Kiedyś kartka i długopis, dzisiaj maile i video skype

Życiorys napisany długopisem na kartce papieru. Dane osobowe, przebieg edukacji, dotychczasowa kariera. Do tego jednozdaniowe podanie o przyjęcie do pracy. Oba dokumenty wysłane pocztą lub przyniesione do firmy.

Kiedyś kartka i długopis, dzisiaj maile i video skype
Źródło zdjęć: © screen

06.06.2014 | aktual.: 06.06.2014 14:26

*Życiorys napisany długopisem na kartce papieru. Dane osobowe, przebieg edukacji, dotychczasowa kariera. Do tego jednozdaniowe podanie o przyjęcie do pracy. Oba dokumenty wysłane pocztą lub przyniesione do firmy. Innej drogi nie ma. Komputery to rzadkość, o internecie nikt nie słyszał. Działy HR, agencje pracy? To wprawdzie niedaleka, ale wciąż jednak przyszłość. Oto realia przełomu lat 80. i 90. ubiegłego wieku. *

Co na początku 1990 roku robił Polak szukający pracy? Zaglądał do gazet, np. do wypełnionych ogłoszeniami „Anonsów”. Oferty pracy wisiały też na tablicach ogłoszeniowych, drzewach, klatkach schodowych. Szukający posady zaznaczał w gazecie interesującą go ofertę, zrywał ją z tablicy lub po prostu z niej spisywał. Następnie przygotowywał odręcznie życiorys na kartce w kratkę oraz podanie według szablonu: „Uprzejmie proszę o przyjęcie mnie do pracy…”. O CV na początku lat 90. jeszcze się nie mówiło, list motywacyjny zaczął być wymagany dopiero w kolejnych latach. Kandydat wysyłał dokumenty pocztą lub zanosił osobiście do zakładu pracy.

Obraz
© (fot. screen)

– Wędrowało się z nimi do siedziby pracodawcy. Przyjmował, bo co miał robić? Pracę miał wtedy każdy, chyba że bardzo nie chciał – wspomina obecna właścicielka firmy Grażyna Roman, która zaczynała karierę w latach 80.

Kandydat odpowiedź otrzymywał najczęściej pocztą – przedsiębiorstwa i urzędy odsyłały życiorysy „po ich rozpatrzeniu”. Za pracą dzwoniło się też po znajomych. Często z budki, bo telefon w domu nie był zjawiskiem powszechnym, a komórki zaczęły się pojawiać w szerszym zakresie dopiero w drugiej połowie dekady. Potencjalnych pracodawców bardzo często szukało się też w książkach telefonicznych.
- Po studiach szukałam pracy w szkole. Adresy brałam z książki, bo internetu jeszcze nie miałam. Pamiętam, że wysłałam podania do wszystkich szkół w Gdańsku. Na pocztę szłam ze stosem kopert. Było ich grubo ponad sto. Po kilku miesiącach zaproszono mnie na 2 rozmowy kwalifikacyjne. Dyrektorzy bez ogródek pytali, czy mam dzieci, czy planuję małżeństwo. Nie przyszło im do głowy, że to nietaktowne. Ostatecznie wtedy pracy nie dostałam – opowiada Edyta Wróblewska, nauczycielka języka angielskiego w jednym z gdańskich liceów.

Fotka dopięta spinaczem

Bezrobotni początkowo szukali zatrudnienia mało dynamicznie, bo bezrobocie było śladowe, zaledwie 0,3 proc. Ale już po roku przekroczyło 6 proc. Po pięciu latach – 16 proc. Zaś krótko przed wejściem w 2004 r. do UE sięgnęło 20 proc. W latach 90. normą było wysyłanie kilku aplikacji na daną ofertę pracy. Za to już 10 lat później ówcześni absolwenci miesięcznie wysyłali po kilkaset podań. Komputery, technika cyfrowa i Photoshop stały się powszechne dużo później.
- To dziś wydaje się śmieszne, ale do podań przypinało się spinaczem zdjęcia legitymacyjne lub paszportowe, takie jakie się miało. Podania kserowało się kilkanaście razy, kopie były tak słabe, że twarze na zdjęciach były czarne. Później, gdy powszechniejszy stał się skaner, odbijało się fotki i umieszczało w życiorysach przed wydrukiem. Czasem widać było w rogu fotografii pieczątkę uczelni lub urzędu – dodaje Edyta Wróblewska.

Rozmowy kwalifikacyjne na początku lat 90. trwały kilka minut. Często odbywały się przy osobach trzecich. - Dziś rekrutacje są wieloetapowe, bywa że trwają kilka dni. Na początku lat 90.całe spotkanie trwało nie dłużej niż kwadrans, a kandydat podczas rozmowy dowiadywał się, czy zostanie zatrudniony. Spotkanie przeprowadzano w sekretariacie firmy lub w dużych pomieszczeniach, przy innych pracownikach, o ochronie danych osobowych i zgodzie na przetwarzanie danych nikt wtedy jeszcze nie słyszał. Trzeba też pamiętać, że to był czas szalejącego nepotyzmu, pracę otrzymywała rodzina szefów i kierowników, ich sąsiadki i znajomi – opowiada Piotr Wolny, rekruter w agencji Green Jobs.

Obraz
© (fot. screen)

Realia szukania pracy i rekrutacji zmieniały się wraz ze wzrostem bezrobocia. Lata, w których państwo każdemu zapewniało byt, odchodziły w przeszłość. Nagle okazało się, że pracodawcy nie mogą sobie pozwolić na zatrudnianie ludzi, którzy nie są potrzebni. Zaczęli bardziej szczegółowo sprawdzać kandydatów. - Początkowo nie było nowoczesnych metod rekrutacyjnych, one pojawiały się z czasem – przypomina Juliusz Humienny, rekruter z kilkunastoletnim stażem.

Oszałamiająca kariera mowy ciała

Dyplom uczelni i znajomość języka obcego praktycznie gwarantowały wówczas posadę. Tyle tylko, że takimi kompetencjami mogła pochwalić się mniejszość. Według danych CBOS, w 1997 roku w obcym języku potrafiło się komunikować 37 proc. Polaków. W 2009 umiejętność tę zadeklarowało już 46 proc. Dopiero w ostatnich latach sięgnęła ona 51 proc. Jeśli chodzi o wyższe wykształcenie, to według OECD dopiero za parę lat będzie je miał co drugi Polak przed 30-tką.
Kandydaci i rekruterzy zaczęli też zwracać uwagę na komunikację niewerbalną.

- Mowa ciała zrobiła w rekrutacji oszałamiająca karierę. Zaczęły pojawiać się poradniki, jak usiąść na krześle, gdzie kierować wzrok, jak ułożyć dłonie, tak jakby to było ważniejsze od kwalifikacji. W ciągu tych 25 lat, to z pewnością jedna z istotniejszych zmian - twierdzi rekruter Piotr Wolny.

Obraz
© (fot. screen)

Dziś metody rekrutacji typu „rozmowa z szefem” zdarzają się w małych firmach. Kandydaci szukają pracy poprzez portale rekrutacyjne lub agencje pracy. Wysyłają coraz bardziej wymyślne CV w formie grafik lub wideo. Rekruterzy zaś posługują się precyzyjnie opracowanymi wywiadami, testami psychologicznymi, wirtualnymi narzędziami oceny. Stosują też tzw. assessment center (kandydaci są obserwowani przez weneckie lustra w czasie wykonywania zadań lub odpowiedzi na pytania), a niekiedy wykorzystują wariografy – urządzenia do wykrywania kłamstw. Rozmowy przez skype’a też nie należą już do rzadkości.
– Oczywiste jest, że, dajmy na to w przemyśle stoczniowym, nikt nie będzie jechał ze Szczecina do Gdyni na 10-minutową rozmowę. A tyle doświadczonemu rekruterowi wystarczy, by określić kompetencje specjalisty – wyjaśnia Juliusz Humienny. – Dlatego rekrutacja np. za pomocą skype’a jest tu niezwykle przydatna.

Za kilkanaście lat rekrutacje z pewnością będą jeszcze bardziej zautomatyzowane i jeszcze bardziej szczegółowe. Komputerowa weryfikacja kandydatów będzie normą. - Jednak i tak nic nie zastąpi bezpośredniego kontaktu – dodaje Humienny.

Obraz

TK /AK/WP.PL

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (39)