Rynek ubojów - będzie rzeź?

Kondycja finansowa największych graczy na rynku ubojni jest stabilna. Małe i średnie zakłady mają się za to coraz gorzej. Różnica pomiędzy pozycją dużych a małych firm pogłębia się.

Rynek ubojów - będzie rzeź?
Źródło zdjęć: © Jupiterimages

23.07.2010 11:49

Według szacunków prof. Romana Urbana z Zakładu Ekonomiki Przemysłu Spożywczego w Instytucie Ekonomiki Rolnictwa i Gospodarki Żywnościowej z 2000 r., w Polsce powinno być około 30 dużych, 80 średnich i 600 lokalnych ubojni zwierząt. Obecnie jest ponad 2500 ubojni różnej wielkości.

Ich zdolności ubojowe przynajmniej o 100 proc. przekraczają zapotrzebowanie na uboje. Większość małych i średnich ubojni pracuje na jedną zmianę, nieraz tzw. przedłużoną. Często nie we wszystkie dni robocze.

Jak zwraca uwagę prof. dr hab. Andrzej Pisula z Zakładu Technologii Mięsa SGGW, na rynku funkcjonuje około 800 zakładów, które nie spełniają wymagań sanitarnych i technicznych UE. Miały dostosować się do końca 2009 r. Zdecydowana większość z tej grupy to małe ubojnie lokalne. - Powinny być one zamknięte jak najszybciej w interesie polskiego przemysłu mięsnego oraz całego sektora produkcji zwierzęcej - mówi Andrzej Pisula. - Wysokie koszty uboju, a zwłaszcza utylizacji odpadów, w tym ścieków, oraz ochrony środowiska wymuszą centralizację i koncentrację ubojni.

Koncentracja zaczyna być widoczna

Witold Choiński, prezes Związku Polskie Mięso, mówi, że w Polsce zaczyna być już widoczna koncentracja ubojów.

Kilkadziesiąt mniejszych i średnich ubojni przestało w ostatnim latach funkcjonować. - Widać, że małe ubojnie szukają swojego miejsca na rynku. W tej chwili jest to chyba najtrudniejszy segment branży mięsnej.

Marże generowane na uboju są wręcz minimalne, jeśli nie zerowe - tłumaczy Witold Choiński. - Tylko dodatkowa działalność prowadzona przy ubojniach powoduje, że te firmy sobie radzą. Czynnikiem, który może przyspieszyć konsolidację firm zajmujących się ubojem, jest też wejście na polski rynek dużego włoskiego inwestora Pini Polonia. Zbudowany w Kutnie zakład uboju trzody chlewnej jest trzecią co do wielkości rzeźnią w Europie.

Firma planuje sprzedaż na poziomie 350- 400 mln euro rocznie. Półtusze zamierza dystrybuować w kraju i na rynkach zagranicznych, ze szczególnym uwzględnieniem państw azjatyckich. Surowiec Pini Polonia ma skupować przede wszystkim od polskich hodowców. Zatrudni około 1,2 tys. osób.

Polskie zakłady mają niewiele czasu, żeby przygotować się do stawienia czoła takiej konkurencji.

Co prawda włoskiemu koncernowi jakiś czas zajmie dojście do planowanych zdolności ubojowych, czyli zapowiadanych 12 tys. sztuk na dobę. Jest jednak oczywiste, że będzie ostro walczył o zwierzęta z wieloma zakładami i kupcami, głównie w regionie kujawskim i wielkopolskim.

Koncerny obserwują nasz rynek

Wchodzenie na polski rynek międzynarodowych graczy naturalnie wymusi przyspieszenie koncentracji w segmencie ubojowym. Zdaniem prezesa Związku Polskie Mięso, Pini Polonia nie jest ostatnią tej wielkości firmą, która się u nas pojawi. - Przy dużym uboju firma ma szansę zyskać spore oszczędności. Poprzez zastosowanie nowoczesnych technologii może ograniczyć pracę ludzkich rąk, która jest jednym z najdroższych elementów w całym łańcuchu produkcyjnym - mówi Witold Choiński.

Pracowników w wielu strategicznych dla linii ubojowej miejscach zastępuje się maszynami. Ograniczenie pracy ludzi w wielu decydujących o jakości mięsa miejscach może poprawić jego parametry, np. wydłużyć termin przydatności do spożycia.

Zmniejsza się ryzyko przeniknięcia do niego bakterii i drobnoustrojów, które są obecne wszędzie tam, gdzie pracują ludzie.

Jak zauważa Witold Choiński, już dawno pokazali to Duńczycy.

W najbliższych latach małe ubojnie będą musiały podjąć ryzyko konsolidacji albo szukania dla siebie niszy rynkowej. - Zapewne niektóre będą się wiązały z konkretnymi sieciami handlowymi bądź zakładami przetwórczymi. Ich produkcja będzie bardziej ukierunkowana - zapowiada prezes Polskiego Mięsa. - Wchodzenie w tego typu relacje może być jednak ryzykowne.

Krajowi liderzy nie boją się Pini

Wydaje się prawdopodobne, że duże ubojnie posiadają na tyle mocną pozycję na rynku mięsnym, że nie powinny ucierpieć w związku z pojawieniem się nowego dużego gracza. Maciej Duda, prezes Grupy PKM Duda podkreśla, że jego spółka posiada dobrze zabezpieczone zaplecze surowcowe, oferuje korzystne ceny i atrakcyjne systemy płatności. - Jestem zdania, że hodowcy wybiorą pewne, kompleksowe i długoterminowe relacje biznesowe ze sprawdzonym partnerem. Pojawienie się na rynku takiego gracza jak Pini Polonia traktujemy poważnie, ale nie jest ono dla nas zaskoczeniem, gdyż przygotowujemy się do niego od jesieni ubiegłego roku - tłumaczy prezes PKM Duda.

W branży zapewne zaostrzy się rywalizacja o surowiec, czego mogą nie wytrzymać mniejsze i średnie zakłady, w szczególności te, które mają problemy z płynnością i nie dotrzymują terminów płatności wobec rolników. Pini Polonia będzie jednak musiała w pierwszej kolejności zdobyć zaufanie dostawców, a jeżeli zaoferuje wyższe ceny, ucierpi na tym jej konkurencyjność na rynku.

Silną stroną naszych największych ubojni jest poziom techniczny i sanitarny zakładów. W niczym nie odbiega, a często nawet przewyższa on nowoczesnością zakłady w szeregu krajów UE.

Przyszłość to pełny profil

W Europie przeważa opinia o celowości projektowania zakładów o pełnym profilu produkcyjnym, uwzględniającym ubój, rozbiór i przetwórnię, co pozwala na odpowiednią kontrolę jakości surowca do produkcji przetwórczej.

W Polsce, Niemczech i Czechach spożywamy najwięcej mięsa w postaci przetworów. To około 45 proc. całkowitego spożycia mięsa. - Najlepszym surowcem jest "mięso z własnego uboju". Natomiast w USA, Australii, Brazylii, Południowej Afryce zakłady ubojowe działają głównie w regionach hodowlanych, a przetwórnie w pobliżu skupisk konsumentów, czyli przy miastach - tłumaczy prof. dr hab. Andrzej Pisula.

Odpady zwierzęce powstają głównie (około 80 proc.) w ubojniach. - Koszty ich zbiórki i utylizacji oraz pozostałe związane z ochroną środowiska są znacznie niższe w regionach hodowlanych niż w pobliżu skupisk mieszkańców - zauważa prof. dr hab. Pisula. - Dodatkowo koszty transportu mięsa są znacznie niższe niż zwierząt.

Do tego dochodzi problem dobrostanu zwierząt w trakcie transportu.

Problem z szarą strefą

W opinii wielu przedstawicieli branży mięsnej konkurencyjność legalnie działających krajowych ubojni obniża handel w szarej strefie. To problem powiązany z ubojem gospodarczym. Od lat jego poziom pozostaje niezmienny. Według prawa, mięso z takiego uboju nie może być przedmiotem obrotu towarowego. Rzeczywistość wygląda jednak inaczej. Czy służby odpowiedzialne za kontrolę przymykają oko na handel mięsem z uboju gospodarczego? Odbywa się on przecież prawie na każdym targowisku. - Ubój gospodarczy w naszym kraju to 300 tys.

ton mięsa - wyjaśnia skalę problemu prof. Andrzej Pisula z SGGW. - Małe firmy, zatrudniające niewiele ponad 9 pracowników ubijają kolejne 280 tys. ton. Być może problem rozwiążą nowe regulacje.

Od 2012 roku możliwość uboju gospodarskiego ma zniknąć. W myśl nowych przepisów rolnik uboju zwierząt będzie mógł dokonać wyłącznie w małej gminnej ubojni. To rozwiązanie ma też swoje plusy dla drobnych hodowców.

Będą oni mogli legalnie sprzedawać mięso uzyskane w profesjonalnych ubojniach. Zostanie ono poddane weterynaryjnej kontroli.

Łukasz Rawa

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)