Czy dwa plus dwa równa się cztery? Nie
Resort skarbu chce połączyć PGE z Energą i Eneę z Tauronem. Czyli cztery największe polskie grupy energetyczne, kontrolujące większość rynku w kraju, zamienić w dwie. To prosta droga do horrendalnych podwyżek cen energii. To też pomysł na stworzenie molochów, które wypowiedzą posłuszeństwo swoim twórcom.
16.04.2015 | aktual.: 21.12.2016 16:08
Polski rynek energii elektrycznej – jej produkcja, dystrybucja i sprzedaż, zdominowały obecnie cztery firmy, kontrolowane przez państwo: Polska Grupa Energetyczna (PGE)
, Tauron, Enea i Energa. Innymi słowy, czterej główni gracze na tym rynku to firmy z polskim kapitałem, co jest dobrą wiadomością. Kolejna dobra informacja jest taka, że mimo przeprowadzenia u nas w 2006 r. kolejnej – po latach 90. – fazy konsolidacji tego sektora przez państwo (w wyniku czego powstała właśnie „wielka czwórka”), wciąż panuje na nim względna konkurencja. Cztery państwowe giganty konkurują między sobą, a oprócz tego mają liczących się prywatnych rywali w postaci kilku sprywatyzowanych dużych elektrowni (Połaniec, Rybnik, PAK), warszawskiego STOEN-u (należącego obecnie do niemieckiego koncernu RWE) oraz rosnącego sektora energetyki odnawialnej.
Z plusa na minus
Ta konkurencja z kolei ogranicza w Polsce wzrost cen prądu, ale i tak – w hurcie (chodzi o ceny, po jakich sprzedają prąd elektrownie, do ceny detalicznej dolicza się jeszcze opłatę za przesył prądu do odbiorcy i marżę dystrybutora) – w 2014 r. były one u nas, według danych PGE, wyższe niż w Czechach, na Słowacji, w Estonii, a nawet w Niemczech, Finlandii, Danii i Szwecji (patrz: infografika). Do sytuacji, w której energia elektryczna w hurcie była w Polsce droższa nawet niż w krajach zachodnich, dochodziło też w poprzednich latach. Głównie przez już ograniczoną konkurencję na naszym rynku energii oraz unijną politykę energetyczno-klimatyczną, która – spośród wszystkich surowców energetycznych – najmocniej uderza w węgiel i obniża jego konkurencyjność jako źródła energii. W węgiel, na który przypada w Polsce prawie 90 proc. produkcji energii elektrycznej (to największy odsetek w całej UE).
Jakie są efekty wysokich cen prądu? Poza obniżeniem konkurencyjności naszej gospodarki, w szczególności przemysłu, jest ich wiele. Jeden z najbardziej dotkliwych to fakt, że w 2014 r. Polska z eksportera energii elektrycznej stała się jej importerem. A dokładniej zaczęła importować więcej prądu niż go eksportuje. Według prognoz PGE taka sytuacja w najbliższych latach ma się utrzymać. Mimo że Polska powinna – ze względu na oparcie energetyki o własny surowiec – być jednym z najtańszych producentów energii elektrycznej w UE, a więc jej eksporterem, a nie importerem.
Jak do tego mają się rządowe plany połączenia PGE i Energi oraz Tauronu z Eneą? Ano tak, że ich realizacja znacząco ograniczy konkurencję na polskim rynku energii elektrycznej, a w ślad za tym doprowadzi do szybszego wzrostu jej cen.
Hodowanie duopolu
Tę opinię podziela m.in. prof. Władysław Mielczarski z Instytutu Elektroenergetyki Politechniki Łódzkiej, jeden z najlepszych w Polsce ekspertów w dziedzinie energetyki, jedyny Polak w prestiżowym The European Energy Institute, współtwórca rządowego „Programu dla elektroenergetyki” z 2006 r. Programu, który doprowadził do daleko posuniętego skonsolidowania polskiej energetyki: w jego wyniku, z wielu mniejszych państwowych firm energetycznych, powstały PGE, Tauron, Enea i Energa. Prof. Mielczarski uważa, że dalsza konsolidacja tego sektora w Polsce jest szkodliwym pomysłem. Głównie właśnie względu na ograniczenie konkurencji, do którego by doprowadziła. „Polska energetyka już została skonsolidowana do niemal maksymalnych granic” – powiedział prof. Mielczarski w niedawnym wywiadzie dla portalu WNP.pl. Przypomniał też, że podczas konsolidacji z 2006 r. dokonano dogłębnych analiz, mających zbadać, czy wskazane byłoby połączenie PGE z Energą. Czyli to, co chce zrobić obecnie rząd. Analizy wskazały jednoznacznie,
że nie powinno się tego robić.
Tego samego zdania był Urząd Ochrony Konkurencji i Konsumentów (UOKiK), gdy po nieudanej próbie prywatyzacji Energi zdecydowała się na jej zakup PGE. Ale nie zgodził się na to właśnie, na początku 2011 r., UOKiK, twierdząc, że w ten sposób powstałaby firma, która ograniczyłaby konkurencję, „niezależnie od konkurentów i kontrahentów dyktowałaby warunki sprzedaży i ustalała ceny energii – zapłaciliby za to wszyscy odbiorcy”. O co dokładnie chodziło? PGE skupia się na wytwarzaniu prądu. Przypada na nią ponad jedna trzecia jego krajowej produkcji. Nie jest jednak w stanie sama go sprzedać (ma do tego za małą sieć dystrybucyjną), więc część wyprodukowanego przez siebie prądu musi sprzedawać innym dystrybutorom. Gdyby PGE przejęła Energę, która ma dużą sieć dystrybucyjną, mogłaby niemal w całości sprzedawać produkowaną energię elektryczną w obrębie swojej grupy. Mając tam, gdzie dysponowałaby siecią dystrybucyjną, a więc biorąc z grubsza w połowie kraju, pozycję niemal monopolistyczną. Dzięki tak silnej pozycji
mogłaby dyktować ceny nie tylko swoim odbiorcom, ale i na całym polskim rynku.
Równie opłakane skutki przyniosłoby jednoczesne połączenie Tauronu i Enei. Bo skutkowałoby – wraz z połączeniem PGE i Energi – powstaniem duopolu na polskim rynku energetycznym, który mógłby łatwo dogadywać się ze sobą i wyznaczać na tymże rynku warunki oraz ceny i eliminować konkurencję.
Już dziś PGE, Tauron, Enea i Energa mają tak silną pozycję na naszym rynku, że są w stanie wypychać z niego prywatną konkurencję. Dowody? Przejęcie przez Tauron większości polskich aktywów szwedzkiego Vattenfalla (sieć dystrybucyjna na Górnym Śląsku, czyli dawny Górnośląski Zakład Energetyczny) przed paru laty, czy odkupienie w 2013 r. przez PGE oraz Energę od dwóch zachodnich koncernów energetycznych, hiszpańskiej Iberdroli oraz duńskiego Donga, ich elektrowni wiatrowych w naszym kraju.
Jeśli dojdzie do połączenia PGE i Energi oraz Tauronu i Enei ich ekspansja na polskim rynku, połączona z wypychaniem z niego ich konkurencji (krajowej i zagranicznej), z pewnością się nasili.
Duże jest piękne?
Dlaczego więc rząd prze do takiej operacji? Zacznijmy od argumentów oficjalnych. Ministerstwo Skarbu zapewnia, że jest tylko jeden cel planowanej konsolidacji: takie wzmocnienie państwowych grup energetycznych, żeby z jednej strony były one w stanie realizować niezbędne dla bezpieczeństwa energetycznego państwa inwestycje. Aby nie doszło do sytuacji, w której w Polsce zacznie brakować prądu. Zaś z drugiej, by te firmy mogły obronić swoją pozycję na polskim rynku przed zagraniczną konkurencją (po to, żeby w przyszłości energię elektryczną w Polsce nadal produkowały polskie firmy), rozpocząć ekspansję zagranicą oraz by były zdolne do konkurencji na rynkach międzynarodowych.
Minister skarbu, Włodzimierz Karpiński dodaje, że według przyjętych przez obecny rząd założeń tylko PGE i Tauron nie będą prywatyzowane, ale Enea i Energa – tak. Przywołując ten fakt, minister Karpiński ostrzega, że jeśli na polski rynek wejdą – poprzez zakup Enei i Energi – duże zachodnie koncerny energetyczne, to PGE i Tauron mogą nie poradzić sobie z ich konkurencją. Bo są od tych koncernów wielokrotnie mniejsze. Z tego samego powodu nie będą w stanie dokonać ekspansji zagranicznej na większą skalę.
Problem w tym, że te argumenty są bardzo słabe i łatwe do zbicia. Zacznijmy od tez stawianych przez ministra Karpińskiego. Po pierwsze nasz rząd nie musi sprzedawać Enei i Energi i stwarzać poprzez ich sprzedaż zachodnim koncernom groźby wypchnięcia z naszej energetyki polskiego kapitału. Nie tylko nie musi ich prywatyzować w ten sposób, ale nawet nie powinien, w myśl założenia, że państwo winno utrzymać w swoich rękach kluczową dla niego infrastrukturę. A należy do niej bez wątpienia także infrastruktura energetyczna. Poważnym błędem jest też sprzedawanie – co wykazuje w swym raporcie Fundacja Pomyśl o Przyszłości – zagranicznym inwestorom firm, które są naturalnymi monopolami. A takimi monopolami są firmy energetyczne, do których należą sieci do przesyłu prądu (w branży nazywane sieciami dystrybucyjnymi). Bo nikomu nie będzie opłacać się budować nowych, równoległych do nich sieci. Na szczęście, w Polsce w zagranicznych rękach jest obecnie tylko elektroenergetyczna sieć przesyłowa na terenie Warszawy.
Z tych założeń wychodzi wiele krajów zachodnich, które nie prywatyzują swoich firm energetycznych lub przynajmniej nie pozbawiają się w nich kontrolnego udziału. Do tych państw należą m.in. Szwecja, Francja i Włochy.
Dystrybucja mocy
Jeśli polski rząd nie sprzeda Enei i Energi (tę drugą chciał za kadencji PO i PSL sprzedać już kilka razy), to zarówno im, jak i Tauronowi oraz PGE, zagraniczna konkurencja nie będzie w stanie poważnie zagrozić na polskim rynku. Tak było dotychczas i nic nie wskazuje, żeby to miało się zmienić. Bo żaden zachodni koncern, nie mając u nas sieci dystrybucyjnej, dającej dostęp do rynku i będącej lepszym biznesem niż produkcja prądu, nie zainwestuje w naszym kraju miliardów złotych w budowę nowych elektrowni. A tyle musiałby zainwestować, żeby móc powalczyć o większe udziały w polskim rynku.
Teraz pora na kolejny „koronny” argument Ministerstwa Skarbu: to, że dzięki połączeniu nasze cztery państwowe firmy energetyczne zwiększą swe możliwości inwestycyjne i będą zdolne do zagranicznej ekspansji. Rzecz w tym, że już teraz są one w stanie inwestować tyle, by zapewnić naszemu państwu bezpieczeństwo energetyczne. PGE, Tauron, Enea i Energa realizują dziś inwestycje za grube miliardy złotych (tylko trwająca budowa dwóch nowych bloków w Elektrowni Opole przez PGE będzie kosztować 11,5 mld zł). Inwestycje, dzięki którym według państwowej firmy Polskie Sieci Elektroenergetyczne (zarządzającej głównymi, „hurtowymi” sieciami do przesyłu prądu w Polsce) Polsce nie grożą w najbliższych latach niedobory prądu.
Co do ewentualnej ekspansji zagranicznej PGE, Tauronu, Enei i Energi, to należy postawić pytanie, czy nawet po ich połączeniu w dwie firmy, taka ekspansja będzie możliwa, a przede wszystkim potrzebna. Po fuzji będą one wciąż dużo mniejsze od zachodnich czy chińskich koncernów energetycznych. Na polskim rynku ich pozycji nic nie zagrozi, pod warunkiem, oczywiście, że żadna z nich nie zostanie sprzedana zagranicznemu koncernowi. Ekspansja międzynarodowa byłaby im potrzebna, gdyby – w celu obrony swego macierzystego rynku – musiałyby szybko rosnąć do rozmiarów ich zachodniej konkurencji. To jednak nie będzie konieczne, jeśli, jeszcze raz powtórzę, nie sprzedamy zachodnim koncernom Enei i Energi. Prof. Władysław Mielczarski przypomina, że rynek energii elektrycznej jest rynkiem lokalnym, bo prądu nie można przesyłać na zbyt duże odległości. I jego zdaniem tak będzie jeszcze przez najbliższe 50, a nawet 100 lat (by to się zmieniło, trzeba by przebudować system energetyczny z prądu zmiennego na stały, co na razie
nie wchodzi w grę). Dlatego nie grozi nam zbyt duży import energii elektrycznej. Z tego też powodu nie ma potrzeby „umiędzynarodowiania” polskich firm energetycznych. Nie ma też konieczności ich prywatyzowania (co de facto – przy ogromnej wartości tych firm – oznaczałoby ich sprzedaż zachodnim koncernom), bo i bez tego są w stanie się rozwijać i wystarczająco dużo inwestować.
Udzielne królestwa energetyczne
Reasumując, wszystko wskazuje na to, że powody, dla których rząd chce połączyć PGE z Energą, a Tauron z Eneą, są inne od tych oficjalnie przedstawianych. Możliwych jest kilka motywów. Oto dwa najważniejsze. Pierwszym może być ukrywana na razie przez rząd chęć sprzedaży państwowych koncernów energetycznych. Np. w celu doraźnego poprawienia stanu finansów publicznych (tak, jak było w przypadku OFE)
. Po konsolidacji tych koncernów, która bardzo wzmocni ich pozycję na polskim rynku, będzie można je bowiem sprzedać za dużo większe pieniądze.
Bardziej prawdopodobny jest jednak inny motyw, na który wskazuje prof. Mielczarski. Motyw, który wiąże się z ogłoszonym przez rząd pomysłem, żeby śląskie kopalnie węglowe uratować poprzez połączenie ich właśnie z naszymi państwowymi koncernami energetycznymi. Te koncerny bardzo tego nie chcą, bo ratowanie kopalń dużo by je kosztowało. Prof. Mielczarski twierdzi, że za pomysłem konsolidacji naszego sektora energetycznego kryje się założenie, iż jeśli do niej dojdzie, to tak połączone państwowe koncerny energetyczne – jako silniejsze niż dotąd – chętniej pomogą śląskiemu górnictwu. Znając jednak realia polskiej energetyki można przyjąć jeszcze inną hipotezę. Szefowie PGE czy Enei nie kryją się z tym, że są zdecydowanymi zwolennikami połączenia ich firm z Tauronem i Energą. Bo to jest w interesie tych koncernów. Więc mogło być tak (i prawdopodobnie było), że szefowie państwowych koncernów energetycznych powiedzieli rządowi: „Dobrze, przejmiemy kopalnie, ale pod warunkiem, że nas połączycie, skonsolidujecie, PGE
z Energą, a Eneę z Tauronem. Bo inaczej to my nie damy rady wyprowadzić śląskiego górnictwa na prostą, nie udźwigniemy tego finansowo”. Choć takie stanowisko jest bardzo dyskusyjne, biorąc choćby ogromne zyski, jakie już teraz wypracowują te koncerny – tylko PGE zarobił w 2014 r. 3,6 mld zł.
Tę tezę uprawdopodabnia jeszcze jeden element. Państwowe koncerny energetyczne i ich menedżerowie mają w Polsce bardzo silny wpływ na politykę energetyczną państwa, na decyzje rządu w tej dziedzinie. Czasem można odnieść wrażenie, że o kształcie rządowej polityki w tym zakresie przesądza właśnie stanowisko i lobbing tychże koncernów. Czyli że to ogon macha psem a nie pies ogonem. Nie byłoby w tym nic zdrożnego, gdyby tak podejmowane decyzje służyły całemu naszemu państwu i naszej gospodarce, a nie tylko tym koncernom. Jednak nie zawsze tak jest. Oto przykład. W Polsce połowa produkcji energii odnawialnej, korzystającej z bardzo sutego systemu wsparcia przez państwo, przypada na spalanie biomasy. Problem w tym, że do niedawna większość, a obecnie nie mniej niż 30 proc. tej biomasy, pochodzi z importu, także z Rosji. Choć mogłaby pochodzić w całości z krajowych dostaw. Główny udział w tym bardzo niekorzystnym dla naszej gospodarki procederze (nie chodzi tylko o deficyt w handlu zagranicznym) mają właśnie nasze
państwowe koncerny energetyczne. Rząd im na to pozwala, dając się przekonać, że skoro one są państwowe, to ich interes jest tożsamy z interesem państwa. Konsolidacja PGE z Energą i Tauronu z Eneą, wzmacniając ich pozycję, jeszcze bardziej pogłębiłaby ten stan patologicznej zależności.
Jacek Krzemiński