Zamiast helikoptera
Rząd długo planował dochody, wydatki i deficyt budżetu na ten rok. Chcąc zachować deficyt, musi już jednak ciąć wydatki.
28.01.2009 | aktual.: 28.01.2009 09:30
Powody są dwa. Po pierwsze, ministerstwa przerzuciły część płatności z zeszłego roku na ten rok (zaniżając ubiegłoroczny deficyt). Po drugie, rząd musi się liczyć z tym, że dochody będą znacznie niższe, niż się spodziewał. Wskazuje na to spadek wpływów podatkowych pod koniec zeszłego roku. Ponadto mamy kryzys gospodarczy na świecie, który będzie coraz bardziej dawał nam się we znaki.
Pytanie, czy w tej sytuacji warto pilnować deficytu?
Jeśli rząd rzeczywiście chce, aby złoty znalazł się w ERM2, czyli systemie notowań, przygotowującym nasz kraj do przyjęcia euro, to chyba nie ma wyboru. Bez dyscypliny budżetowej nie sposób zapewnić minimum stabilności walucie, która i tak jest pod silną presją w związku z kryzysem finansowym i zawirowaniami na rynkach i w gospodarce.
A jeśli rząd nie myśli o euro i ma wybór?
Większość ekspertów dowodzi, że dla krajów pogrążających się w recesji lub stojących na jej skraju ratunkiem są rozmaite pakiety stymulacyjne, programy pomocowe i plany inwestycyjne. Im większe, tym lepiej. Chodzi o to, by strumień publicznych pieniędzy był jak najszerszy (oczywiście, w środowisku jak najniższych stóp procentowych). Polska jest w nieco lepszej sytuacji niż państwa, o których wypowiadają się specjaliści. Ale tylko w nieco lepszej: najgorsze, jeśli chodzi o kryzys, jeszcze - moim zdaniem - przed nami. Nie mamy też pewności, kiedy i jak szybko będą się dźwigać gospodarki Niemiec, USA czy innych potęg. Nie wiemy więc na pewno, czy będziemy mieć u siebie do czynienia tylko z mocnym wyhamowaniem tempa rozwoju, ze stagnacją, czy może nawet spadkiem PKB.
Z drugiej strony, chcąc powiększać deficyt, trzeba mieć pewność, że uda się go sfinansować. Z pożyczaniem pieniędzy nie będzie łatwo; konkurencja na rynkach międzynarodowych może być zbyt duża.
Drukowanie, miejmy nadzieję, nie wchodzi w grę. Można jeszcze podwyższać podatki (czyli zastąpić obywateli w wydawaniu ich własnych pieniędzy, zwłaszcza gdyby jednak woleli je oszczędzać, zamiast wydawać), ale to na szczęście
niepopularne i politycznie trudne rozwiązanie. I prawdopodobnie mało efektywne: nieprzypadkowo częścią niektórych programów pomocowych są nie tylko inwestycje publiczne, ale i ulgi podatkowe. Podsumowując, pole manewru nie jest wcale tak duże, jak mogłoby się wydawać.
Na razie rząd zdaje się mieć przekonanie, że w trudnych czasach trzeba jednak zaciskać pasa. Wydawać tyle, na ile nas stać, bo to się może opłacić. Ta filozofia przemawia do mnie znacznie bardziej niż teoria zrzucania pieniędzy z helikoptera. I to nawet jeśli ma się taki helikopter...
Krzysztof Jedlak
Tekst z kolumny nr 2 Gazety Giełdy Parkiet