Jedzie pociąg z daleka... No właśnie, jedzie?
Zakup pociągów Pendolino do Polski za prawie 3 mld zł od początku budził wiele wątpliwości. Po pierwsze zamówione egzemplarze były pozbawione specjalnego wahadłowego pudła, które to pozwala na rozwijanie dużych prędkości. Już to było wielkim absurdem. Po co nam pociąg wielkich prędkości, który nie będzie w stanie tych prędkości rozwijać?
Po drugie pod nosem mamy choćby bydgoską Pesę, która zajmuje się produkcją tramwajem i pociągów, która ponoć równie dobrze wywiązałaby się z tego zadania, jeśli nie lepiej. Czemu więc wspieramy włoskiego producenta zamiast polskiego?
Pociągi dla PKP Intercity miały zostać przekazane 6 maja. Ale tak się nie stało. Powód? Producent nie dostarczył homologacji pociągów, twierdzi, że w Polsce jest brak odpowiedniej infrastruktury, która pozwalałaby na przeprowadzenie testów. PKP InterCity twierdzi, że Alstom doskonale znał panujące u nas warunki przystępując do przetargu.
W międzyczasie okazało się też, że czas przejazdu pociągów Pendolino będzie znacznie dłuższy niż ten, który wszyscy nam obiecywali. Przykładowo z Warszawy do Katowic mieliśmy jechać 2 godz. 10 min, tymczasem z szacunków producenta wynika, że czas przejazdu tej trasy będzie wynosić od 2 godz. 27 min, do 2 godz. 40 min. Powodem są m.in. wciąż trwające prace remontowe na naszych torach, które potrafią przeciągać się latami.
Co ciekawe w Polsce od początku lat 90. politykom i kolejarzom marzy się kolej dużych prędkości. O zakupie Pendolino myślano już wtedy, co więcej rozpisano i zakończono przetarg. Jednak szybko padł on ofiarą kontroli NIK. Najwyższa Izba Kontroli zarzuciła PKP niegospodarność uzasadniając to m.in. tym, że takie pociągi nie będą miały w Polsce po czym jeździć. Nie wspominając już o tym, że PKP nie stać było na taką inwestycję...