Czy self-made man w ogóle istnieje?
Ludzie sukcesu – milionerzy, prezesi korporacji, wybitni prawnicy wszystko zawdzięczają tylko sobie?
04.01.2012 | aktual.: 04.01.2012 14:55
- Do wszystkiego doszedłem sam. Pracowitością, zawziętością, talentem, sprytem – mówi Łukasz. W szkole i na studiach prymus, potem oddany pracownik korporacji, wspinający się z mozołem po szczeblach stanowisk. Kariera w amerykańskim stylu: od gońca do prezesa zarządu. Ucieleśnienie mitu self-made mana – człowieka, który zaczynał od zera, a po latach ciężkiej harówki osiągnął prestiż, sławę i obrzydliwie duże pieniądze.
Nie wystarczy chcieć
- Ale self-made man nie istnieje. Bez pracowitości, uporu, zdolności ani rusz. A jednak te atuty o niczym jeszcze nie przesądzają. Dużo zależy też od szczęścia, które nie jest jednorazowym uśmiechem losu, ale całym ciągiem sprzyjających okoliczności – mówi Mirosław Słowikowski, psycholog biznesu i trener.
Identyczną tezę stawia dziennikarz Malcolm Gladwell w wydanej ostatnio także w Polsce książce „Poza schematem”. Autor często słyszał, jak ktoś mówił o Billu Gatesie, medalistach olimpijskich, gwiazdach rocka czy innych wyjątkowych osobach: „oni naprawdę są mądrzy” albo „są bardzo ambitni”. Ale – jak pisze – jest mnóstwo naprawdę mądrych i ambitnych ludzi, których majątek jakoś nie jest wyceniany na 60 mld dolarów.
Najważniejsze są przesłanki zewnętrzne, takie jak miejsce urodzenia, pochodzenie społeczne, dziedzictwo kulturowe – uważa Gladwell. Według niego na zdobycie fortuny dużo większe szanse ma Amerykanin, Anglik czy nawet Polak niż mieszkaniec biednej Etiopii. Zaś wybitnym prawnikiem czy laureatem Nagrody Nobla raczej zostanie dzieciak z dobrej dzielnicy, a nie jego rówieśnik ze slumsów. Dodaje, że coraz trudniej jest przebić się z dołów społecznych. Wbrew rozpowszechnianej przez hollywoodzkie filmy bajeczce, że wystarczy tylko chcieć.
Mit ciężkiej pracy
Łukasz swój sukces tłumaczy niebywałą pracowitością i determinacją. Wspomina, że gdy koledzy grali na podwórku w piłkę, on wkuwał angielskie słówka, czytał lektury nadobowiązkowe, rozwiązywał zadania matematyczne. Na studiach było podobnie: cały akademik bawił się i pił, tylko jeden „Łuki” zakładał na uszy słuchawki i przeglądał nudne skrypty. Jeszcze więcej dawał z siebie jako pracownik korporacji. Do biura przychodził w piątek, świątek i niedzielę, rezygnował z urlopów, zarywał nocki. Zgłaszał się na ochotnika do najtrudniejszych projektów. Szefostwo żartowało, że grozi mu śmierć z przepracowania. A jednocześnie nagradzało go kolejnymi awansami. Tak wdrapał się na sam szczyt.
Menedżer pokazuje swoje zdjęcie sprzed 20 lat, zrobione w tej samej firmie, jedynej, w której dotąd pracował. Wytarte dżinsy, oliwkowy sweter z demobilu i wesoły uśmiech na jeszcze chłopięcej twarzy.
- Wtedy byłem tutaj stażystą – objaśnia z dumą Łukasz. – Wystarczył jednak miesiąc, bym został asystentem kierownika sprzedaży. Później poszło gładko: szef działu, menedżer biura, dyrektor oddziału, regionu… Rok temu sięgnąłem po prezesurę. *Po pierwsze, wdzięczność *
Psycholog Mirosław Słowikowski twierdzi, że ludzie sukcesu często myślą dokładnie tak jak Łukasz. To znaczy uważają, że wszystko zawdzięczają sobie. Nie pamiętają jednak o rodzicach, którzy wysyłali ich na kursy językowe, na fortepian czy tenisa. Zapominają też o nauczycielach, którzy zarazili ich pasją. Albo o harcerstwie czy obozach sportowych, gdzie za młodu uczyli się odpowiedzialności i samodzielności.
- Osoby, którym się udało w życiu i w pracy, często przeceniają własne zasługi, za to nie doceniają wpływu innych na ich rozwój, wykształcenie, późniejsze zasługi – podkreśla Słowikowski. – Brak im pokory i wdzięczności. Stają się egoistyczni i aroganccy.
Arogancja zaś – dodaje ekspert – czasem pomaga w robieniu kariery. Natomiast bardzo przeszkadza, gdy człowiek zostaje zdegradowany albo zwolniony z pracy.
Przypadek Łukasza jest potwierdzeniem tego poglądu. Zapytany o to, czy ma obok siebie choć jedną zaufaną i bezinteresowną osobie, nagle traci całą pewność siebie.
- Miałem do wyboru: przyjaciele albo kariera. Wybrałem karierę – przyznaje Łukasz po długiej chwili pełnego napięcia milczenia. – Gdyby teraz powinęła mi się noga, nikt, absolutnie nikt by mi nie pomógł, za to wielu by się cieszyło z mego upadku.
Czy nie można odzyskać zaufania i przyjaźni?
- Owszem, można – odpowiada Słowikowski. – Jest tylko jeden warunek: człowiek musi zobaczyć i docenić ludzi, którzy pomogli mu wejść na szczyt.
Mirosław Sikorski/JK