli nie są wysoko wykwalifikowanymi specjalistami, nie mają co liczyć na bonusy. Mało tego, często stoją na gorszej pozycji. – W odpowiedzi na mój anons zadzwonili z firmy w mieście odległym o 120 km. Jedno z pierwszych pytań dotyczyło tego, gdzie mieszkam. Gdy okazało się, że nie jestem miejscowy, poinformowano mnie od razu, że sprawa jest nieaktualna. Że oferta nie będzie opłacalna ani dla mnie, ani dla firmy – opowiada 24-letni Marcin.
Marcin i tak miał szczęście, że firma do niego zadzwoniła. Gdyby dostał tylko maila z zaproszeniem na rozmowę, przejechałby ponad 200 km na darmo. Ale to sprawiło, że przyszedł mu do głowy nowy pomysł.
- Uświadomiłem to sobie już po fakcie i zaraz wprowadziłem poprawkę do swojego CV. Skalkulowałem koszty życia w obcym mieście i napisałem, ile chciałbym zarabiać. Dzięki temu nie będę musiał jeździć do kogoś, kogo na mnie nie stać – wyjaśnia.
Doradcy zawodowi podkreślają: ktoś gotów do przeprowadzki „za pracą” powinien przygotować się do zmiany zawczasu. Zorientować się, czy w nowym miejscu koszty utrzymania są wyższe, czy niższe od tych w jego regionie. Ceny żywności, odzieży, rozrywki, a przede wszystkim wynajmu mieszkania, trzeba porównać ze spodziewanymi zarobkami. Pozwoli to uniknąć niemiłej niespodzianki, gdy przeprowadzka w nieznane stanie się faktem.
O czym jeszcze powinni pamiętać kandydaci? Żeby nie informować pracodawców o swoich problemach. - Myślę, że pracodawcy niechętnie patrzą na kogoś, kto mówi im: będę musiał wynająć kawalerkę, więc chcę zarabiać tyle i tyle. Co to ich w końcu obchodzi – mówi Grażyna Roman, kierująca własną firmą wydawniczą. – Kandydat jest człowiekiem dorosłym, powinien sam sobie radzić. Skalkulować koszty, przeanalizować za i przeciw. Jeśli tego nie potrafi, pokaże się jako osoba niezaradna. Dlaczego więc ktoś miałby mu dużo płacić? Dla pracodawcy liczą się kwalifikacje, kreatywność, umiejętność współpracy. Każdy kandydat, a tym bardziej zamiejscowy, powinien o tym pamiętać. Specowi szef idzie na rękę
Dużo zależy też od statusu kandydata, jego kwalifikacji i determinacji pracodawcy. – Kilka lat temu poszukiwałam redaktora znającego się jednocześnie na problemach budowlanych. Czas mnie naglił. Znalazłam odpowiednią osobę w miejscowości odległej o 200 km. Zaoferowałam jej wtedy nawet pomoc przy przeprowadzce – wspomina właścicielka firmy. – Byłam też gotowa płacić nieco więcej, niż komuś miejscowemu.
Z reguły jednak ktoś szukający pracy poza miejscem zamieszkania nie powinien oczekiwać cudów. Przyszły szef raczej nie zechce mu podnieść stawki tylko dlatego, że jest z innej miejscowości.
Nie zmienia to faktu, że niektórzy pracodawcy, w przypadku pracowników, na których im bardzo zależy, są w stanie zainwestować bardzo dużo. Według specjalistów z firmy Interdean, zajmującej się problemami relokacji, wchodzą tu w grę nawet sumy rzędu 50 tys. złotych.
Tomasz Kowalczyk/JK