Belka popiera podniesienie wieku emerytalnego do 67 lat
Prezes Narodowego Banku Polskiego Marek Belka powiedział w piątek, że jest zwolennikiem podniesienia wieku emerytalnego do 67 roku życia. Jego zdaniem, na razie nie ma też powodu, by szybko wchodzić do strefy euro.
23.03.2012 | aktual.: 23.03.2012 18:47
Belka spotkał się w piątek z finalistami XXV edycji Olimpiady Wiedzy Ekonomicznej, w której biorą udział uczniowie szkół ponadgimnazjalnych z całej Polski. Uczestnicy spotkania pytali prezesa NBP m.in. o kwestie podniesienia wieku emerytalnego do 67. roku życia i zrównania go dla mężczyzn i kobiet.
- Jestem zwolennikiem, aby siedem lat robót - jak powiedziała posłanka Kempa - dla kobiet dołożyć - powiedział Belka. Zdaniem szefa NBP już dziś osoby w wieku 70 lat są w psychicznej i fizycznej formie 50-latków z pokolenia jego rodziców.
Belka tłumaczył młodzieży, że Polsce grozi katastrofa demograficzna m.in. dlatego, że młodzi ludzie nie chcą mieć dzieci - co wynika z badań opinii publicznej. - Gdyby nie poseł Godson, to w ogóle by dzieci nie było w Polsce. No prawie ..., znam parę osób - żartował prezes NBP.
Apel posła PO Johna Godsona do Polaków, by mieli więcej dzieci zapewnił mu zwycięstwo w konkursie radiowej Trójki Srebrne Usta 2011, za najbardziej zaskakującą i zabawną wypowiedź osoby z polskiej sceny politycznej. - Mam cztery wspaniałych dzieci. Jeżeli możesz mieć jeden dziecko, też możesz mieć dwójka. A jeżeli możesz mieć dwójka, też możesz mieć trójka. Ja zrobiłem swoje - apelował poseł.
Według Belki podniesienie wieku emerytalnego nie jest wprawdzie panaceum na grożącą nam katastrofę demograficzną, niemniej pozwala odsunąć problem wynikający z demografii, co daje więcej czasu na rozwinięcie metod oszczędzania na starość.
- My musimy - niestety - w społeczeństwie wyrobić skłonność do oszczędzania na późne lata. Przedłużenie wieku emerytalnego oznacza, że mamy trochę więcej czasu, żeby ludzi do tego przekonać. To jest smutna prawda - zaznaczył Belka
Wskazał, że są takie zawody, w których nikomu nie życzyłby pracować do 60. roku życia. Zaznaczył, że on sam ma 60 lat, ale nie wybiera się na emeryturę, "chociaż praca jest okropna" - podkreślił z uśmiechem, a towarzystwo wokół jego osoby - "jeszcze gorsze".
- Nie sądzę, żeby za kilkadziesiąt lat było wielką karą pracować po 60-tce. Wystarczy pojechać do Szwecji, wystarczy pojechać do Danii (...) w krajach skandynawskich jest to standard - mówił.
Dodał, że wyzwaniem dla rządu jest jednak wprowadzanie np. różnych elastycznych form pracy, aby kobiety, które rodzą dzieci nie musiały przerywać kariery zawodowej lub żeby ich przerwa w pracy była jak najkrótsza.
- Skoro padło 67 lat, to ma być 67 lat i kropka. NBP może tylko prowadzić taką politykę nadzorczą, aby kraj nie wpadał w konwulsje bąbli spekulacyjnych i kryzysów, które po sobie następują. Bo nic gorszego, także dla perspektyw naszych emerytur, nie ma, jak zmienność koniunktury gospodarczej - wyjaśnił prezes NBP.
Pytany przez dziennikarzy, czy "rozwodnienie" proponowanych przez rząd zmian emerytalnych może negatywnie wpłynąć na postrzeganie Polski przez inwestorów, powiedział, że najważniejsze jest, aby reforma weszła w życie.
- Nie chcę komentować propozycji, których nie znam dokładnie. Jakiś kompromis nie jest rzeczą złą, ale myślę, że szkielet tej propozycji (rządu - PAP) musi zostać. Inaczej przewiduję, że może się to położyć cieniem na postrzeganiu Polski. Ale to nie jest sprawa bezpośrednio interesująca NBP i niezwiązana z polityką pieniężną - dodał.
Olimpijczycy pytali prezesa NBP także o to, czy strefa euro jest obecnie atrakcyjna dla Polski.
- Dziś patrzymy bardziej trzeźwo na kwestie przystąpienia Polski do strefy euro (...) Wejście do strefy euro pociąga za sobą niebezpieczeństwa, że wyzwoli się okres "boomu" nie do utrzymania, który potem przekształca się w +bust+ (...) twarde lądowanie - mówił prezes NBP.
Dodał, że na pewno Polska nie wejdzie do strefy euro, póki nie spełni kryteriów Maastricht, które są teraz traktowane bardzo ostro. - Po drugie, nie ma co się pchać (do strefy euro - PAP), póki tam jest proces remontu (...) Niech najpierw ustalą, jak strefa euro ma funkcjonować, zobaczymy jak ona będzie działać i wtedy podejmiemy decyzje - podkreślił.
Zaznaczył, że jeżeli Polska jednak nie będzie w strefie euro, to nie będzie także w centrum decyzyjnym UE. Przeszkadza to politycznie Polsce, bo jesteśmy krajem, który ma ambicję być ważny w Europie. - Mamy ten dylemat (...) ale dzisiaj wiadomo, że nie ma co się tam pchać przez ładnych parę lat - dodał.