Smog po polsku. To co zabójcze w Europie, w Polsce mieści się w normie
Szukający odpowiedzi na pytanie, jak bardzo zanieczyszczone jest powietrze w Polsce, są w nie lada kłopocie. Na dwóch oficjalnych mapach pokazujących natężenie smogu przedstawiane są sprzeczne informacje. Na tej uruchomionej przez Europejską Agencję Środowiska przeważa kolor czerwony oznaczający silne zanieczyszczenie. Z kolei w serwisie Głównego Inspektoratu Ochrony Środowiska dominuje zieleń - oznaczająca bardzo czyste powietrze.
17.11.2017 | aktual.: 17.11.2017 13:31
Europejska mapa swoją premierę miała w czwartek na trwającym w Paryżu Forum na rzecz Czystego Powietrza. Rozbieżności między tym, co tam możemy zobaczyć a na polskim rządowym serwisie, pierwsza dostrzegła ”Gazeta Wyborcza”.
Porównanie obu mapek Polski traktujących przecież o tym samym problemie, robi naprawdę duże wrażenie. Jak widać poniżej, w wersji europejskiej Polska jest zdominowana głównie przez kolor brunatny i czerwony. To oczywiście świadczy o bardzo silnym zanieczyszczenia i znak, że bez specjalnej maski mieszkańcy w ten sposób oznaczonych terenów nie powinni wychodzić z domu.
Z kolei przyglądający się mapie w serwisie GIOŚ śmiało mogą w tym samym rejonie zaryzykować bieg długodystansowy bez żadnych zabezpieczeń. Z czego wynikają te różnice? Oczywiście z przyjętych norm.
Zgodnie z europejskimi regulacjami uznaje się, że dobowa dopuszczalna norma zanieczyszczenia pyłem nie powinna przekraczać 50 mikrogramów na metr sześcienny. Tymczasem według norm przyjętych przez nasz rząd nawet o 10 więcej, czyli 60 mikrogramów oznacza, że powietrze jest dobrej jakości.
Stoi to w oczywistej sprzeczności z ustaleniami WHO, która uznaje, że to wartość niebezpieczna dla zdrowia. Jeszcze większe różnice dotyczą poziomu zanieczyszczenia kiedy ogłasza się alarm smogowy.
W krajach Europy Zachodniej przyjmuje się, że wystarczającym jest tu poziom między 80 a 100 mikrogramów. W Polsce do ogłoszenia alertu potrzebujemy 300 mikrogramów na metr sześcienny.
Ta niebezpieczna żonglerka normami i liczbami nie zmieni jednak rzeczywistej sytuacji. Polska co roku okrywa się gęstą chmurą smogu. Jak już pisaliśmy w money.pl, w poprzednim sezonie grzewczymkilkutysięczne miasteczko spod Krakowa zyskało nieoczekiwanie międzynarodową sławę.
Wszystko za sprawą publikacji dziennika "Financial Times", który napisał o poziomie zanieczyszczeń w Skale, który przekroczył unijne limity 20-krotnie. W grudniu 2016 r. powietrze zawierało tam 979 mikrogramów szkodliwych cząsteczek na metr sześcienny.
Był to najgorszy wynik w całej Europie. Okazało się też, że w tej niewielkiej miejscowości jest znacznie gorzej niż w wielomilionowym Pekinie. Stolica Chin w tym samym czasie mogła "pochwalić się" zanieczyszczeniem na poziomie 737 mikrogramów.
W poprzednim sezonie grzewczym aż 33 z 50 najbardziej zanieczyszczonych miast Europy było w granicach naszego kraju. Pojedyncze miejscowości o wysokim stężeniu szkodliwych substancji leżą też w Macedonii i Bułgarii oraz północnych Włoszech.
Poza tym jednak próżno szukać na zachodzie Europy miejsc, gdzie zanieczyszczenie przekracza 25 mikrogramów na metr sześcienny. O niepokojącym podejściu do norm od dawna mówi też Polski Alarm Smogowy. Organizacja sprawdziła, ile razy alarm smogowy trzeba by było ogłaszać w polskich miastach w ubiegłym roku, gdyby stosowano unijne normy.
Okazuje się, że to, co np. w Paryżu uznawane jest za największy smog od dekady, w Polsce jest na porządku dziennym.
Gdyby przyłożyć francuskie standardy, to w Warszawie i Łodzi alarm trwałby w ubiegłym roku 8 i 9 dni. Gorzej jest we Wrocławiu, gdzie takich dni byłoby 12, a w Zakopanem 29.
Do rekordowych miast zbadanych przez PAS należą Kraków i Rybnik - w każdym z nich alarm obowiązywałby aż przez 47 dni w roku.