"Jestem byłym skazańcem. Nikt nie chce mnie zatrudnić"
Na 75 tys. skazanych tylko 16 tys. wykonuje jakąkolwiek pracę zarobkową. Reszta nie ma ani zajęcia, ani dochodów, ani możliwości zdobycia kwalifikacji
14.10.2010 | aktual.: 14.10.2010 10:31
Na 75 tys. skazanych tylko 16 tys. wykonuje jakąkolwiek pracę zarobkową. Reszta nie ma ani zajęcia, ani dochodów, ani możliwości zdobycia kwalifikacji, które pomogłyby im stanąć na nogi po opuszczeniu więzienia.
Spośród około 10 tysięcy osób, które co roku opuszczają zakłady karne, tylko 10-15 proc. otrzymuje stałe zajęcie – wynika z danych Centralnego Zarządu Służby Więziennej. Decyduje o tym zarówno niechęć przedsiębiorców do zatrudniania ludzi z kryminalna przeszłością, jak i to, że byli osadzeni z reguły nie mają odpowiednich umiejętności i wykształcenia. Ośmiu na dziesięciu ma zaledwie podstawówkę, a tylko co piąty może się pochwalić ukończeniem szkoły zawodowej.
Problem w tym, że skazany, który po wyjściu na wolność nie będzie mógł znaleźć pracy, prawdopodobnie znów popełni przestępstwo. Co będzie zarówno jego osobistą, jak i społeczną stratą. Trzeba wszak będzie ponieść wydatki na złapanie winnego, osądzenie i ponowne uwięzienie.
Próżniak w celi? To mit
W błędzie są ci, którzy uważają więźniów za obiboków i darmozjadów pławiących się w luksusach za nasze, podatników, pieniądze. Prawda jest taka, że jedynie około 20 proc. skazanych w Polsce może pracować zarobkowo podczas odbywania kary. Dla porównania – w Finlandii wskaźnik ten wynosi ponad 60 proc.
Praca jest wielkim przywilejem, zarezerwowanym dla nielicznych skazanych. Wielu z nich chciałoby, bodaj częściowo, zarobić na swe więzienne utrzymanie (prawie 2 tys. zł miesięcznie na głowę), wspomóc najbliższych albo odłożyć coś na „wolność”. Nie jest to jednak im dane z powodu braku ofert. W pierwszej kolejności do roboty za murami kierowani są ludzie z trudną sytuacją rodzinną albo z długiem alimentacyjnym. Ale tylko ci, którzy są stabilni psychicznie oraz odbywają karę w systemie, który pozwala im na wychodzenie na zewnątrz. Inni muszą obejść się smakiem, także z powodu wielu przepisów utrudniających zatrudnianie więźniów poza zakładem karnym. Na marginesie – pomysł zatrudniania osadzonych nie podoba się wielu funkcjonariuszom służby więziennej. Transport i dozór „podopiecznych” w trakcie pracy to dla nich dodatkowe obowiązki i stres. Co prawda, pracę na zewnątrz mogą wykonywać jedynie najlepiej sprawujący się więźniowie, zawsze jednak istnieje duże ryzyko: że nie wszyscy powrócą, że część popełni w tym
czasie przestępstwo albo będzie próbowała przemycić na teren jednostki penitencjarnej niedozwolone przedmioty i substancje.
Przedsiębiorcy nie mają zachęty
W powszechnym przekonaniu więźniowie są tanią siłą roboczą. Nic bardziej mylnego. Zatrudnianie tych osób nie jest zbyt opłacalne – przede wszystkim ze względu na koszty dowozu z zakładu karnego do miejsca pracy, nadzoru czy szkoleń, które muszą ponieść przedsiębiorcy. Inną przeszkodą są niskie kwalifikacje takich pracowników. Ale największym problemem jest wysoka rotacja. Zajęcie poza murami często dostają skazani z krótkimi wyrokami, bo mają najlepszą opinię – ledwo jednak się wdrożą, a już wychodzą na wolność i trzeba na ich miejsce znaleźć nowe osoby, które tak jak ich poprzednicy potrzebuję na ogół długiego i drogiego przeszkolenia.
Póki co minimalne wynagrodzenie skazanego ograniczone jest do 50 proc. minimalnego wynagrodzenia zwykłego pracownika. To zachęca wielu przedsiębiorców do zatrudniania więźniów przy prostych zadaniach, niewymagających specjalistycznych umiejętności czy wiedzy. Ale niedawno Trybunał Konstytucyjny (TK) uznał, że płacenie osadzonemu połowy normalnej stawki jest sprzeczne z Konstytucją RP. Co prawda, TK odroczył moc obowiązującą swojego wyroku o 12 miesięcy, trzeba się jednak spodziewać spadku zainteresowania pracą skazanych ze strony pracodawców, chyba że ustawodawca wprowadzi nowe preferencyjne warunki zatrudniania tej grupy osób.
Jak widać, TK wyświadczył więźniom niedźwiedzią przysługą. Niby za rok będą mogli zarabiać więcej, ale faktycznie nie zarobią nic, bo żaden pracodawca nie będzie chciał ich zatrudniać. *Jak zdobyć fach za kratkami *
Jeśli ten czarny scenariusz się ziści, gdzie polscy skazani będą mogli zdobyć odpowiednie kwalifikacje?
Rozwiązania są dwa – praca nieodpłatna i kursy zawodowe.
Nieodpłatna praca więźniów ma najczęściej charakter charytatywny lub społeczny. Świadczona jest m.in. w hospicjach, szpitalach, domach pomocy społecznej i domach dziecka. Służy ona zdobyciu fachu, doświadczenia, ale też samego nawyku pracy. Skazany, mając w swym CV punkt pod tytułem „Wolontariat”, szybciej zaskarbi sobie zaufanie potencjalnych pracodawców po wyjściu na wolność. Nie do przecenienia jest także moralny walor tego typu działalności. Więzień czuje się potrzebny, ma kontakty z osobami spoza murów, widzi, że uczciwe życie ma sens, a to służy jego resocjalizacji.
Kursy zawodowe – są bardzo pożądane przez osadzonych, co pokazują badania przeprowadzone w Zakładzie Karnym w Wołowie. Aż 66 proc. „mieszkańców” tej placówki deklaruje silne zainteresowanie zdobywaniem wiedzy. Przeważają wśród nich 20-30-latkowie, a więc osoby w wieku produkcyjnym, zdolne do podejmowania pracy. Aż 63 proc. skazanych uważa, że szkoła ma pozytywny wpływ na proces resocjalizacji, a 58 proc. wyraziło chęć nauki w zamian za określone przywileje - takie jak możliwość pracy w ramach odbywania kary, ewentualnie warunkowe jej skrócenie.
Mirosław Sikorski