Koronawirus w Polsce. Posypały się mandaty za wychodzenie z domu
Zaostrzone przepisy sprawiły, że służby mundurowe sypią mandatami z rękawa. Ukarane są osoby, które zdecydowały się m.in. na umycie samochodu, czy wizytę na cmentarzu. Dlatego też pojawił się apel do ministra zdrowia Łukasza Szumowskiego o wyraźne rozgraniczenie co wolno, a czego nie.
O sprawie informuje wtorkowy "Super Express", który ocenia, że codzienne funkcjonowanie dzisiaj "przypomina tor przeszkód". Polacy bowiem wciąż nie zawsze wiedzą, co mogą, a czego nie mogą robić na zewnątrz, a przez to sypią się mandaty za nieprzestrzeganie ograniczeń w przemieszczaniu się.
Nieprecyzyjne przepisy powodują, że mandat w wysokości 500 złotych musiał przyjąć mieszkaniec Olsztyna, który... chciał umyć samochód. W Oławie z kolei funkcjonariusze wypisali karę pieniężną takiej samej wysokości za wizytę na cmentarzu.
"SE" informuje też o innych kuriozach. W Warszawie rowerzyści musieli udowodnić policjantom, że rower jest dla nich środkiem lokomocji, a nie okazją do rekreacji, a w Katowicach mandat w wysokości 100 złotych otrzymał ojciec za spacer z dzieckiem.
Zobacz też: Koronawirus uderzy w branżę ślubną. "Wiele firm nie przetrwa"
- Każdy przypadek traktujemy indywidualnie, dajemy też możliwość nieprzyjęcia mandatu i skierowania sprawy do sądu - zapewnił gazetę zespół prasowy Komendy Głównej Policji. Podkreślono, że to nie funkcjonariusze odpowiadają za stanowienie prawa, ale za jego przestrzeganie.
"SE" chciał się też dowiedzieć od resortu zdrowia, czy jego przedstawiciele ustalają ze służbami mundurowymi, co wolno, a czego nie. W odpowiedzi usłyszał, że pod to ministerstwo nie podlegają funkcjonariusze.
Od 25 marca możemy wychodzić z domu tylko w określonych, ważnych życiowo, sytuacjach: by zrobić zakupy w sklepie, aptece, udać się do lekarza lub iść do pracy. Obostrzenia będą obowiązywały do 11 kwietnia.
Zapisz się na nasz specjalny newsletter o koronawirusie.
Obejrzyj i dowiedz się, jak chronić się przed koronawirusem