Drożyzna i Polski Ład wykończyły osiedlowy sklep. Tłumy klientów na pożegnanie
Zanosiło się na to od dłuższego czasu, aż w końcu zmiany, które nastąpiły w tym roku, przesądziły o decyzji. Sklep Imbryk w Zielonej Górze, znany też jako 1001 drobiazgów, kończy działalność. Po tym, jak smutny los placówki został nagłośniony w mediach społecznościowych, ruszyły do niej tłumy, by pomóc właścicielkom w wyprzedaniu towaru. – To, co się teraz dzieje, to istny tajfun – mówi pani Marta, która wraz z mamą prowadzi sklep.
17.02.2022 | aktual.: 17.02.2022 16:18
W ubiegły piątek do Imbryka weszła klientka. Zapytała, czy może zrobić zdjęcia i wrzucić informację o tym, że sklep kończy działalność, do sieci. Właścicielka, pani Marta Turbak-Grabska, powiedziała: nie ma problemu. Może dzięki temu przyjdzie więcej klientów i uda się wyprzedać towar, zamiast zwracać go do hurtowni.
Tłumy klientów na pożegnanie
Informacja o końcu działalności Imbryka trafiła na niezwykle popularną na Instagramie stronę Make Life Harder: "W Zielonej Górze na ul. Morelowej 34 zamyka się po 40 latach sklep 1001 drobiazgów. Wzrost opłat (ZUS, gaz, czynsz) zmusił panie (mama i córka) do zamknięcia sklepu. Towaru cały czas jest sporo (ceny obniżone o 20-30 proc.), panie myślą, że będą musiały zwracać rzeczy do hurtowni. Może nie będą musiały? Kupicie tam mnóstwo domowych 'przydasi' i najlepsze niemieckie nożyki do obierania warzyw". I się zaczęło.
- To, co się dzieje od wtorku, czyli od kiedy pojawiła się ta informacja, to jest prawdziwy boom, istny tajfun – mówi w rozmowie z finanse.wp.pl pani Marta. Ona sama już w styczniu zapowiadała na Facebooku, że zamyka sklep i zachęca do ostatnich zakupów. To też przyciągnęło klientów, jednak dopiero siła przebicia Make Life Harder sprowadziła do Imbryka tłumy.
- Ludzie kupują wszystko, co jest: nożyki, deski, szklanki. Przychodzą klienci młodsi, którzy dowiedzieli się o nas z Instagrama, ale też starsi, bo informacja o zamknięciu rozeszła się bardzo szybko pocztą pantoflową. Są osoby, które pamiętają nas od dziecka. Cały czas jest co kupować. Zapraszam między innymi po miski, suszarki, miotły. Mamy szeroki asortyment, ludzie mówią o nas "ostatnia deska ratunku", bo można u nas znaleźć niemal wszystko, czego nie udało się dostać gdzie indziej – mówi pani Marta. – Klientce, która tak nas rozreklamowała, muszę kupić jakąś dobrą kawę w ramach podziękowania – dodaje z uśmiechem.
Sytuacja jednak wesoła nie jest, chodzi w końcu o likwidację sklepu. – Od paru lat było coraz gorzej. Jesteśmy osiedlowym sklepem, a taki handel zamiera. Dużo ludzi kupuje w marketach, czemu też trudno się dziwić. W ostatnich latach spadek obrotów był drastyczny – mówi pani Marta.
- Już w grudniu ubiegłego roku, kiedy ceny gazu i prądu mocno rosły, wiedziałam, co się szykuje w nowym roku. Prąd zdrożał nam o 40 proc., podwyżki gazu aż tak nas nie dotykają, bo zużywamy go mało, ale już dużo więcej musimy płacić za ogrzewanie w ramach czynszu do spółdzielni – wylicza właścicielka sklepu. - Nasz asortyment pochodzi głównie od polskich producentów, a koszty produkcji mocno rosną, więc oni też muszą podnosić ceny. Kiedyś dostawcy mieli w miarę stabilne ceny, a w zeszłym roku podnosili je właściwie co miesiąc, co dwa – dodaje.
Do tego dochodzą problemy podatkowe z Polskim Ładem, choćby brak jasności, jakie składki do ZUS-u trzeba zapłacić. – Nigdy nie chciałam dopuścić do sytuacji, w której nie będzie mnie stać na ZUS i rachunki. A teraz mogłoby tak być. Do tej decyzji dojrzewałam kilka lat. W końcu nadszedł czas, by ją podjąć – podsumowuje pani Marta.
To już ostatnie dni
Tym samym kończy się ponad 30-letnia historia naszej rozmówczyni i jej rodziców – bo to oni najpierw prowadzili sklep. Zanim jeszcze zostali właścicielami, w czasach PRL-u byli zwykłymi pracownikami. W sklepie do dziś można znaleźć perełki rodem z innej epoki: szampon familijny firmy Pollena, papier toaletowy "Bum Bum", papier śniadaniowy "Pyza" czy odkurzacz "Jasia".
Umowa z dostawcą energii została wypowiedziana, przestanie obowiązywać z końcem marca. W spółdzielni, która jest właścicielem lokalu, jest miesięczny okres wypowiedzenia, więc na to jeszcze chwila jest. Tak czy inaczej, to już ostatnie dni sklepu.
Drożyzna uderza teraz w mnóstwo firm i instytucji. Na przykład palmiarnia w Wałbrzychu dostała właśnie rachunek za gaz na kwotę 343 tys. zł, podczas gdy rok temu było to 64,6 tys. zł. Gigantyczne podwyżki uderzają też m.in. w piekarnie. Producenci alarmują, że chleb może wkrótce kosztować nawet 8 zł. Wysokie ceny - mimo objęcia taryfami, zatwierdzanymi przez URE - dotykają też gospodarstwa domowe.
Na objęcie ochroną taryfową mogą liczyć tylko tak zwani odbiorcy wrażliwi społecznie, m.in. domy dziecka, szpitale, domy pomocy społecznej, szkoły, przedszkola i żłobki. Pozostałe podmioty muszą radzić sobie same.
Współpraca: Michał Krawiel