Kto zyskał, a kto stracił na globalizacji?
Bogaci stali się bogatsi, a najbiedniejsi stracili - takie smutne wnioski płyną z danych, do których dotarła Wirtualna Polska. Do największych wygranych należą Chińczycy, zubożeli mieszkańcy większości państw postkomunistycznych. A co z Polakami?
29.01.2014 | aktual.: 14.02.2014 07:18
Ostatnie dwie dekady przyniosły olbrzymie zmiany w gospodarce światowej. Dwubiegunowy układ polityczny zastąpiła globalizacja handlu i produkcji. Korporacje przeniosły fabryki do Chin, a centra informatyczne do Indii. Kapitał zagraniczny napłynął też do Polski, która musiała przestawić gospodarkę na wolnorynkowe tory. W jaki sposób te procesy wpłynęły na finanse zwykłych ludzi?
Branko Milanovic, analityk Banku Światowego, zbadał, w jaki sposób zmieniały się pensje na świecie. Okazuje się, że w latach 1988-2008 sytuacja większości ludzi niezależnie od miejsca zamieszkania wyraźnie się poprawiła. W niektórych przedziałach zamożności realna wartość pensji wzrosła w tym czasie o 80 proc., są jednak grupy, które w tym czasie zubożały.
"Chińczyki trzymają się mocno", tak samo 1 proc. bogaczy
Kto wygrał na globalizacji? Powyższy wykres pokazuje, że największy wzrost płac dotyczył osób o zarobkach w okolicy średniej dla całego świata. W tej grupie znajdziemy "około 200 mln Chińczyków, 90 mln Hindusów i po 30 mln mieszkańców Indonezji, Brazylii i Egiptu" - wylicza Milanovic.
Największego wzrostu doświadczyły Chiny. W 1998 r. przeciętnie wynagradzany obywatel tego kraju był bogatszy zaledwie od 10 proc. mieszkańców świata. Dwadzieścia lat później ponad połowa ludności na Ziemi zarabiała już mniej niż wynosił średni dochód w Państwie Środka. Podobny awans płacowy dotyczył również innych dużych gospodarek wschodzących.
Drugą grupą, którą analityk Banku Światowego stawia wśród największych wygranych procesów globalizacji, są najbogatsi mieszkańcy globu. Dochody jednego procenta najbogatszych wzrosły w ciągu 20 lat o ponad 60 proc.!
Najbiedniejszym wiatr w oczy. Cierpią też średniacy
Na drugim biegunie wśród największych przegranych znalazła się grupa osób żyjących w największym ubóstwie - ich przychody pozostały bez zmian. Najubożsi nie załapali się na korzystne skutki globalizacji, które poprawiły los nieco bogatszych grup dochodowych.
Jeszcze gorzej, bo spadkiem realnego dochodu, opisywany okres zakończyły osoby bogatsze od 75-95 proc. ludzi na świecie. "Grupa ta, którą można nazwać światową wyższą klasą średnią, obejmuje wielu ludzi z dawnych państw bloku komunistycznego, państw Ameryki Łacińskiej, tak samo jak obywateli bogatych państw, których zarobki przestały rosnąć" - pisze Milanovic.
Dane te potwierdzają m.in. kryzys klasy średniej w krajach Europy Zachodniej i USA oraz oddają wolniejszy wzrost gospodarczy niektórych państw przechodzących przez transformację ustrojową. A jak wyglądała sytuacja w Polsce?
Na ile nas stać?
Polska należy do krajów, które najlepiej poradziły sobie z przyjęciem gospodarki wolnorynkowej. Określenie realnego wzrostu zarobków jest jednak utrudnione ze względu na inflację, zmiany cen i wartości naszej waluty. Jak wyliczył Sedlak&Sedlak, w latach 1990-2010 wartość średniej polskiej pensji wyrażonej w dolarach amerykańskich wzrosła 11-krotnie ze 108 do 1103 dolarów. Jednak jeśli spojrzeć na siłę nabywczą, ten wzrost nie jest aż tak imponujący. W 2010 r. za średnią pensję mogliśmy kupić trzy razy więcej wódki, dwa razy więcej chleba i tylko o 60 proc. więcej benzyny niż 20 lat wcześniej.
Bez wątpienia ogólna sytuacja w Polsce od upadku komunizmu znacząco się poprawiła. Dane zaprezentowane przez Milanovica, dotyczące całego świata, wskazują jednak na niepokojący trend - ubożenie sporych grup o ponadprzeciętnych dochodach. Polacy, bogacąc się, przesuwają się coraz bardziej w prawo wzdłuż osi wykresu, gdzie dalsza poprawa sytuacji finansowej staje trudniejsza.
Czytaj także: Statystyczny Ukrainiec żyje jak polski biedak »