Trwa ładowanie...
logo
10-01-2011 14:05

Firmowe logo, znaki warte miliardy. Czym są dla pracowników?

Zatrudnieni w firmach globalnych mają się czym pochwalić. Oferują swoją pracę najdroższym markom. Znanym na całym świecie, o wartości rzędu dziesiątek miliardów dolarów. Ich logo można dostrzec wszędzie. Nawet na… ciałach znanych osób, w formie tatuaży. Czy ma to jednak jakieś znaczenie dla zwykłego pracownika sławnej firmy?

Firmowe logo, znaki warte miliardy. Czym są dla pracowników?
d4bjkza
d4bjkza

Dla kogo to logo?...

Logo firmy, nawet znanej tylko lokalnie, to dzisiaj potęga. Co to oznacza dla szeregowych pracowników? W ich przypadku popularność firmowego brandu nieczęsto przekłada się na wysokość uposażenia.
Nie jest też tajemnicą, że potężne firmy podlegają takim samym prawom rynku, jak mniejsze. Gdy przyjdzie recesja, nawet logo znane na najdalszej prowincji nie uchroni przed masowymi zwolnieniami.
Zarobki w popularnej firmie mogą pozostawać grubo poniżej średniej krajowej.
- Pracuję od dwunastu lat w firmie, która jest w Polsce bardzo znana, nie podam więc jej nazwy. Nie jestem młody, przekroczyłem już 50-tkę. Od początku tkwię na tym samym stanowisku, z obietnic awansu nic nie wyszło. Często pracuję w weekendy. Na rękę dostaję 1,5-1,6 tys. złotych – mówi mieszkaniec Gdańska.
Jego przypadek nie jest niczym nadzwyczajnym. Dobre zarobki w tej – czy tylko w tej? – firmie zaczynają się gdzieś od poziomu stanowiska kierownika.

Ciało jako powierzchnia reklamowa?

Siłę symbolu, jakim jest logo, odczuł na własnej skórze (i to dosłownie!) polski koszykarz Marcin Gortat. Powodem stał się… tatuaż. Umieszczony na łydce sportowca, przypominał logo jednego z typów obuwia znanej sportowej firmy. Nie spodobało się to innej firmie, która jest wśród sponsorów drużyny Gortata. Nakazała ona koszykarzowi zasłonięcie znaku, na przykład dłuższą skarpetką. Krnąbrny zawodnik – w końcu też pracownik! – odpowiedział jednak, że tego nie zrobi.

Do takich sporów będzie zapewne dochodziło jeszcze nieraz. Firmy każde umieszczenie logo w przestrzeni publicznej (w tym wypadku na nodze zawodnika?!) przeliczają bowiem na wymierne korzyści. Swoje lub konkurencji.

Ale by ciało mogło stać się powierzchnią reklamową, musi to być ciało znane. Kilka lat temu głośny był przypadek Szweda, który w odpowiedzi na żart prezentera wytatuował sobie na czole logo stacji radiowej. Mało tego, w podobny sposób „ozdobił” też czoło syna. Był bardzo zawiedziony, gdy usłyszał, że z sześciocyfrowego kontraktu nic nie będzie. CPN, PZU, PKO

d4bjkza

To, czy logo ma szansę na masową rozpoznawalność, zależy od kilku czynników. Na pewno od sprawnej reklamy i liczby użytkowników produktu. Jest jeszcze czynnik trzeci, nie do końca określony: logo po prostu musi mieć „to coś”. Coś, dzięki czemu zapadnie w pamięć. Według rankingu opublikowanego przez „Rzeczpospolitą”, na liście najbardziej wartościowych polskich marek pierwsze trzy miejsca zajmują Orlen, PKO BP i PZU. Ich wartość to odpowiednio 3,8, 3,65 i 2,8 mld zł. Działalność wszystkich trzech firm sięga jeszcze czasów PRL-u. Orlen znany był wtedy pod nazwą CPN. Te trzy litery, pomysłowo ułożone tak, że przypominały dystrybutor paliwa, widniały na każdej stacji benzynowej w naszym kraju. Logo CPN-u odeszło do lamusa. Zmieniono je wraz z nazwą firmy (połączyła się z płocką Petrochemią), z powodu złych skojarzeń, jakie podobno budziło u klientów. Natomiast logo PKO, uformowane na kształt skarbonki, ma się dobrze. Zachowało przy tym opinię jednego z najlepiej „wymyślonych” znaków, chociaż dziś już nieco
staroświeckich.

Logo? A może – no logo?

Dobrze jest, gdy logo nie tylko funkcjonuje jako znak marketingowy, ale także informuje o branży firmy. Jeśli w dodatku przywołuje jakieś pozytywne skojarzenia, to jeszcze lepiej. Dlatego według specjalistów od reklamy na wysoką ocenę zasługuje np. logo Mercedesa, które przywołuje na myśl kierownicę. Podobnie jest ze znakiem firmowym „Playboy’a” (królik – puszysty, miły i… namiętny).

Co jednak do tego wszystkiego mają pracownicy? O związku wartości logo z ich pensjami już mówiliśmy – czasami występuje, częściej nie. Popularność lub atrakcyjność firmowego znaku niekoniecznie też musi być zgodna z ich prywatnymi odczuciami. Zwłaszcza jeśli wiąże się z przymusem.

W wielu miejscach funkcjonuje nakaz noszenia uniformów z logo firmy. Ma to sens nie tylko reklamowy, ale również informacyjny. Ktoś zatrudniony w znanej firmie odzieżowej może nawet być z tego powodu zadowolony. Co jednak np. z pracownikami zakładu czyszczącego ulice albo udrażniającego kanalizację? Dla nich, być może, tytuł książki „No logo” mógłby obowiązywać każdego dnia i w każdej sekundzie pracy.

Tomasz Kowalczyk/JK

d4bjkza
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
d4bjkza