Taxi mafia działa. Wciąż oszukuje się klientów taksówek
Poznańscy taksówkarze z Dworca Głównego wciąż oszukują klientów. Przekonałem się o tym na własnej skórze. Wczoraj udając cudzoziemca, wmieszałem się w tłum wychodzący z pociągu Berlin-Warszawa-Express i zamówiłem kurs do hotelu Andersia. Ile zapłaciłem? Prawie 30 złotych. Normalnie, pokonanie tej trasy powinno kosztować około 10 złotych. Na paragonie poraziła mnie odległość. Jadąc przez ulicę Ratajczaka pokonałem 8,3 kilometra!
28.05.2010 | aktual.: 31.05.2010 09:33
Jak to możliwe, by zapłacić tak dużo? W normalnych okolicznościach jest to niemożliwe. Jak się jednak dowiedziałem od innych poznańskich taksówkarzy, sposobów, by naciągać klientów, jest mnóstwo. Ten najprostszy to przełączenie licznika na czwartą taryfę, lub wożenie klienta po mieście. Zdarzają się także sytuacje, że kierowcy mają zamontowane urządzenia, które "dobijają" do kwoty, którą pokazuje licznik, a także tzw. dopalacze, czyli elektroniczne zmienianie taryf.
Pierwsze wejście do taksówki okazało się spotkaniem z naciągaczem. Później było coraz lepiej, bo za kurs na lotnisko (trzy razy dalej) zapłaciłem nieco ponad 25 złotych. Podobnie było z powrotem pod hotel Sheraton. Okazuje się, że piętą achillesową poznańskiego taksówkarstwa jest właśnie Dworzec Główny.
- To samo jest od lat, grupa ludzi zdominowała dworzec i nie wpuszcza tam nikogo innego - twierdzi Jacek Kalka, prezes Poznańskiego Stowarzyszenia Taksówkarzy. - Wielokrotnie słyszałem od klientów, że byli naciągnięci przez taksówkarzy z dworca. To uderza w wizerunek miasta, ale władze nie potrafią tej sytuacji zmienić - mówi.
Miasto przeprowadza nawet kilkanaście kontroli rocznie, jednak nie rozwiązują one sytuacji. W ciągu ostatnich dwóch lat zabrano osiem licencji. Bez skutku. Potrzeba pieniędzy i dodatkowych ludzi.
- Przy obecnych możliwościach to nierealne, żeby kontrolować wszystkich taksówkarzy i całkowicie zlikwidować nielegalne praktyki - twierdzi Krzysztof Zandecki z Wydziału Działalności Gospodarczej. - Taki proceder widać na Dworcu Głównym i lotnisku, ale także w innych miejscach Poznania. Kłopot w tym, że ludzie nawet jak zostali oszukani, to bardzo rzadko zgłaszają to do nas. Powinno się zmienić podejście pasażerów, którzy muszą wiedzieć, że to paragon jest
podstawą do reklamacji i ich ochroną w razie oszustwa. Taksówkarz nie ma prawa go nie wydać. Jeśli tak robi, to należy zapamiętać jego numer boczny i sprawę zgłosić nam - podkreśla.
W czasie wczorajszego przejazdu taksówkami po Poznaniu, oprócz przypadku naciągania uderzyło mnie jeszcze jedno. Znajomość języka angielskiego wśród kierowców. Żaden z pięciu taksówkarzy nie potrafił powiedzieć ani słowa. Czy zdążą nauczyć się do Euro 2012?