Wojna na Półwyspie Koreańskim to gospodarcze problemy całego świata
Ewentualny konflikt zbrojny na Półwyspie Koreańskim odczuje cała światowa gospodarka. Chwilowy krach na giełdzie będzie niczym wobec problemów związanych z wstrzymaniem globalnego łańcucha dostaw.
Ewentualny konflikt zbrojny na Półwyspie Koreańskim odczuje cała światowa gospodarka. Chwilowy krach na giełdzie będzie niczym wobec problemów związanych z wstrzymaniem dostaw elektroniki i podzespołów do Europy i Ameryki
Od drugiej wojny światowej w zasadzie nie było konfliktu zbrojnego, który toczyłby się na terytorium któregokolwiek z najbardziej rozwiniętych krajów świata. Korea Południowa i także narażona na działania wojenne Japonia to odpowiednio 13. i 3. gospodarka świata pod względem PKB mierzonego parytetem siły nabywczej.
Nic dziwnego, że początek wojny na Półwyspie Koreańskim odczuliby inwestorzy na całym świecie. Zapewne reakcja giełd byłaby podobna i porównywalna do tej po trzęsieniu ziemi w Japonii w marcu 2011 roku. Katastrofa miała miejsce chwilę przed zamknięciem azjatyckich giełd, a główne indeksy straciły po ok. 1,5-2 proc. Dużo gorzej zareagowały europejskie rynki. Giełdy, które właśnie zaczynały notowania, zanurkowały o kilka procent.
- Sądzę, że rynki zanotowałyby spadki, ale nie byłoby zawieszenia notowań. Handel mógłby zostać czasowo wstrzymany w Azji, ale w innych regionach to mało prawdopodobne. Przypomnijmy, że aż na tydzień zawieszono notowania w USA po atakach na WTC. Wtedy jednak sytuacja była naprawdę ekstremalna, bo uderzono w centrum finansowe świata - wyjaśnia Paweł Cymcyk, menedżer komunikacji inwestycyjnej ING TFI.
Jego zdaniem spadki trwałyby 2-3 dni. Później rynki by się uspokoiły i uważnie obserwowały konflikt.
- Rynki surowcowe raczej nie zareagują w jakiś niesamowity sposób. Ceny ropy rosną tylko wtedy, gdy wojna wybucha w kraju, który jest jego dużym producentem. W przypadku Korei Południowej tak nie jest - uważa Paweł Kordala, analityk surowcowy w firmie XTB.
Jego zdaniem jedyne, co może zdrożeć, to złoto.
- W wojnę na pewno zaangażują się Stany Zjednoczone. A to oznacza dla nich dodatkowe wydatki. Ponieważ standardem dla nich staje się spłacanie długu dodrukiem pieniądza, czyli inflacją, więc można się spodziewać, że ewentualny konflikt zbrojny podbije ceny kruszcu - tłumaczy ekspert.
Dużo większe perturbacje dotyczyć będą klientów japońskich i koreańskich firm. Trzeba pamiętać, że jednym z liderów sprzedaży smartfonów jest Samsung, którego główna siedziba mieści się w Suwonie. To miasto leży zaledwie 50 km od granicy z Koreą Północną.
- Można spodziewać się zakłóceń w globalnym łańcuchu dostaw. Korea Południowa i Japonia są eksporterami wielu podzespołów. Jeśli zabraknie ich na rynku, to nie będzie można wyprodukować elektroniki czy samochodów. Taka sytuacja miała miejsce po trzęsieniu ziemi w Japonii. Czkawka w postaci braku dostaw z tego kraju odbijała się firmom na całym świecie jeszcze przez długie miesiące - przypomina Paweł Cymcyk.
Korea Południowa to bowiem nie tylko Samsung, ale też Kia, LG czy Hyundai. Na dodatek kraj ma jeden z największych przemysłów stoczniowych na świecie. Aż siedem z dziesięciu największych największych producentów statków pochodzi z Korei. W przypadku wojny produkcja w tych firmach zostałaby przestawiona zapewne na zbrojeniową, a eksport wstrzymany. Oczywiście jeśli konflikt byłby długotrwały.
Problemy mogą mieć nawet Polacy. W naszym kraju południowokoreańskie inwestycje sięgnęły już 1,4 mld dolarów. Zainwestował u nas LG (ma dwie fabryki, w których zatrudnia razem z podwykonawcami ok. 13 tys. osób), wroniecka fabryka pralek i lodówek przed trzema laty została przejęta przez Samsunga. Z kolei w Bełchatowie swój zakład produkcyjny ma Humax - jeden z największych na świecie producentów telewizyjnych dekoderów. Jeśli wstrzymane zostaną dostawy komponentów z Korei Płd., najprawdopodobniej produkcja w tych zakładach może zostać wstrzymana.
- Samsung Electronics działa w normalnym trybie we wszystkich swoich południowokoreańskich fabrykach, niemniej uważnie monitorujemy sytuację w Korei Północnej i potencjalne zagrożenia. Samsung zapewnia ciągłość i jakość wszystkich swoich operacji biznesowych i obsługi klientów - mówi Olaf Krynicki z biura prasowego koncernu. Kwestii związanej z ewentualnymi problemami w dostawach z Korei komentować nie chciał.
Wojna będzie miała jeszcze jedno przełożenie na gospodarkę. Wiele osób w pierwszym odruchu na wieść o konflikcie zbrojnym, w którym może zostać użyta broń chemiczna czy nawet atomowa, będzie chciało zrobić większe zapasy. To naturalne zjawisko. Sklepowe półki nie zostaną całkowicie opróżnione w Polsce, ale możliwe, że część osób postanowi zrobić dodatkowe zapasy najpotrzebniejszych produktów spożywczych.
- Cukier, mąka, konserwy mogą mieć dużo większe niż zazwyczaj wzięcie - mówi Cymcyk.
Trudno dziś wyrokować, jak długo taka wojna mogłaby trwać. Bo choć zwycięzca jest raczej z góry przesądzony, to trzeba pamiętać, że Pjongjang może zadać Południu spore straty materialne. Zresztą ewentualny konflikt zbrojny rynki azjatyckie już starają sobie wkalkulować w ryzyko. Według południowokoreańskich ekonomistów wprawdzie ostatnie działania Korei Północnej nie są powodem spowolnienia gospodarczego, ale na pewno negatywnie wpływają na walkę z nim.
Seul już zapowiedział, że w związku ze spadkiem przychodów budżetowych jeszcze w kwietniu zamierza zrewidować budżet. Wszystko przez mniejszy niż oczekiwano wzrost gospodarczy, który w zeszłym roku wyniósł tylko 2 proc. To najmniej od początku kryzysu. Na dodatek na ten rok perspektywy nie są lepsze. Wzrost PKB nadal ma być mniejszy niż 3 proc. Jeszcze w 2009 roku taki wzrost notowano tylko w jednym kwartale.
Co ciekawe Korea Południowa już policzyła, ile by ją kosztowało ewentualne spojenie całego półwyspu w jedno państwo. I tak Federacja Przemysłowców Koreańskich z Seulu przed kilkoma laty ogłosiła, że zjednoczenie będzie wymagało nakładów rzędu 3 bln dolarów. To ponad dwa razy tyle, co całe PKB Korei Płd.
Szykując się na to wydarzenie w zeszłym roku rząd w Seulu ogłosił, że pieniądze ze specjalnego funduszu współpracy z Pjongjangiem zostaną podzielone. Część nadal będzie szła na podtrzymywanie współpracy, a druga połowa będzie odkładana na specjalnym funduszu, który zostanie uruchomiony w momencie łączenia się obu krajów. Według południowokoreańskiego ministerstwa ds. zjednoczenia tylko w pierwszym roku po połączeniu trzeba będzie wydać ponad 200 mld dolarów.
Problemem może się więc okazać nie tyle szybka wojna, co długotrwałe i kosztowne zjednoczenie, na który Koreańczycy z południa nie mają zresztą ochoty. Ich zdaniem zbyt dużo by to ich kosztowało.