Superman na kozetce
Psychiatrzy mają teraz dużo roboty z menedżerami, których kariery wiszą na włosku. Próbują wyciągnąć ich z beznadziei i depresji.
08.09.2011 | aktual.: 17.06.2014 10:44
Jacek P., 40-letni pracownik jednego z banków, targnął się na swoje życie, skacząc z ósmego piętra biurowca. Kilka dni wcześniej został zwolniony z pracy. Na szczęście udało się go uratować. Teraz wraca do siebie, m.in. z pomocą psychiatrów. Podobnie jak wielu innych specjalistów i menedżerów, którzy wprawdzie nie posunęli się do próby samobójczej, ale też są na skraju załamania nerwowego. Jedni nie wytrzymują statusu bezrobotnego, inni posadę nadal mają, lecz żyją w ciągłej obawie, że ją stracą. Nie radzą sobie z myślą, że mogą stracić atrakcyjną pensję, pakiet medyczny, szkolenie integracyjne na Majorce i inne symbole wysokiej pozycji społecznej.
Koniec karnawału
Problem dotyczy nie tylko Polski. We Francji – jak wynika z sondażu hereisthecity.com – 71% finansistów jest bardziej zestresowanych niż pół roku temu, a 69% odczuwa bezsenność, brak apetytu, trudności z koncentracją i apatię. Natomiast 30% rozkłada bezradnie ręce w obliczu trudności. We Włoszech najbardziej spanikowaną grupą zawodową, oprócz gospodyń domowych, są menedżerowie – ujawnia ostatnie badanie Istat. A doskwiera im szczególnie „syndrom bezrobocia” (realnego lub urojonego) i konieczność ograniczenia konsumpcji. Z kolei ankieta Associazione Donne pokazuje, jak postępujące zubożenie kadry zarządzającej (niższe płace, odebrane premie, bonusy, obciążenia kredytowe) wpływa na zmianę nawyków żywieniowych. Skończyły się lunche w ekskluzywnych restauracjach. 25% ankietowanych przyznaje, że nosi do biura przygotowany przez żonę posiłek.
Na boczny tor
Brytyjski management leczy się z depresji w renomowanej klinice Causeway Retreat pod Londynem. Ale na korzystanie z usług tej placówki stać tylko korporacyjną wierchuszkę, ponieważ rachunek opiewa na kwotę 20 tysięcy euro tygodniowo. W Italii kierownicy niższego i średniego szczebla biorą po prostu tabletki albo chodzą na warsztaty „zen dla menedżerów”. Jeśli ktoś zdołał odłożyć trochę gotówki, decyduje się na downshifting – czyli zwalnia tempo, odchodzi z firmy, szuka dla siebie miejsca w sektorze non profit, byle tylko uwolnić się od ciągłej presji wyników. Niektórzy dopiero wtedy zaczynają robić coś twórczego i wartościowego. A jak jest w Polsce? U nas gabinety psychiatryczne też przeżywają oblężenie, lecz głównie w dużych ośrodkach, takich jak Warszawa, Wrocław, Katowice czy Poznań. Co bynajmniej nie oznacza, że szefowie z mniejszych miast lepiej znoszą kryzys. Po prostu w małych miejscowościach trudniej przyznać się do załamania.
Etykietka nieudacznika
Co najbardziej nas dołuje w związku z kryzysem i bezrobociem? Oczywiście, lęk przed biedą. Odsunięcie od „konsumpcyjnego koryta”. Będziemy musieli zapomnieć o szkole prywatnej syna, popołudniowym golfie czy zajęciach z modnym joginem. Nie będzie nas stać na opłacenie rachunków i comiesięcznej raty kredytu. A wtedy komornik czy indykator rychło zapuka do drzwi. I będzie wstyd. Przed sąsiadami, znajomymi, dalszą rodziną (patrzcie, jak spokorniał, gdy przestał dojeżdżać do pracy służbową limuzyną?!). Do tego dochodzi jeszcze inny wstyd – przed opinią nieudacznika. W społeczeństwie – kierowanym przez etos wydajności i sukcesu – zawsze musimy wygrywać i być na topie. Porażka oznacza, że się nie liczymy, tracimy przyjaciół, wpływy.
W tej sytuacji rozwiązaniem najbardziej honorowym – według niektórych zdesperowanych menedżerów – jest strzelenie sobie w łeb. Ale od autodestrukcji lepszy jest recykling swojej osobowości. Choćby poprzez wizytę u psychiatry czy psychoterapeuty.
Janusz Sikorski