Sklepy nie chwalą się adresem. Uważaj, bo możesz się naciąć, próbując zwrócić towar
60 zł za zwrot zamówionego towaru? To możliwe. Warto przyjrzeć się, gdzie swoje magazyny ma sklep, bo polska domena internetowa o niczym nie świadczy. Przekonał się o tym pan Marcin, który przestrzega innych kupujących. Sam zrezygnował z odsyłania towaru za granicę.
07.11.2019 | aktual.: 07.11.2019 13:09
Przed nami szał zakupów - nadchodzi Black Friday, Cyber Monday i Boże Narodzenie. Sklepy internetowe rozpoczynają ofensywę. Jednak zanim rzucicie się w konsumpcyjny wir, radzimy przeczytać historię pana Marcina. Okazuje się, że brak uwagi może nas sporo kosztować.
Pan Marcin złożył niedawno zamówienie na pościel w sklepie internetowym next.pl. Witryna jest po polsku, z polską domeną i na pierwszy rzut oka nic nie wzbudza podejrzeń.
Po otrzymaniu przesyłki, pan Marcin zdecydował się, że towar mu nie odpowiada i chce go zwrócić. Do czego - przypomnijmy - ma pełne prawo zgodnie z ustawą o prawach konsumenta. Sprecyzujmy, od umowy zawartej na odległość (w tym przypadku zakupu przez internet) można odstąpić w ciągu 14 dni bez podania przyczyny.
I tutaj zaczynają się schody. Dopiero wtedy zorientował się, że adres do zwrotu jest... w Niemczech. Wcześniej nie zajrzał do regulaminu sklepu, a informacje o tym fakcie nie są szczególnie promowane. Na górze strony widnieje informacja o darmowej dostawie pod drzwi, ale informacje o zwrotach znajdują się w linku na samym dole.
Mimo wszystko pan Marcin poszedł na pocztę, gdzie uzyskał informacje o koszcie przesyłki - niemal 60 zł. Ostatecznie wraz z żoną zrezygnowali ze zwrotu, bo było to zupełnie nieopłacalne. Przestrzegają jednak innych kupujących, by nie wpadli w tę samą pułapkę.
Mamy jednak złą wiadomość dla pana Marcina, jego żony i wszystkich konsumentów - sklep ma w tym momencie rację. Nie ma obowiązku ponoszenia kosztów wysyłki.
Zasięgnęliśmy w tej kwestii opinii Urzędu Ochrony Konkurencji i Konsumentów. - To konsument ponosi koszty zwrotu, chyba że przedsiębiorca zgodził się je ponieść lub nie poinformował konsumenta o konieczności poniesienia tych kosztów - mówi Agnieszka Orlińska z Biura Prasowego UOKiK.
A co z "ukrywaniem" kraju, gdzie jest zarejestrowany sklep? Okazuje się, że strona w języku polskim i z polską domeną nie zobowiązuje do niczego. Nie oznacza to z automatu, że sklep jest zarejestrowany w Polsce.
Na pierwszy rzut oka nic nie wskazuje na to, że sklep nie jest zarejestrowany w Polsce.
Niestety, tutaj także konsument jest na straconej pozycji i musi być po prostu czujny. Możliwe, że część sklepów w ten sposób próbuje "zniechęcać" klientów do zwrotów - parę osób odeśle produkt, tracąc kilkadziesiąt złotych, ale duża część, tak jak nasz bohater, zrezygnuje. A sprzedawca na tym zarabia.
Dostaję też informację-poradnik od Joanny Sołtan z Europejskiego Centrum Konsumenckiego na temat praw konsumenta przed świętami. - Przed zakupem w internecie w kilku prostych krokach możemy zweryfikować sprzedawcę. Powinniśmy przede wszystkim sprawdzić:
- kto jest po drugiej stronie (gdzie jest zarejestrowany sprzedawca);
- czy przedsiębiorca informuje o podstawowych prawach konsumenta;
- jaki jest przewidywany czas dostarczenia zamówienia (czas dostawy to nie to samo, co czas realizacji zamówienia);
- czy na stronie są błędy, które mogą świadczyć, że została przygotowywana w pośpiechu;
- jakie formy płatności oferuje sprzedawca;
- warto ustalić również od jak dawna działa sklep i jak go oceniają inni klienci.
Wszystko nie zajmie to więcej niż 15 minut, a dzięki temu możemy uniknąć nieprzyjemności po zakupie.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl