Bezrobotnego ścigała milicja!
Człowiek w wieku produkcyjnym, idący spokojnie ulicą w latach 60. czy 70., ryzykował zatrzymanie przez milicjanta
23.01.2012 | aktual.: 23.01.2012 13:52
Bezrobocie to największa katastrofa Polski po 1989 roku. Takie zdanie w ankietach wyraża wielu Polaków. Bezrobocie ukryte istniało co prawda przez cały okres PRL-u. W tamtych dziwnych czasach brak źródła utrzymania nie był jednak problemem.
Jeśli ktoś przed 1989 rokiem nie pracował, znaczyło to, że nie chciał. Taka dziś panuje opinia o latach PRL-u. W socjalizmie pracę, a więc źródło utrzymania, powinien mieć każdy. Jeśli jej nie miał, należał do tzw. podejrzanego elementu, trudniącego się nie wiadomo czym. Na przykład handlem dolarami pod Peweksem lub działalnością w opozycji. Między 7 a 15 uczciwy obywatel poświęcał się budowie socjalizmu. Co prawda, jego praca była niekiedy pozbawiona sensu z czysto ekonomicznego punktu widzenia. Przynosiła wątpliwe efekty. Bywało nawet, że pracownik przez 8 godzin nie robił nic. Dla niejednego Polaka znalezienie właśnie takiej pracy, w dodatku dobrze płatnej, stanowiło zresztą marzenie życia.
Różnica między popytem na pracę a jej podażą istniała przez cały okres PRL-u. W latach 50. niektóre regiony zmagały się z trwałym bezrobociem. W innych znów miejsc pracy było za dużo. Nie mówiono wtedy zresztą o bezrobociu. Używano raczej zwrotu „lokalne nadwyżki siły roboczej”. Aby im zaradzić, państwo zaczęło tworzyć miejsca pracy służące jako swoista przechowalnia. Stąd pojęcie bezrobocia ukrytego, które w tej formie sprowadza się do płacenia ludziom za przychodzenie do pracy i przysłowiowe przekładanie papierków.
Przełomowy rok 1989 przyniósł wstrząs i zasadniczą zmianę podejścia do pracy. Stała się ona warunkiem przetrwania.
Według danych Głównego Urzędu Statystycznego, w pierwszych dwóch latach nowego porządku w Polsce przybywało ponad 1 mln bezrobotnych rocznie. W następnych dwóch liczba ta zmniejszyła się do 300-400 tys. rocznie, co i tak było ogromnym szokiem. Dopiero lata 1994-98 przyniosły powolny spadek bezrobocia. Nie była to tendencja stała. W następnych latach ludzi bez pracy znowu zaczęło przybywać. Najgorszy, zgodnie z danymi GUS, był rok 2002. Stopa bezrobocia wyniosła wówczas aż 20%, liczba bezrobotnych przekroczyła 3 mln 200 tys. osób. To na szczęście, jak dotąd, szczyt polskiego bezrobocia. Poprawa, która nastąpiła w kolejnych latach, miała związek ze wstąpieniem naszego kraju do UE i otwarciem niektórych zachodnich rynków pracy przed polskimi emigrantami.
Transformacja ustrojowa spowodowała upadek niezliczonej ilości zakładów pracy. Wśród nich PGR-ów, w których pracowało wiele osób nieumiejących, po zwolnieniu, odnaleźć się w nowej sytuacji. Padło wiele przedsiębiorstw dających źródło utrzymania całym miastom czy regionom. Doszły do tego cięcia kosztów i likwidacja zbędnych, a utrzymywanych w socjalizmie miejsc pracy.
Spowodowało to zmianę wizerunku przeciętnej osoby bezrobotnej. Wcześniej, przed 1989 rokiem, bezrobocie było czymś wstydliwym, a nawet podejrzanym. Obywatele przyjmowali, chcąc nie chcąc, często podświadomie, opinię, jaką narzucała władza. Człowiek niepracujący był łatwy do zauważenia i natychmiast stawał się obiektem zainteresowania sąsiadów, a często i władz. Zachodziło podejrzenie, że para się nielegalną działalnością, jest nieprzystosowany społecznie albo otrzymuje pieniądze z jakichś tajemniczych źródeł. W PRL-u wszyscy powinni być jednakowi. Jeśli ktoś się wychylał, automatycznie znajdował się na celowniku.
Po zmianie ustroju szybko stało się jasne, że bezrobocie może się przytrafić każdemu. Pracę może stracić zarówno osoba wykształcona, jak i nieposiadająca kwalifikacji. Przedsiębiorcza i niezaradna. Dziś niepewność dosięgła przedstawicieli niemal wszystkich zawodów. Stoczniowców, górników, nauczycieli, lekarzy, artystów, robotników. Rynek pracy rządzi się nieubłaganymi prawami.
Nie oznacza to, że bezrobocie ukryte zniknęło. Wciąż istnieją fikcyjne posady, na których zatrudnieni pozorują pracę przez 8 godzin. Różnica polega na tym, że na ich utrzymanie ktoś musi zapracować. Jednym z często powtarzanych sloganów ludowej władzy był ten o „pracy jako prawie i obowiązku każdego obywatela”. Prawo do pracy ma dziś każdy, natomiast o obowiązku nie może już raczej być mowy.
Tomasz Kowalczyk/JK
[
]( http://www.nac.gov.pl/ )