Trwa ładowanie...
praca
25-07-2011 12:46

Zraruj pliki, kapitale ludzki, czyli jak mówimy do siebie w pracy

Polacy nie gęsi i swój język mają, mówi stare powiedzenie. Co to jednak za język? W coraz większym stopniu bywa opanowywany przez hermetyczny zawodowy żargon.
Na przykład programista komputerowy w czasie pracy może otrzymać polecenie zzipowania albo zrarowania plików, od nazw programów Winzip, Winrar. Może też skilować proces, spingować komputer, wyguglować dane, wystawić plik na dewsie itp., itd. Czy to w ogóle jest jeszcze polszczyzna?

Zraruj pliki, kapitale ludzki, czyli jak mówimy do siebie w pracyŹródło: thinkstock
d2vujhl
d2vujhl

Bekapuj pliki i gugluj dane, inaczej jesteś bez szans

Ten język stał się już na tyle powszechny, że otrzymał własną nazwę – „globisz”, czyli global english. Czy tego typu zwroty mogą w większym wymiarze przenieść się do naszej codziennej mowy? Zdaniem naukowców – raczej nie. - Naszpikowany anglicyzmami język zawodowy jest na tyle hermetyczny, że bardzo rzadko przenika do ogólnej polszczyzny. Nie stanowi więc dla niej jakiegoś poważnego zagrożenia. Jego istnienie nie powinno więc niepokoić językowych purystów – uważa dr Piotr Millati, pracownik Instytutu Filologii Polskiej z Uniwersytetu Gdańskiego.

Niepokój purystów jest też bez znaczenia o tyle, że przenikaniu zapożyczeń z angielskiego nie da się po prostu zapobiec. 32-letni Krzysztof, który 10 lat przepracował w firmie komputerowej, nie pozostawia złudzeń: - Zapożyczenia z angielskiego są tu na porządku dziennym, bo ich polskich odpowiedników zwyczajnie brakuje. Po co używać opisowej formy, skoro można ją zastąpić jednym spolszczonym słowem? Dla przykładu – mogę powiedzieć: „wykonaj zapasową kopię pliku”. A mogę też: „zbekapuj plik”, od angielskiego „to backup a file”. Chodzi o to, by było szybko i zrozumiale. A w takich firmach wszyscy mnie zrozumieją. Gdzie więc problem?

Informatyk – współczesny alchemik?

Jakiś problem to jednak jest. Choćby w przypadku osób z mniejszym doświadczeniem komputerowym, które z tych czy innych względów znajdą się w towarzystwie programistów i będą zmuszone z nimi pracować. Jak polonista Wojtek, który sprawdza programy szkoleniowe. – Nie ukrywam, że na początku trudno mi było niekiedy zrozumieć, co do mnie mówią. Prawdziwy kłopot jest jednak wtedy, gdy takie naszpikowane anglicyzmami polecenia trzeba zapisać. Na przykład w wewnętrznych raportach czy w szkoleniach. W mowie codziennej można to jeszcze znieść. Na papierze wygląda upiornie. W dodatku nigdy nie wiadomo, czy ten, kto to przeczyta, ma tyle wiedzy, by zrozumieć, o co chodzi. Zdaniem programistów, to nie ich zmartwienie. Jeśli ktoś nie zna zawodowego żargonu, będzie się go musiał nauczyć. Takie podejście do sprawy wydaje się potwierdzeniem tezy o swoistej elitarności niektórych zawodów. Podkreśleniu tej elitarności może służyć właśnie specyficzny język. Nie zrozumiały dla każdego, ale wymagający wiedzy, swoistego
wtajemniczenia. Zawód informatyka idealnie tutaj pasuje jako przykład „zajęcia dla elit”.

– Oni zachowują się czasami jak średniowieczni alchemicy. Uważają, że są w posiadaniu wiedzy tajemnej. Wystarczy, że użyją paru zwrotów, coś „zasejwują”, każą wystawić parę plików na dewsie, i już wiadomo o co chodzi, kto jest swój, a kto obcy – mówi z przekąsem Wojciech.

d2vujhl

W dodatku specjalistów w tej dziedzinie jest wciąż zbyt mało, w związku z czym zarobki są wysokie. To jeszcze bardziej winduje informatyków w hierarchii współczesnych zawodów. Ale tendencje do tworzenia własnych żargonów zawodowych nie są obce i innym profesjom. Mają je przecież muzycy, naukowcy, jubilerzy. Menedżerowie wdrażający programy unijne nie mówią o pracownikach inaczej, jak o „kapitale ludzkim”. To oznacza, że językowe nowinki mają szerszy, nawet ogólnoeuropejski charakter.

– Studiowałem przez kilka lat polonistykę. Zacytuję tu z pamięci: „Ahistoryczny idiografizm kierunku analitycznego znajduje uzasadnienie w kierunkach uwarunkowanych strukturalnie” – odbija piłeczkę Krzysztof. – Takich rzeczy musiałem się uczyć do egzaminu z teorii literatury. Czy ktoś mi powie, że tak brzmi język polski?

Język to ja

Zamykanie się w hermetycznym języku może mieć jednak niepożądane skutki. Nie jest dobrze, jeśli korporacyjna nowomowa zaczyna wypierać indywidualny język człowieka. – Wiadomo, że granice naszego myślenia są wyznaczone przez charakter języka, którym się posługujemy – zauważa Piot Millati. - Innymi słowy – w praktyce tylko to jest w naszej głowie, na co pozwala nam zakres pojęć i słów, których używamy. Jeśli zamiast słowa „zadanie”, które ma charakter neutralny i należy także do naszego prywatnego języka, będziemy używali korporacyjnego „action point”, to w krótkim czasie zaczniemy myśleć kategoriami i skojarzeniami podsuniętymi nam przez pracodawcę. Tracąc swój język, przestaniemy być panami samych siebie.

Jego zdaniem, można się przed tym bronić, jedynie zachowując pełną świadomość zagrożenia. I posługując się takimi potworkami językowymi jak „sczardżować”, „forwardować” czy „fokusować” z pobłażliwym dystansem.

Pracownicy korporacji muszą niestety grać według panujących w nich reguł. Tylko pełen konformizm daje im szansę na awans. - Ale to nie znaczy, że od razu muszą uwierzyć w sprzedawaną im bajkę, że „globisz” jest najwygodniejszą i najbardziej naturalną formą międzyludzkiej komunikacji – podkreśla naukowiec.

Jarosław Kurek/JK

d2vujhl
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
d2vujhl