Zamówili dwa dorsze nad Bałtykiem. W sieci zawrzało
Influencerzy Jakub Kwieciński i Dawid Mycek odwiedzili bar w Ustce, gdzie zamówili dwa dorsze. Wywołało to dyskusję o cenach i pochodzeniu ryb nad polskim morzem. Internauci zastanawiają się, skąd pochodzi dorsz, skoro obowiązuje zakaz połowów w Bałtyku.
Jak podaje "Fakt", Jakub Kwieciński i Dawid Mycka, znani z walki o prawa osób LGBT, odwiedzili lokal w Ustce. "Poprosimy dwa dorsze, oba po ok. 200 gramów" – relacjonują w mediach społecznościowych.
Jak się okazało, w lokalu nie było możliwości zamówienia ryby na wagę według życzenia klienta, więc ostatecznie na talerze trafiły małe ryby.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Dzieci oszalały na punkcie tego napoju. O co chodzi z Wojankiem?
Pokazali paragon za obiad w Ustce
Influencerzy zapłacili za mniejszy kawałek ryby ponad 60 zł (334 g), a za większy prawie 82 zł (454 g). Dodatkowo, ziemniaki i surówka kosztowały po 12 zł, a napoje od 10 do 20 zł. Łączny rachunek wyniósł 219,84 zł. "To jak oceniacie? Dużo? Mało?" — pytają swoich obserwatorów Jakub i Dawid.
"Dla mnie te ceny za 100 gram, to zwykła ściema właśnie dlatego, że rzucą człowiekowi na talerz tonę ryby i zadowoleni" — skomentowała zdjęcia z Ustki internautka. "10 dni samych obiadków na cztery osoby 5 tys. zł" – napisała kolejna osoba. "Byliśmy w restauracji na Santorini — kelner mówił, jakie ma ryby i w jakiej gramaturze. Można? Można" – dodał inny użytkownik. "Ceny przy plaży zawsze dużo większe" — napisali kolejni.
"Te nasze, to chudziutkie"
Internauci porównali ceny z innymi miejscami, wskazując na różnice w podejściu do klienta. Niektórzy twierdzą, że ceny nad Bałtykiem są zawyżone, a inni podkreślają, że w zagranicznych restauracjach można wybrać gramaturę ryb.
Zastanawiali się także, skąd dorsz nad polskim morzem. "Na dorsza jest zakaz połowów, także na pewno nie z Bałtyku. Zresztą te nasze, to chudziutkie, że nikt by nawet nie chciał jeść" — odpisali influencerzy na Facebooku.