Warszawa ich pochłonęła

Przyjechali do Warszawy, żeby pracować, zarabiać, żyć lepiej niż w ich rodzinnych miejscowościach

Warszawa ich pochłonęła

13.10.2010 | aktual.: 14.10.2010 14:13

Obraz
© (fot. Thinkstockphotos)

Pochodzą z małych miejscowości, często z po PGR-owskich wsi. Przyjechali do Warszawy, żeby pracować, zarabiać, żyć lepiej niż w ich rodzinnych miejscowościach. Czy rzeczywiście w stolicy spełniły się ich marzenia o pieniądzach, sukcesie, cudownym życiu?

Finansistka z Rytla: Warszawa jest cudowna

Ela, która w Warszawie pracuje w banku, w dziale kredytów, twierdzi, że wyjazd do Warszawy był najlepszą decyzją w jej życiu. - Pochodzę ze wsi Rytel. To urokliwe miejsce, wkoło lasy, świetnie się tam wypoczywa. Ale naprawdę nie wiem, co mogłabym tam robić. Nawet w pobliskich większych miastach jest kłopot z pracą. Dlatego postawiłam na jedną kartę i 3 lata temu wyjechałam do Warszawy. Miałam wtedy w portfelu 500 zł. Dwa dni mieszkałam u mojej dalekiej ciotki, do której trochę się wprosiłam. Udało mi się wynająć pokój i znaleźć pracę w knajpie. Mieszkałam z szemranym towarzystwem i pracowałam w szemranym miejscu. Tak przez pół roku, jednocześnie szukałam lepszej pracy. I znalazłam, w banku, zgodnie z wykształceniem (ukończyłam ekonomię na Uniwersytecie Gdańskim). Po 3 latach awansowałam, kupiłam mieszkanie na kredyt, mam chłopka. Do domu, do rodziców jeżdżę raz w miesiącu. Nie zarabiam gigantycznych sum, ale jestem zadowolona, spełniona – mówi Elżbieta Sapiecha.

Andrzej z Kleszczewa: Gdybym musiał wrócić, chyba bym się pociął

Andrzej wyrwał się do Warszawy z po PGR-owiej wsi. Zaczynał na budowach, teraz, po 3 latach jest kierownikiem budowy, studiuje na politechnice. - Życie w stolicy jest ciężkie. Wynajmuję mieszkanie i miesięcznie płacę 3,5 tys. zł, do tego dochodzą opłaty. Prawdę mówiąc ciągle jestem na dorobku, inwestuję w siebie. Zarabiam dobrze, ale ciągle za mało jak na Warszawę. Miesięcznie mam na rękę jakieś 5 tys. zł. Codziennie wstaję o 5, biegnę na budowę, załatwiam sprawy z klientami. Pracuję ponad 10 godzin dziennie. Ale nie narzekam, cieszę się, że mam taką możliwość. W Kleszczewie, z którego pochodzę, byłbym bezrobotny albo zajmowałbym się jakimiś półlegalnymi interesami. Dla mnie stolica to szansa, chociaż nieraz miałem dość. Raz oszukał mnie pracownik na budowie, ukradł materiały, musiałem z własnej kieszeni zapłacić, bo to ja nadzorowałem prace. Nie chcę wracać do mojej wsi, chyba bym się pociął, gdybym musiał - opowiada Andrzej Wejchert. *Ania z Brus: W mojej miejscowości wpadłabym w depresję *

Ania, która ukończyła pedagogikę specjalną w Bydgoszczy (pochodzi z Brus), też wyjechała do Warszawy. Teraz pracuje w szkole, dorabia jako opiekunka do dzieci i redaktor książek dla dzieci.

- Wpisałam się w ten warszawski rytm. Warszawa daje dużo możliwości. W mojej rodzinnej miejscowości mogłabym też pracować jako nauczycielka, ale nie mogłabym już się spełniać w innych zajęciach. Na pewno wpadłabym w depresję. Gdy przyjechałam 2 lata temu do Warszawy było łatwiej, teraz mam mniej zleceń w wydawnictwie, rodzice dziecka, którym się opiekuję stwierdzili, że nie mają pieniędzy, żeby płacić mi tyle co dotychczas. Zgodziłam się na obniżkę, bo wiem, że wskutek kryzysu jest ciężej – mówi Ania Gawrykowska, jak twierdzi zarabia netto miesięcznie ok. 5 tys. zł.

*Tomek z Mazur: Straciłem pracę w stolicy, ale nie chcę wracać * Tomek, który pracował w Warszawie jako doradca personalny, stracił pracę. Teraz jest bezrobotny.

- Przyjechałem z Mazur, jestem po psychologii i właściwie od razu znalazłem pracę w Warszawie. Ale firmy zajmujące się pośrednictwem w zatrudnieniu dużo gorzej prosperują niż rok temu, niestety straciłem pracę, tak jak wielu moich kolegów po fachu. Początkowo czułem się wygrany. Teraz nie wiem co zrobić, nie mam pracy od 3 miesięcy i za chwilę nie będę miał pieniędzy na opłaty. Może wrócę do domu, to byłoby najgorsze. W mojej rodzinnej wsi stoją 3 bloki i sklep spożywczy – mówi Tomek. Są ambitni, nie boją się ciężko pracować, czasem nawet ponad siły. Tacy najczęściej są pracownicy, którzy do Warszawy przyjechali z małych miast. Niektórzy mówią, że odnieśli sukces, chociaż nie zarabiają zawrotnie dużo. Dla nich sukcesem jest już to, że wyrwali się z małych miejscowości. Dlatego też wielu pracodawców ceni osoby z prowincji. Niektórzy szefowie ich wykorzystują.

- Ci, pracownicy są zdeterminowani, za wszelką cenę chcą znaleźć pracę w stolicy. Dlatego godzą się na fatalne warunki, często pracują poniżej kwalifikacji, są podwładnymi szefów, którzy mają dużo gorsze wykształcenie. Niemniej czują się szczęśliwi, rzadko narzekają. Są twardzi, ale też częściej stawiają się w roli ofiary, cieszą się, że w ogóle znaleźli pracę, o więcej nie proszą, wykonują czarną robotę. Wydaje się, że młodzi ludzie z małych miejscowości w tym roku częściej wybierali wyjazd do Warszawy niż do Wielkiej Brytanii. Jeszcze w ubiegłym roku wybierali emigrację – mówi Renata Grólska, doradca personalny, psycholog.

Krzysztof Winnicki

pracownikwarszawapraca
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (2)