10 słabości polskich szefów

Na podstawie rozmów z doradcami personalnymi i szkoleniowcami wynotowaliśmy rzeczy, w których nie domaga rodzima kadra kierownicza. W ten sposób powstał mały spis wielkich słabości polskich szefów. Czytając tę listę, trudno uwolnić się od pytania: za co ci ludzie biorą tak duże pieniądze?

10 słabości polskich szefów

02.09.2011 | aktual.: 02.09.2011 14:54

1. Słowotok zamiast rozmowy

Piętą achillesową bossów nad Wisłą jest komunikacja międzyludzka. Tak zwani menedżerowie boją się ciszy w trakcie rozmowy z pracownikiem, więc zapełniają ją słowotokiem. Tak się fascynują pięknem własnych słów, że nie dopuszczają nikogo innego do głosu. A może ktoś im powiedział, że dostają kasę głównie za zamęczanie otoczenia swoimi głupio-mądrymi wywodami. W ten sposób tracą szansę usłyszenia, co myślą klienci i podwładni. Zamiast spontanicznej rozmowy, ożywczego dialogu, burzy mózgów jest drętwy monolog szefa. Ohyda!

2. Narzucanie pracownikom swojej racji

Szczególnie trafne jest porównanie komunikacji do ulicy dwukierunkowej. Wielu przełożonych preferuje jednak przekaz jednostronny – z góry w dół. Nie znają słynnej reguły 33/66, której często się uczy handlowców i negocjatorów – według niej ze 100 minut kontaktu 33 powinny przypadać na przekazywanie własnych informacji i propozycji, a 66 – na słuchanie. Pozostałą minutę można dodać do czasu swojego lub partnera. No ale kadra kierownicza jest tak zadufana w sobie, że nie myśli wsłuchiwać się w racje podwładnych. Jak wygląda porozumienie w firmie? Idziesz do menedżera ze swoim zdaniem, a wracasz z jego opinią.

3. Nieumiejętność chwalenia i ganienia

Ludzie posiadający władzę nie umieją ani chwalić, ani udzielać nagany. Gdy podwładni poproszą szefów o wyrażenie opinii na temat ich pracy, nierzadko słyszą: Nie ganię, to znaczy, że jest dobrze! Oczywiście, z największym trudem przechodzi im przez gardło komplement czy pochwała. Myślą – zupełnie głupio – że takie pozytywne słowo zepsuje pracownika, wpędzi go w pychę, sprawi, że spocznie na laurach. Jest dokładnie na odwrót. Gdy szef okaże nam uznanie, poklepie po ramieniu, widzimy, że warto się starać. I dajemy z siebie dwa razy więcej niż dotąd.

4. Fałszywie rozumiana pomoc

Nieumiejętność przekazywania negatywnej oceny zwykle idzie w parze z nieumiejętnością karania, a tym bardziej zwalniania ludzi. Bywa, że menedżerowie próbują ratować słabego pracownika, co może przynieść zespołowi szkody i obniżyć wyniki finansowe firmy. Jest to także robienie krzywdy samemu zainteresowanemu – być może człowiek ten by się jakoś ogarnął, pokonał swe wady, znalazł w sobie nową motywację do pracy, gdyby widział, że za nieróbstwo czy cwaniactwo spotkają go przykre konsekwencje. A tak nie widzi powodu, by się zmienić na lepsze.

5. Naruszanie dobrego imienia podwładnych

Gdy już zwierzchnicy decydują się na rozmowę oceniającą, to często zapominają o tym, że nie wolno tego robić w firmowej kuchni, gdzie ciągle ktoś przeszkadza. Bo pracownik ma prawo do dobrego imienia. Żadna paniusia z księgowości czy marketingu nie musi słyszeć, co menedżer mu do zarzucenia panu Nowakowi. Takie sprawy należy załatwiać w cztery oczy. Na ale żeby tak to rozegrać, trzeba mieć minimum wyczucia, delikatności, taktu. A te cechy są wśród wielu naszych pryncypałów dobrem deficytowym. I tak w kulturze zrobili duży postęp – od kilku lat nie noszą już białych skarpetek. 6. Stosowanie krzywdzących uogólnień

Mądry szef unika generalizacji, głupi posługuje się nią nagminnie. Ten pierwszy powie po prostu: „Panie Kowalski, spóźnił się pan dziś do pracy”. Natomiast drugi: „Panie Kowalski, zawsze pan się spóźnia, nigdy firma nie może na pana liczyć, wcale się pan nie przejmuje pracą i w ogóle jest pan do niczego”. Słowa takie jak „zawsze”, „nigdy”, „w ogóle” i „wcale” – zwłaszcza użyte w oceny pracownika, jego postawy, zaangażowania – rzadko przyczyniają do zbliżenia, porozumienia i współpracy. Wywołują chęć obrony przez atak, a nie pragnienie zrozumienia racji przełożonego.

7. Stawianie popularności ponad wymagania

Szefowie, owszem, widzą potrzebę wprowadzenia systemu oceny pracy swoich podwładnych, lecz tego nie robią. Bo nie chcą zmierzyć się ze strachem i oporem swojego zespołu. Wolą mieć opinię sympatycznych, a nie surowych i wymagających bossów. Naturalnie, nikt z nas nie lubi być oceniany, a jednak bardziej staramy się wtedy, gdy wiemy, że ktoś nas obserwuje i wystawia nam stopnie. To jedno. A drugie – bycie szefem to coś zupełnie innego niż udział w konkursie na Mistera Popularności. Kto tego nie rozumie, powinien natychmiast zrzec się swej odpowiedzialnej funkcji.

8. Tchórzostwo i asekuranctwo

Niektórzy menedżerowie mają problem z komunikowaniem trudnych decyzji, dotyczących na przykład szykowanych zwolnień grupowych czy zamknięcia lokalnych oddziałów. W momentach kryzysu są poza firmą albo zamykają się w swoich gabinetach lub po prostu nabierają wody w usta. Ile to wywołuje plotek i niepotrzebnych komentarzy w kuluarach. Trzeba pamiętać, że brak informacji to też informacja! No i inna niedopuszczalna sytuacja – gdy szef, zamiast samemu przekazać hiobową wieść, wyręcza się osobą stojącą o szczebel niżej w hierarchii. Taki przełożony to tchórz – umie tylko pławić się w blasku sukcesu, a gdy coś idzie nie tak, chowa głowę w piasek.

9. Ślepe zapatrzenie w zagraniczne wzorce

Polscy menedżerowie nie znają dobrych systemów oceny pracy, adekwatnych do firm, którymi zarządzają. Zachłysnęli się Ameryką czy Europą Zachodnią. Papugują rozwiązania funkcjonujące w zagranicznych oddziałach koncernu. Tyle że system ocen doskonale sprawdzający się w londyńskiej czy nowojorskiej centrali, w której pracują setki ludzi, jest z reguły mało użyteczny w polskiej filii, zatrudniającej zaledwie 20 osób. Trzeba mieć dużo inteligencji i wyobraźni, by globalne standardy dostosować do lokalnych realiów. Ale w końcu szef z definicji jest osobą z wysokim ilorazem IQ.

10. Traktowanie współpracowników jak konkurencję

Kolejna słaba strona szefów związana jest z pracą zespołową. Chodzi tu o nieumiejętność delegowania odpowiedzialności, obowiązków i uprawnień podwładnym. Wynika to może z typowo polskiego indywidualizmu. Ale tez z braku zaufania do ludzi – niewiary w to, że podwładni są tak samo zdolni jak oni i że poradzą sobie z trudnym projektem. Innym powodem może być strach – dla zakompleksionego, niepewnego siebie dyrektorka dzielić się z innymi pracą to to samo, co dzielić się władzą. Nie daj Boże pracownik lepiej od niego wywiąże się z zadania – wtedy najlepiej będzie się go pozbyć, bo a nuż wygryzie mnie z dyrektorskiego fotela w niedalekiej przyszłości.

Mirosław Sikorski/JK

karieraszefpracodawca
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (7)