Kobieta mnie bije. Zarobkami!

Drżyjcie, faceci! Wcześniej czy później będziecie na utrzymaniu swych matek, żon i kochanek

Kobieta mnie bije. Zarobkami!
Źródło zdjęć: © Thinkstockphotos

17.05.2010 10:43

W Polsce kobiety zarabiają 10 proc. mniej od mężczyzn, we Francji 20 proc. mniej, zaś w Estonii różnica wynosi aż 30 proc. Ale już dzisiaj drżyjcie, faceci! Wcześniej czy później będziecie na utrzymaniu swych matek, żon i kochanek.

Najlepiej opłacanym prezesem w USA jest kobieta – Carol Ann Bartz, prezes Yahoo, na której konto w 2009 r. wpłynęło aż 47,2 mln USD. Niestety, amerykańska menedżerka jest wyjątkiem potwierdzającym regułę. Jak Ziemia długa i szeroka, panie wszędzie zarabiają gorzej od panów.

Średnie wynagrodzenie kobiet to 43 proc. zarobków mężczyzn w Japonii, 51 proc. w Korei, 56 proc. w Singapurze, 70 proc. w Hongkongu i od 44 do 77 proc. w Ameryce Łacińskiej – wylicza hiszpański socjolog Manuel Castels w książce „Siła tożsamości” (PWN 2009). Dysproporcje płacowe występują również w Unii Europejskiej, która jest rzekomo wrażliwa na punkcie równouprawnienia płci. Statystyczna Niemka zarabia około 75 proc. tego, co jej partner, a Francuzka 80 proc. I niespodzianka! W Polsce różnica w zarobkach należy do najniższych w UE i wynosi niecałe 10 proc. (dane najnowszego Eurobarometru).

Seksistowskie stereotypy

Dlaczego panie zarabiają mniej od panów?

Jest to pozostałość modelu patriarchalnego, wedle którego mężczyzna jako głowa domu jest głównym – jeśli nie jedynym – żywicielem rodziny. To mężczyzna ma chodzić do fabryki czy do biura i zarabiać pieniądze. Zaś powinnością kobiety jest zajmowanie się dziećmi i domem. Podjęcie przez nią pracy zawodowej traktowane jest bądź jako fanaberia, bądź jako ekonomiczna ostateczność. Zarówno w jednym, jak i w drugim przypadku pracująca kobieta uważana jest w społeczeństwie patriarchalnym za „wybryk natury”. Jak udowadniają antropolodzy, gdy na początku lat 60. kobiety zaczęły być zatrudniane w zakładach elektronicznych w Azji, wzór władzy patriarchalnej został rozszerzony z gospodarstwa rodzinnego na fabrykę. Kobiety mogły wykonywać w tych fabrykach jedynie pracę fizyczną, bo nawet najniższe funkcje kierownicze były zarezerwowane dla mężczyzn. Co więcej, pomimo tych samych obowiązków oraz identycznego czasu pracy robotnice były opłacane gorzej niż robotnicy. Dla mężczyzny starego typu byłoby bowiem ujmą na honorze
to, że jego pobory są niższe od zarobków żony. Lepiej się czuł, gdy jej pensję mógł traktować jako uzupełniającą – a nie jako ważne czy wręcz podstawowe źródło utrzymania rodziny.

Innym powodem dyskryminacji zarobkowej jest to, że kobietom trudniej niż mężczyznom walczyć o swoje. Nie mają one bowiem odpowiedniej reprezentacji. Według danych podawanych przez Castelsa, w Afryce kobiety stanowią tylko 30 proc. członków związków zawodowych, w USA 37 proc., a w Kanadzie 39 proc. Wyjątkiem jest Szwecja – 51 proc. A dlaczego kobiety nie stowarzyszają się w związki mogące bronić ich praw? Otóż, najczęściej zatrudnione są w sektorach, w których tego typu organizacje występują w niewielkim zakresie lub wcale (np. prywatne usługi dla biznesu). *Odwet nastąpi niebawem *

Prawda, kobiety są dziś dyskryminowane. Jednak to one okażą się płcią silniejszą na rynku pracy. Mężczyźni zaś będą stopniowo zarabiać coraz mniej od nich, jeśli w ogóle utrzymają zatrudnienie. Jest to tylko kwestia czasu. A oto cztery kluczowe zalety kobiet, które zapewnią im dominującą rolę w gospodarce XXI wieku.

Po pierwsze: dawniej fachowość polegała na umiejętnym obchodzeniu się z maszynami. Natomiast dzisiejszy profesjonalizm to zdolności interpersonalne, relacyjne, społeczne. Bo – jak pisze Castels – w nowoczesnej gospodarce, skoncentrowanej na usługach, administrowanie rzeczami przesuwa się na dalsze miejsce za zarządzaniem ludźmi. A to kobiety są mistrzyniami w budowaniu i podtrzymywaniu związków międzyludzkich. Umiejętność tę rozwinęły do perfekcji jako matki i żony. Byłoby wielkim marnotrawstwem, gdyby ograniczyły ją tylko do sfery prywatnej. Straciłyby na tym firmy i cała gospodarka. Ekonomiści i socjolodzy już o tym wiedzą, pracodawcy dowiedzą się lada moment.

Drugim atutem kobiet jest wykształcenie. 60 proc. pań w Europie kończy studia wyższe. 9 proc. Amerykanek ma tytuł magistra, doktora lub specjalizację medyczną czy prawniczą. Takimi osiągnięciami może się pochwalić tylko 6 proc. panów. Kobiety w USA są też właścicielkami 60 proc. wszystkich tytułów naukowych.

Być może dyplomy jeszcze nie przekładają się dostatecznie na zarobki, ale już stanowią przepustkę do ważnych funkcji. Jak podkreśla Castels, dziś kobiety nie są już zatrudniane na stanowiskach poniżej własnych kwalifikacji czy do prac pomocniczych. Wręcz przeciwnie. Są awansowane do zajęć wymagających nierzadko złożonych kwalifikacji, inteligencji i wykształcenia. Można je spotkać na wszystkich szczeblach. Ba! wzrost zatrudnienia kobiet jest największy w górnym przedziale struktury zawodowej. Innymi słowy, panie sięgają po coraz bardziej eksponowane funkcje. Są członkami zarządów i rad nadzorczych. Kierują wielkimi, międzynarodowymi korporacjami, renomowanymi kancelariami prawniczymi i bankami. Ten swoisty awans społeczny kobiet jest właśnie następstwem ich coraz lepszego wykształcenia. *Elastyczne, ale zdesperowane *

Trzecia przewaga kobiet polega na ich elastyczności jako pracowników. Ta elastyczność ma związek z rolą matki i żony. To przede wszystkim kobiety są wciąż odpowiedzialne za wychowanie dzieci i prowadzenie domu. Aby móc pogodzić sferę prywatną z ambicjami zawodowymi, preferują one zatrudnienie w niepełnym wymiarze godzin, pracę tymczasową czy telepracę. Albo zakładają własne, jednoosobowe firmy. To zaś odpowiada nowoczesnym przedsiębiorstwom, które już nie chcą się wiązać z pracownikami stałymi umowami. Wolą natomiast korzystać z siły roboczej (czy raczej umysłowej) zależnie od swych aktualnych potrzeb i tylko do konkretnych projektów. Co innego dać ekspertowi etat, a co innego zatrudnić go na umowę o dzieło.

Wreszcie – kobiety nie są tak bezbronne, jak się czasem pracodawcom wydaje. Uległość rzekomo słabszej płci jest mitem. Kobietom trudniej być może się zrzeszać, ale gdy już to zrobią, są większymi fajterami niż ich mężowie i partnerzy. Jak trafnie zauważa Manuel Castels, w ostatnich latach amerykańskie i hiszpańskie pracownice zakładów odzieżowych oraz pielęgniarki i nauczycielki na całym świecie mobilizowały się w obronie swych żądań energiczniej niż zdominowane przez mężczyzn związki zawodowe stalowni, hut czy kopalń. Także polscy politycy mogli się przekonać, że zdesperowany stoczniowiec to bułka z masłem w porównaniu z wnerwioną pielęgniarką.

Kryzys jest mężczyzną

Czy mężczyźni powinni się bać, że wcześniej czy później będą na utrzymaniu swych matek, żon lub kochanek?

Niestety, tak już jest teraz. W krajach, w których kryzys jest bardziej odczuwalny niż w Polsce. Na przykład w USA. W pierwsze połowie zeszłego roku – wynika z analiz Center for American Progress – było tam 2 miliony pracujących kobiet, które same utrzymywały rodziny, bo ich mężowie stracili zatrudnienie i nie mogli znaleźć nowego.

Tylko czekać, jak panie krzykną: TKM!

Teraz, kobiety, my!

Mirosław Sikorski

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (1)