Przybywa kradzieży. Lidl i Biedronka mają problem
Blisko 130 mld dolarów skradziono w ostatnich dwóch latach ze sklepów na całym świecie. W Polsce z półek zniknęły towary o wartości ponad miliarda dolarów. W naszym kraju liczba kradzieży dynamicznie rośnie, a wydatnie przyczyniła się do tego zmiana prawa. Gdzie najczęściej kradną Polacy? Okazuje się, że w Biedronce i Lidlu.
Najwięcej kradną klienci. W Polsce odpowiadają za blisko co drugi zaginiony produkt - dokładnie 46,5 proc. Na drugim miejscu są pracownicy. Dokładnie co trzecia kradzież to ich dzieło. Poza tym sieci handlowe tracą też przez dostawców (14,4 proc.) oraz błędy administracyjne (5,2 proc.).
Dane są zatrważające. Prawie co czwarty przedsiębiorca stracił w ostatnich dwóch latach towary warte do 3 mln zł, a co piąty do 15 mln zł. Według ekspertów liczba kradzieży rośnie w zastraszającym tempie.
- Jest dużo gorzej niż dwa lata temu. Wszystko to efekt zmian w prawie. Podwyższona została kwota, za którą złodziej może dostać mandat, a nie stanąć przed sądem. Teraz to jedna czwarta najniższej pensji, czyli blisko 450 zł - mówi WP Adam Suliga, ekspert od bezpieczeństwa z Polskiej Izby Handlu.
Wbrew pozorom większość z owego miliarda dolarów skradły nie pojedynczy złodzieje, ale zorganizowane grupy przestępcze. Szajki kradną z "kalkulatorem w ręku", czyli tak aby w razie zatrzymania, dostać co najwyżej 500-złotowy mandat. Na dodatek w 2013 roku w ramach amnestii z więzień wyszło nieco ponad 10 tys. osób, które odsiadywały wyroki za drobne kradzieże.
Według Suligi ludzie ci w większości wrócili do dawnego procederu. Ekspert PIH opowiada, że sam był niedawno świadkiem ujęcia samochodu, w którego bagażniku znaleziono 60 butelek jednej marki alkoholu. Przestępcy musieli dostać zlecenie, np. na wesele i jeździli od sklepu do sklepu, z każdego wychodząc z kilkoma butelkami.
- Była godzina 14 czy 15, więc oni jeszcze tego dnia pracy nie skończyli - mówi Suliga. - Młode dziewczyny, które ukradną sukienkę albo perfumy czy ich kilkunastoletni koledzy, wynoszący ze sklepu pół litra wódki, to żaden problem dla sklepów. Te nawet nie zauważyłyby tego w swoich bilansach. Prawdziwy kłopot to przestępcy wyspecjalizowani w kradzieżach z placówek handlowych - dodaje ekspert.
Według policji mamy w kraju kilka zorganizowanych grup: płocką, zagłębiowską, trójmiejską. Każda liczy od kilkunastu do kilkudziesięciu osób. Kradną alkohole, sprzęt elektroniczny, ubrania, kosmetyki i kawę. Ten ostatni produkt za połowę ceny półkowej sprzedawany jest potem na bazarach. Na jednym opakowaniu przestępcy zarabiają kilkanaście złotych.
Co grozi osobie, która działa w takiej zorganizowanej grupie? Teoretycznie za wielokrotne złamanie prawa można mu wlepić już nie tylko maksymalnie 500-złotowy mandat, ale postawić pod sąd. Problem w tym, że przestępcy odwiedzają miesięcznie nawet po kilkaset sklepów. I nawet jeśli wpadną raz na miesiąc, to za każdym razem w innej placówce z innymi policjantami przyjeżdżającymi ich spisać.
W przeciwieństwie do przestępstw nie ma bazy osób popełniających wykroczenia - a to właśnie tak klasyfikuje się kradzież do wysokości jednej czwartej minimalnej pensji. Policyjny patrol nie wie więc, że właśnie zatrzymał osobę, która wczoraj złapana została na kradzieży w Gliwicach, przedwczoraj w Raciborzu, a dziś w Katowicach. Gdyby miał o tym informację zamiast mandatu zaprosiłby delikwenta przed sąd.
Projektem zmian w przepisach i stworzeniem bazy wykroczeń zajmuje się Ministerstwo Spraw Wewnętrznych. Zdaniem Suligi prawo nie zmieni się w tej kadencji Sejmu, więc przy pomyślnych wiatrach najwcześniej system antyzłodziejski mógłby zacząć działać dopiero za dwa lata.
Checkpoint policzył, że na zabezpieczenie polskich sklepów w ostatnich dwóch latach wydano ledwie 0,23 proc. przychodów detalistów. To plasuje nas na przedostatnim miejscu wśród badanych krajów.