Czują się jak niewolnicy. Zobacz, co spotkało mieszkańców bloku
Posiadanie własnych czterech kątów jest marzeniem większości Polaków. Niestety, czasem inwestycja w mieszkanie kończy się wielkim stresem i wieloletnią walką o swoje. Przekonali się o tym mieszkańcy Spółdzielni Mieszkaniowej Stokrotka na warszawskiej Pradze.
14.11.2014 | aktual.: 17.11.2014 10:55
Do naszej redakcji zgłosili się mieszkańcy bloku przy ulicy Prochowej 31. Choć budynek stoi od kilkunastu lat i mieszkają w nim ludzie, nigdy nie został oficjalnie oddany do użytku. Zanim wprowadzili się pierwsi lokatorzy, okazało się, że zarząd spółdzielni zaciągnął pod jego zastaw olbrzymi dług. Spółdzielnia ogłosiła upadłość, prezesowi wytoczono sprawę karną, a niedoszli właściciele mieszkań z własnych pieniędzy sami dokończyli budowę i wprowadzili się do mieszkań.
Z braku funduszy budynek nie został jednak dokończony tak, jak powinien więc na korytarzach straszą gołe tynki i kartony zasłaniające skrzynki z zaworami. Remontami zawiadują kolejni syndycy, a mieszkańcy twierdzą, że nie mają wpływu na podejmowane przez nich decyzje.
Warto wyjaśnić, że syndycy nie są stroną postępowania. To funkcjonariusze publiczni powoływani przez sądy do przeprowadzania upadłości podmiotów gospodarczych. Ich zadaniem jest prowadzenie spraw i postępowań związanych z działaniami naprawczymi oraz restrukturyzacyjnymi.
Obecnie syndykiem Stokrotki jest Halina Lechmańska. Mieszkańcy twierdzą jednak, że zamiast im pomagać i walczyć z zadłużeniem, utrudnia im życie. Zdaniem lokatorów z Prochowej 31, pani syndyk od 6 lat robi zbyt mało w sprawie zmniejszenia długu. Narzekają, że pozbawiła ich dostępu do garaży i zdemontowała czujniki bezpieczeństwa w budynku. Zirytowani przeciągającymi się problemami ludzie podkreślają, że nie mając żadnego wpływu na zarządzanie budynkiem w którym mieszkają, czują się jak niewolnicy. W dodatku nawet nie wiedzą, czy ich mieszkania w przyszłości nie zostaną im zabrane, aby spłacić długi spółdzielni.
Konflikt między mieszkańcami a syndykiem narósł do tego stopnia, że mieszkańcy domagają się jej usunięcia oraz nadzorującego ją sędziego komisarza. Rozprawa w tej sprawie odbędzie się pod koniec listopada.
Poprosiliśmy panią syndyk o skomentowanie zarzutów lokatorów. Halina Lechmańska w przesłanym nam mailu podkreśla, że swoje wypowiedzi musi konsultować z sędzią komisarzem. Syndyk zaznacza też, że odpowiedzi na wszystkie pytania o sprawę Stokrotki znajdują się w aktach sprawy upadłościowej prowadzonej przed Sądem Rejonowym dla Warszawy Pragi Północ.
- Odpowiedzi nie mogą zawierać się w kilku zdaniach, bo problem jest bardzo szeroki i skomplikowany pod względem faktycznym i prawnym, obejmujący tomy akt sądowych, spraw prowadzonych nie tylko przed Sądem Upadłościowym – stwierdza syndyk.
Halina Lechmańska wypowiedziała się jednak w niektórych kwestiach. Jej zdaniem nic nie świadczy o tym, aby budynek był w złym stanie:
- Stan nieruchomości jest oceniany w trakcie obowiązkowych przeglądów przez osoby posiadające uprawnienia. Wyniki tych przeglądów zawarte są w stosownych dokumentach sporządzanych przez osoby posiadające uprawnienia budowlane oraz będących biegłymi sądowymi, które syndyk przedkłada Sędziemu Komisarzowi. Raporty te nie zawierają określenia, że nieruchomości znajdują się w złym stanie.
Mieszkańcy się jednak z panią syndyk zdecydowanie nie zgadzają. Do szeregu działań prawnych dołączyli ostatnio skargę do Rzecznika Praw Obywatelskich. W piśmie podkreślają, że zapłacili za prawa do lokali mieszkalnych, i to kilkanaście lat temu. Ale do dnia dzisiejszego, pomimo blisko 13-letniego okresu prowadzenia postępowania pod nadzorem Sądu Rejonowego dla Warszawy Pragi Północ w Warszawie, nie uzyskali zaspokojenia swoich roszczeń w toku postępowania upadłościowego.
Nasza redakcja będzie śledzić dalszy rozwój wydarzeń wokół spółdzielni Stokrotka. Jeśli macie podobne sprawy i chcielibyście żebyśmy się nimi zajęli napiszcie na dajsygnal@dajsygnal.pl