Jak Weronika uczyła się ekonomii
- W banku powiedzieli, żeby brać kredyt we franku, bo on ma kurs stały i nigdy nie będzie drożeć. No więc wzięliśmy - mówi Weronika. Pięć i pół roku od zaciągnięcia kredytu samochodowego na 33 tys. zł oddała już 54 tys. zł, a do spłaty pozostało jej drugie tyle. Auta już nie ma, bo bank zabrał je półtora roku temu.
18.02.2014 | aktual.: 01.12.2014 13:48
- Wszyscy piszą o frankowcach, którzy maja kredyty na mieszkanie, a nikt nie porusza tematu kredytów we frankach zaciągniętych na auta! Samochód, który kosztował wtedy 21 tys. wyniósł nas na chwilę obecna ok. 100 tys. zł. Nie wiem, co my mamy robić. Nie mamy pieniędzy na wynajęcie adwokata. Co z takimi ludźmi jak my? - mówi WP.PL Weronika.
Jej mężowi zamarzyło się auto. Traf chciał, że akurat w maju 2008 roku. Przypadkowo przechodząc obok komisu samochodowego dostrzegł mitsubishi space. Duże rodzinne auto. W sam raz dla ich pięcioosobowej rodziny.
Szybka wizyta w banku, a właściwie u pośrednika, kredyt i załatwione. Auto było ich. Razem z samochodem za 21 tys. zł mieli też kredyt na 33 tys. zł, bo doszło ubezpieczenie na życie, OC, AC, prowizja banku i pośrednika.
- Dopytywałam czy to bezpieczne. W banku powiedzieli jednak, że tak będzie taniej. A kurs franka jest stały i może tylko spaść - tłumaczy kobieta.
Pytamy Santandera, czy takie rzeczy mogła usłyszeć od ich pośrednika. Pytanie brzmi dokładnie tak: "czy bank szkolił swoich pracowników do sprzedaży kredytów walutowych przy pomocy sformułowań typu _ stały kurs, frank nigdy nie podrożeje, kredyt sam się spłaci _?" Bank wprost nie zaprzecza.
- Pożyczkobiorca był poinformowany o wszystkich okolicznościach dotyczących elementów składowych pożyczki w szczególności o zasadach i terminie spłaty kredytu oraz wysokości oprocentowania. W treści umowy znajdują się wszystkie wyżej wspomniane elementy umowy - głosi odpowiedź Pawła Florkiewicza, rzecznika prasowego Santandera.
Kiedy Weronika brała kredyt, tj. 26 maja 2008 roku, frank kosztował dwa złote i cztery grosze. Naprawdę trudno znaleźć moment, w którym byłby tańszy. Gdyby mężowi Weroniki auto zamarzyło się kilka miesięcy później, problemu by nie było. We wrześniu frank stał po 2,20 zł, a kilka tygodni później już po 2,70 zł. Nie dałaby się nabrać na numer ze "stałym kursem". Tak Weronika dowiedziała się, co to jest ryzyko kursowe.
- Nasza rata wynosiła dokładnie 280 franków szwajcarskich. Wtedy to było ok. 590 zł. Gdy kurs zaczął rosnąć, musieliśmy płacić już około tysiąca. W najgorszym momencie, gdy frank podchodził pod cztery złote miesięcznie, musieliśmy wydawać niemal 1200 zł - mówi Weronika.
Budżet domowy powoli przestał wytrzymywać taką podwyżkę. Małżeństwo zaczęło więc płacić nie całą ratę, ale tyle, ile mogła. Zamiast 1000 zł, płaciła więc 800 zł. A rata skakała w rytm wybijany przez kurs franka szwajcarskiego.
- Przy podpisywaniu umowy powiedziano nam, że mamy sprawdzać na stronie Santandera jaki jest kurs franka szwajcarskiego. Był on zawsze o kilkanaście groszy wyższy niż ten publikowany przez NBP - mówi kobieta. Tak Weronika dowiedziała się, co to jest spread walutowy.
Większość frankowców hipotecznych uratowała przed bankructwem obniżka stóp procentowych przez szwajcarski bank centralny. Dzięki temu podwyżki kursu waluty i raty nie była jeden do jednego. Dla przykładu ktoś, kto na początku miał 1000 zł raty za mieszkanie, nie musiał płacić 2000 zł gdy frank zamiast 2 zł kosztował prawie 4 zł. Rata w uproszczeniu wynosiła wtedy tylko ok. 1500 zł. W przypadku Santandera tak to nie wyglądało.
- W umowie wyszczególnione są okoliczności, które mogą wpłynąć na decyzję o zmianie oprocentowania - mówi nam Paweł Florkiewicz, rzecznik prasowy Santandera.
Mogą, ale nie muszą. Choć więc zawarte w umowie okoliczności się wydarzyły, to bank oprocentowania nie zmienił. Polskie sądy coraz częściej twierdzą, że to niezgodne z prawem. Tak Weronika dowiedziała się, kto to jest klient starego portfela.
Gdyby Santander obniżył swojej klientce oprocentowanie płaciłaby o ok. 150 zł mniej, czyli prawie tyle, ile brakowało jej do spłacania całej raty. Jednak bank wolał wysłać swojego inspektora, który ratę jeszcze podwyższył.
- Dano nam trzymiesięczny okres bez żadnych rat. Dopiero potem okazało się, że przez to rata wzrośnie z 280 do 303,5 franka - opisuje.
Rat nie musiała płacić od kwietnia do czerwca 2011 roku, czyli akurat w momencie w którym kurs franka się ustabilizował. Gdy w czerwcu trzeba było zapłacić kolejną ratę, waluta nie kosztował już 3 zł, tylko blisko cztery. Tak Weronika dowiedziała się, co się dzieje, gdy kryzys ekonomiczny staje się kryzysem zadłużeniowym.
Kobieta zaczęła więc słać pisma do banku z prośbą o wydłużenie okresu kredytowania. Pisała o trudnościach w spłacie, kłopotach finansowych. Według niej bank, oprócz nasyłania windykatorów, w żaden sposób dogadać się z nią nie chciał.
- Jacyś ludzie przychodzili do naszych sąsiadów opowiadając, jakimi strasznymi mamy być dłużnikami. Dzwoniono do nas przed północą strasząc i wyzywając. Bank chyba z książki telefonicznej wziął numery do naszej rodziny i do nich też dzwonił ostrzegając - opisuje kobieta.
- Jeśli istnieją jakiekolwiek zastrzeżenia dotyczące sposobu obsługi klienta, należy powiadomić o tym bezpośrednio bank. W każdym takim przypadku bank prowadzi postępowanie wyjaśniające - odpowiada rzecznik Santandera.
Jak twierdzi Weronika bank zaczął rozmawiać ze swoją klientką dopiero w momencie, w którym zabrał samochód. Paweł Florkiewicz tłumaczy, że zgodnie z obowiązującymi procedurami zawsze próba zawarcia umowy poprzedza jej wypowiedzenie. Mitsubishi sprzedano za 7 tys. zł w połowie 2012 roku. Do tego czasu z wyliczeń Weroniki wynika, że przez cztery lata przelała na konto banku lub zostało ściągnięte z pensji jej męża 54 tys. zł.
- Po sprzedaniu samochodu dostaliśmy pismo, z którego wynikało, że do spłaty pozostało 13 tys. franków, czyli około 58 tys. zł. Bank zaproponował nam przewalutowanie na złotówki i chciał rozłożyć kredytu na 8 lat - mówi.
- W umowie znajduje się informacja o przewalutowaniu po upływie okresu wypowiedzenia. Należy zaznaczyć, że przed wypowiedzeniem umowy bank podejmuje próbę zawarcia ugody - tłumaczy Florkiewicz.
Kobieta stwierdziła, że z bankiem nie chce mieć już nic wspólnego. Liczyła, że ten wypowie jej umowę, sprawa trafi do sądu. Bank jednak bez jej zgody wdrożył nową umowę. W ten sposób Weronika dowiedziała się jak działa komornik. Jak twierdzi, woli rozmawiać z nim niż z bankiem. Ten przynajmniej radzi jej co ma zrobić, by długu się pozbyć.
Z ostatniego pisma o wszczęciu egzekucji z grudnia 2013 roku wynika, że do spłaty pozostało 32 853 zł kredytu, 10 754 zł odsetek, 6 955 zł opłat egzekucyjnych i 2 786 zł innych kosztów. W sumie dług wynosi więc 53 348 zł. Santander nie chce zdradzić, ile samochodowych kredytów frankowych udzielił do końca 2008 roku i jaka jest ich spłacalność.
_ Imię bohaterki artykuły zostało zmienione. _