SLD ucieka od zmian. "Walczymy o życie, rewolucji nie będzie"
Leszek Miller obronił dziś swoją funkcję szefa klubu SLD w Sejmie. Partię wciąż trawi jednak szereg problemów.
16.12.2014 | aktual.: 17.12.2014 09:57
We wtorek na posiedzeniu klubu SLD, jego szef i jednocześnie lider partii Leszek Miller zgłosił zaskakujący wniosek. Chciał, by posłowie głosowali wobec niego wotum zaufania. Wynik miał rozstrzygnąć, czy powinien dalej być przewodniczącym klubu w Sejmie.
Zagranie Millera było odpowiedzią na głosy śląskich działaczy, którzy kontestowali łączenie obu funkcji. Wniosek szefa Sojuszu został jednak odrzucony miażdżąca większością. Za głosowaniem opowiedział się zaledwie jeden poseł ze Śląska. - To pokazuje, że aż do wyborów parlamentarnych, żadnych rozliczeń centrali partyjnej nie będzie - mówi nam jeden z działaczy SLD. Dlaczego? - To z naszego punktu widzenia najważniejsze wybory. Walka o być albo nie być. Dlatego rewolucji nie będzie - przyznaje.
Jedyne zmiany, jakich można oczekiwać teraz od lewicy, dotyczą kwestii programowych. Partia zapowiada duże zmiany i odejście od tematów światopoglądowych, na rzecz społeczno-gospodarczych. - Polska lewica kiedyś z tego słynęła, ale gdzieś te atuty zostały zapomniane - tłumaczy nam osoba zaangażowana w prace.
SLD liczy, że szansą na odbicie w sondażach i pozyskanie nowych wyborców będą wybory prezydenckie. Skąd ten optymizm? W SLD wciąż żywy jest mit Włodzimierza Cimoszewicza. Po tym, jak w 1990 r., jeszcze z ramienia SdRP zdobył w wyborach prezydenckich prawie 10 proc, rozpoczął się powrót lewicy na polską scenę polityczną. - Po tym sukcesie SdRP przekształciło się w SLD i wróciliśmy do pierwszej ligi. Teraz znów stoimy u progu przełomu - słyszymy w partii.
Za tymi nadziejami, nie idą jednak fakty. Partia wciąż nie znalazła kandydata na prezydenta, a kolejne nazwiska same skreślają się z listy rekomendowanych. Mniej lub bardziej konkretne oferty odrzucili już Wojciech Olejniczak, Katarzyna Piekarska, Marek Balt czy Grzegorz Kołodko. Ci, którzy o start starają się sami, nie zyskują zaś poparcia wśród działaczy.
Sytuacji nie ułatwia też partyjny stan finansów, który nie pozwala na planowanie spektakularnej kampanii. Po środkach ze sprzedaży siedziby na Rozbrat nie ma już śladu. - Nie ma co ukrywać, nie będziemy szastać pieniędzmi. Ale plusem jest to, że nie mamy kredytów - przyznaje jeden z liderów partii. To właśnie na ich spłatę partia przeznaczyła lwią część pozyskanych wtedy środków.
W SLD liczą jednak, że uda się pozyskać inne źródła finansowania kampanii. - W kasie może rzeczywiście nie ma wielu środków, ale w SLD są ludzie, którzy są w stanie wyłożyć duże prywatne środki. Muszą tylko zobaczyć, że kandydat ma potencjał - mówi nam wpływowy poseł. Poszukiwania takiej osoby trwają.
Więcej w tabletowym wydaniu "Rzeczpospolitej" o 21 oraz w jutrzejszej gazecie.