IJHARS: cała branża mięsna chce produkować wędliny z "dolnej półki"
Cała branża mięsna chce produkować wędliny '"z dolnej półki", które najlepiej się sprzedają - uważa Główny Inspektor Jakości Handlowej Artykułów Rolno-Spożywczych. Jego zdaniem pociąga to za sobą spadek jakości wędlin i coraz mniejszy prestiż branży.
17.04.2012 | aktual.: 17.04.2012 18:17
Podczas wtorkowej konferencji "Jakość wyrobów mięsnych" Główny Inspektor Jakości Handlowej Artykułów Rolno-Spożywczych Stanisław Kowalczyk powiedział, że najpoważniejszym problemem branży jest brak norm na wyroby mięsne.
Jego zdaniem ta pozorna wolność, pozwalająca na produkcję wędlin o dowolnym składzie, prowadzi do obniżenia jakość wyrobów mięsnych, a także wielu nadużyć. Konsekwencją tego jest podważenie zaufania do całej branży, która był kiedyś chlubą polskiego agrobiznesu - wskazał.
Kowalczyk uważa, że firmy nie mogą wyłącznie produkować produktów wędliniarskich niskiej jakości, tłumacząc, że tego oczekują od nich sklepy. Powiedział, że branża nadal może udawać, że nic się nie dzieje, a jej prestiż będzie nadal spadał. Albo też - jak mówił - podjąć próbę zmian i wypracować normy gwarantujące dobrą jakość określonych typów wędlin, aby np. kiełbasa "śląska" czy "żywiecka" z każdego zakładu była taka sama.
Mówiąc o oszustwach rynkowych, Kowalczyk zwrócił przede wszystkim uwagę na dezinformowanie konsumentów. Kupujący nie wie, jaką wędlinę kupić, by jej jakość go zadowoliła - tłumaczył. Jego zdaniem np. "tradycyjna" szynka nie powinna zwierać różnych dodatkowych składników m.in. konserwujących, bo ta nazwa jest myląca dla kupującego.
Jak mówił szef Inspekcji, przerażające jest to, że firmy, zamiast zwracać uwagę na technologię produkcji, większą uwagę przykładają do "lokowania" produktu na rynku.
Jako przykład podał parówki z kolorowymi nadrukami, które w jednym z lubelskich supermarketów znajdowały się dokładnie na wysokości oczu dzieci. Jednak - jak powiedział - z uwagi na swój skład, parówki te nie powinny być przeznaczone dla najmłodszych. Zawierały bowiem tzw. mięso MOM (oddzielone mechanicznie od kości - PAP) z kurcząt; ponadto w swoim składzie miały też m.in. skórki kurcząt i kilkanaście składników konserwujących.
Prezes Producentów i Pracodawców Przemysłu Mięsnego Wiesław Różański powiedział, że przetwórcy mięsa produkują słabe wyroby, ponieważ takie jest zapotrzebowanie handlu. Jego zdaniem odejście w 2003 roku od polskich norm było błędem.
Z kolei prezes Stowarzyszenia Rzeźników i Wędliniarzy Janusz Rodziewicz zwrócił uwagę, że warunki dyktują sklepy wielkopowierzchniowe. Określają one limit ceny, po jakiej mogą przyjąć towar. - Źle się dzieje, jeżeli supermarkety zamawiając np. kiełbasę żywiecką określają limit ceny; to zmienia całkowicie możliwości przetwórców. Cena dobrego wyrobu będzie nie do zaakceptowania przez sklepy wielkopowierzchniowe - powiedział. Dodał, że supermarkety sprzedają 60-70 proc. wyrobów wędliniarskich.
Na brak przepisów, które regulowałyby jakość handlową przetworów mięsnych, zwróciła też uwagę Beata Majchrzak z Inspekcji Jakości Handlowej Artykułów Rolno-Spożywczych. Dlatego - jak mówiła - kontrole sprowadzają się jedynie do sprawdzania m.in. cech fizykochemicznych oraz oznakowania danego produktu.
Przeprowadzone przez Inspekcję w ub.r. kontrole w 204 zakładach przetwórczych wykazały, że ponad 60 proc. wyrobów miało nieprawidłowe parametry fizykochemiczne czy organoleptyczne lub było źle oznakowanych - poinformowała Majchrzak.
W 16,9 proc. przetworów mięsnych skład produktu nie zgadzał się z deklaracją na etykiecie. Najczęściej zawierały one inne gatunki mięs, miały za dużo wody czy zaniżoną zawartość białka. 35 proc. przetworów było nieprawidłowo oznakowanych - najczęściej dotyczyło to pasztetów i kiełbas grubo rozdrobnionych.