Umowa śmieciowa - ile zarabia na niej pracodawca?
Zawrotną karierę zrobiło w ubiegłym roku określenie niektórych form zatrudnienia jako „umowy śmieciowe”. Czy faktycznie tak pejoratywne miano jest zasłużone? Niekoniecznie.
Ale…nie uprzedzajmy wypadków.
19.03.2012 | aktual.: 20.03.2012 09:36
Zawrotną karierę zrobiło w ubiegłym roku określenie niektórych form zatrudnienia jako „umowy śmieciowe”. Czy faktycznie tak pejoratywne miano jest zasłużone? Niekoniecznie.
Jakie formy umów pomiędzy pracodawcą a pracownikiem określamy jako „śmieciowe”. Są to przede wszystkim umowy cywilnoprawne, czyli znane i stosowane na rynku pracy od wielu lat umowy zlecenia i umowy o dzieło. W ostatnim okresie rodzimi pracodawcy szukając pracowników, coraz rzadziej oferują nowo przyjętym tradycyjną umowę o pracę. Nasuwa się więc pytanie – dlaczego tak się dzieje?
*Spójrzmy zatem na umowy śmieciowe oczami pracodawcy * Nie ma co ukrywać, że w okresie ostatnich kilku lat prowadzenie własnej firmy staje się wyczynem ekstremalnym. Skutki kryzysu to nie tylko spadające przychody (dotyczy to większości branż) i znaczący wzrost koszów prowadzenia działalności gospodarczej: drożeje przecież wszystko i pewnie tendencja ta się utrzyma. Inne plagi jakie spadły na rodzimych przedsiębiorców, to mocne przykręcenie przez banki kurka z kredytami dla firm oraz zatory płatnicze – dziś prawie nikt nikomu nie płaci w terminie, a dość często faktura nie zostaje uregulowana wcale. Właściciele firm, które mimo to na rynku pozostały i chcą działać legalnie (spora część przedsiębiorców „przeniosła się” do szarej strefy) są zmuszeni do szukania nowych rozwiązań i do podejmowania wyważonych kroków w każdym aspekcie prowadzonej działalności. Do takich działań możemy zaliczyć uelastycznienie systemu zatrudnienia, szczególnie wobec nowo przyjmowanych pracowników. Oferując kandydatowi do pracy
umowę cywilno-prawną, możemy ją przecież dość łatwo rozwiązać, jeśli osoba ta się nie sprawdzi – zapisy w „śmieciowej umowie” mogą dopuszczać jej wypowiedzenie w ciągu 3 dni roboczych i nie wymagają podania przyczyny. Dodatkowo, omijamy ten sposób dodatkowe wymogi, jakie są związane z pracą na etat, w tym – badania lekarskie, szkolenia BHP oraz - całą biurokrację (listy obecności, regulaminy, itp.).
A więc prościej jest przyjąć w ten sposób kogoś do pracy i… zdecydowanie łatwiej się go pozbyć. Poza tym, w przypadku umów cywilno-prawnych nie obowiązują zapisy Kodeksu Pracy, za którym przedsiębiorcy specjalnie nie przepadają…
Po tym akapicie można by wysnuć wniosek, że umowy śmieciowe to rzeczywiście zmora rynku pracy, narzędzie wykorzystywania pracodawców wobec pracowników, którzy mając problemy ze znalezieniem zatrudnienia, muszą zaakceptować propozycję „silniejszej” strony.
Spójrzmy jednak dokładniej na umowy śmieciowe oczami pracownika
Z pewnością zdajemy sobie sprawę, że na konkretne stanowisko przedsiębiorca jest skłonny przeznaczyć określoną, maksymalną kwotę. Mając na względzie, że mówimy tu o legalnym świadczeniu usług, z naszą pracą związane są też koszty, które leżą po stronie pracodawcy. Konkretnie, są to składki na ZUS i zaliczka na podatek dochodowy. A co najbardziej interesuje osobę, która zaakceptowała określone stanowisko pracy w danej firmie? Oczywiście – wynagrodzenie, czyli kwota netto zapłacona przez zakład pracy, która pojawi się na koncie pracownika po zakończeniu danego miesiąca. Nie da się przecież opłacić rachunków składkami na ZUS, które z tytułu naszego zatrudnienia zostały uiszczone przez pracodawcę.
Prześledźmy to na dwóch konkretnych przykładach. W obydwu sytuacjach przyjmujemy stałą kwotę kosztów, jaką jest skłonny ponieść pracodawca z tytułu pracy świadczonej przez daną osobę. Przy tych założeniach porównajmy dochody netto przy różnych formach zatrudnienia.
Dziś minimalne wynagrodzenie na pełen etat to kwota 1500 zł brutto. Ale to nie jest pełny koszt dla pracodawcy, dochodzi jeszcze tzw. ubruttowienie, co powoduje, że łączny koszt tego stanowiska to kwota o ponad 300 zł wyższa. Przeanalizujmy poniższe dane, przy założeniu, że to pracownik ma wybór formy zatrudnienia (przy stałych kosztach leżących po stronie pracodawcy).
Jak widać wybór umowy śmieciowej w miejsce tradycyjnego etatu zwiększa nasz dochód o ponad 35 proc! I to bez żadnych dodatkowych kosztów ze strony pracodawcy – jest to więc na rękę obu stronom, przecież jasne jest, że im wyższa płaca, tym lepsza praca…
Oczywiście, im więcej zakład pracy jest w stanie zapłacić za naszą pracę, tym bardziej odczuwalne są różnice w dochodach. Na przykład, gdybyśmy w miejsce umowy o pracę na kwotę 2500 zł brutto (koszt po stronie zakładu pracy większy o 512 zł), wybrali „śmieciową umowę” to zarabiamy na tym każdego miesiąca ponad 700 zł! Co ilustruje poniższe zestawienie.
Pracując na „umowie śmieciowej” znacznie bardziej poczujemy w kieszeni ewentualne dodatki do stałego wynagrodzenia (premie, bonusy) oraz podwyżki. Poniżej dwa przykłady, tj. kiedy pracodawca do stałego wynagrodzenia „dorzuci” jeszcze dodatkowo 200 lub 1000 zł, mam tu na myśli łączny koszt premii ponoszony przez zakład pracy.
Zdecydowana przewaga opłacalności umów śmieciowych nad etatem w rozliczeniach pomiędzy pracownikiem a zakładem pracy oczywiście nie wyczerpuje tematu zawartego w tytule publikacji. Zastanówmy się więc jakie minusy niesie za sobą praca na umowie śmieciowej.
Umowa śmieciowa utrudnia dostęp do kredytów
Osoby pracujące na „umowach śmieciowych” mogą narzekać, że w bankach są gorzej traktowani w stosunku do osób zatrudnionych na etat. Przyjrzyjmy się dokładniej, na czym polega różnica. Z całą pewnością osoba uzyskująca dochód z pracy najemnej nie napracuje się przy zbieraniu dokumentów finansowych – wystarczy zaświadczenie z miejsca pracy, które uzyskamy w kadrach. W przypadku, gdy nasze dochody uzyskiwane są z udziałem umów o dzieło lub umów – zleceń, musimy się faktycznie sporo napracować przy zbieraniu dokumentów wymaganych przez bank. Będą nam potrzebne wszystkie zawarte umowy z okresu minimum 12 miesięcy plus rachunki wypłat wynagrodzenia. I wszystko musi się zgadzać co do joty! Nie stanowi to jednak problemu dla osób, które trzymają porządek w dokumentach.
Drugim minusem jest akceptowalny przez bank okres uzyskiwania dochodów w danej formie. Przy etacie czasem wystarczą 3 miesiące stałej pracy, aby bank „klepnął” nam ten dochód do zdolności kredytowej. Jeśli jednak za naszą pracę rozliczamy się poprzez „umowy śmieciowe”, tu musimy wykazać się dochodami uzyskiwanym w ten sposób od co najmniej 12 miesięcy. Moim zdaniem nie jest to jednak żadna dyskryminacja, ale bardziej wentyl bezpieczeństwa dla osoby ubiegającej się o kredyt. W dobie kryzysu zdecydowanie popieram tego typu politykę ostrożnościową, szczególnie wobec młodych kredytobiorców – trzy miesiące to okres stanowczo za krótki, aby uznać, że dana osoba sprawdziła się w obecnym miejscu pracy. A o nową pracę dziś bardzo trudno.
Z pewnością więc lepszym rozwiązaniem jest przepracowanie na stałej umowie kilku dodatkowych miesięcy i dopiero po tym okresie wystąpienie do banku o kredyt. Ułatwienie dostępu do kredytów osobom będącym krótki czas pracownikami najemnymi w sumie naraża je na spore ryzyko, to jest na wejście w długoletni kredyt, którego nie będą mogli spłacać po ewentualnej stracie pracy. Najmocniejszym argumentem przeciwko stosowaniu umów cywilno-prawnych wobec stałych pracowników jest niezaprzeczalny fakt, że umowa śmieciowa nie zapewnia świadczeń emerytalnych.
To prawda. Zadajmy sobie jednak pytanie: co przez to tracimy? Przyjrzyjmy się wyliczeniom, które znalazłem w Gazecie Wyborczej z dnia 29 lutego 2012 („Jak ZUS wylicza nam emeryturę”). Okazuje się, że stosując obecne parametry przy wyliczeniu przyszłej emerytury na ogół dostaniemy na stare lata około 1000 zł miesięcznie, dotyczy to osób, które przepracowały po 39 lat na etacie z dochodem na poziomie bliskim średniej krajowej. Skoro tak, to z pewnością jesień życia – emerytów - nie będzie złota… Pozostaną oni na łasce dzieci, jeśli oczywiście sami nie zapewnią sobie odpowiednich oszczędności.
Wróćmy jednak do naszych wyliczanek z początku publikacji. Okazuje się, że ZUS, który deklaruje wypłaty niemal głodowych emerytur, wcale nie tak mało nam wcześniej zabiera: przy obecnie minimalnym wynagrodzeniu (1500 zł brutto), na różne konta ZUS trafia 630 zł miesięcznie (Tabela 1.). Mając powyższe na względzie, załóżmy, że świadomie wybieramy opcje pracy na umowie śmieciowej przez cały okres aktywności zawodowej (przyjmijmy, że jest to 40 lat). Jest to rozwiązanie, które można stosować w wielu zawodach, rozliczając się z pracodawcą poprzez umowy o dzieło. Taką formę zatrudnienia często można spotkać w przypadku nauczycieli, dziennikarzy, informatyków, czy też w reklamie. Skoro nie możemy na nic liczyć ze strony ZUS-u, sami więc decydujemy się na odkładanie co miesiąc określonej kwoty na poczet przyszłej emerytury. Niech to będzie 300 zł miesięcznie (czyli o ponad 50 proc. mniej niż zabiera nam ZUS przy najniższym wynagrodzeniu z tytułu umowy o pracę). Dodatkowe założenia – nie jesteśmy sprawni w
inwestycjach, a więc co miesiąc wpłacamy kwotę 300 zł do banku, gdzie dostajemy 4,5 proc. odsetek w skali roku (po potrąceniu podatku Belki). I tak oszczędzamy sobie przez 40 lat, aby potem przez kolejne 20 lat wypłacać sobie „własną” emeryturę. Okazuje się, że w takiej sytuacji, możemy co miesiąc pobierać z banku kwotę 2524 zł, a środki zgromadzone na koncie wyczerpią się w okresie 20 lat i 5 miesięcy. Jeśli jednak uda nam się co miesiąc odkładać po 500 zł w powyższy sposób, to nasze „świadczenie emerytalne” będzie znacznie wyższe – możemy przez 20 lat i 5 miesięcy wypłacać sobie po 4206 zł.
Przedstawione wyliczenia ilustruje poniższa tabela
Z pewnością „umowy śmieciowe” nie były by tak często stosowane, gdyby nie obecna sytuacja na rynku pracy. Jest to jedna z największych porażek polskiej gospodarki. Nie ukryjemy tego pod dywan, głosząc entuzjastyczne opinie na temat wzrostu PKB, czy też przez ciągłe podkreślanie, że Polska to jedyna „zielona wyspa” w Europie. Ponownie zacytuję Gazetę Wyborczą, która w publikacji „Co teraz rząd zrobi dla młodych” (z dnia 29.11.2011 r.) przytacza przerażające dane:
„Dziś na jedno miejsce pracy przypada nawet 27 osób poszukujących zajęcia. A w ciągu najbliższych czterech lat wejdą na rynek dwa miliony absolwentów szkół wyższych”.
Na obecnym rynku pracy nie można nie brać pod uwagę korzyści, jakie płyną dla obu stron (tj. pracodawcy i pracownika) z tytułu posiłkowania się „umową śmieciową”; pomimo ich ewidentnych wad. Na przykład: podczas długotrwałej choroby zostajemy na lodzie, ZUS nie będzie nam wypłacał „chorobowego”.
Zadajmy sobie na koniec pytanie: czego najbardziej winniśmy się obawiać przy stosowaniu „umów śmieciowych”?
Niepewnej przyszłości uczciwie wypracowanych (przez wiele lat!) emerytur. Polacy potrafią liczyć, można więc się spodziewać, że „umowy śmieciowe” jeszcze bardziej polubimy i podbiją one krajowy rynek pracy. Konsekwencje tegoż będą fatalne w skutkach dla ZUS-u: prędzej, czy później ta szacowna instytucja ogłosi niewypłacalność; coraz mniej będzie bowiem chętnych do wpłacania za konta ZUS -u tak wysokich składek z tytułu umów o pracę. Nie dziwmy się więc, że w nasz system emerytalny nie wierzy dziś nawet obecny Wicepremier.
Krzysztof Oppenheim