Starostwo rzuca kłody pod nogi spółdzielniom socjalnym
Spółdzielnie socjalne miały być lekarstwem
na długotrwałe bezrobocie. Takich spółdzielni powstało do tej pory
kilkadziesiąt i większość z nich cienko przędzie. Ich założyciele
narzekają, że kłody pod nogi rzucają im samorządy i urzędy pracy.
Pomocnej ręki do spółdzielców nie wyciąga również rząd - pisze
"Trybuna".
27.06.2006 | aktual.: 27.06.2006 06:22
Pomysł był prosty - długotrwale bezrobotni i pracujący w szarej strefie zakładają spółdzielnię pozwalającą im legalnie zarabiać na życie. Dzięki temu omijają ich bariery biurokratyczne i koszty, jakie wiążą się z uruchomieniem działalności gospodarczej. Zarabiają np. pracując na budowach, pielęgnując ogrody, czy sprzątając mieszkania. Z tego się utrzymują w myśl zasady "praca zamiast zasiłku". To był plan walki z bezrobociem, który uruchomiono jeszcze w poprzedniej kadencji Sejmu.
Rzeczywistość okazała się, niestety, nie tak przyjazna. _ Kłody pod nogi rzuca nam starostwo. Urzędnicy uważają, że coś takiego jak spółdzielnia socjalna nie powinno istnieć _ - mówi gazecie August Szkoda z koszalińskiej Spółdzielni Socjalnej Nasza.
Szkoda spółdzielnię zawiązał razem z kolegami, których poznał podczas dorywczych prac na budowach. _ Mamy pomysł na funkcjonowanie i fach w ręku, ale bez dotacji ze starostwa nie ruszymy _- wyjaśnia. Zwrócił się o pomoc do Krajowego Związku Rewizyjnego Spółdzielni Socjalnych (KZRSS), który został powołany niespełna miesiąc temu. I choć działa od niedawna, to co rusz zgłaszają się do niego spółdzielnie z prośbą o wsparcie.
_ To typowy problem, z jakim nie dają sobie rady spółdzielnie - brak chęci współpracy ze strony władz samorządowych i urzędów pracy _- mówi wiceprezes KZRSS Jerzy Raniś.
Oprócz tego spółdzielnie borykają się ze skomplikowanymi procedurami, narzekają na biurokrację i formalności, przez które muszą się przebić - podkreśla "Trybuna". (PAP)