"Nie powiedziałem dziewczynie, że jestem grabarzem"

Grabarz zarabia od około tysiąca złotych netto, kierownik cmentarza – dwa razy tyle. Tak naprawdę zarobki tych pracowników zależą od tego co dokładnie robią

"Nie powiedziałem dziewczynie, że jestem grabarzem"
Źródło zdjęć: © Thinkstockphotos

27.10.2010 | aktual.: 27.10.2010 12:26

Zarobki grabarzy zależą też od tego, czy cmentarz jest komunalny, czy jest integralną częścią parafii. Jeśli cmentarz działa przy kościele, wówczas pracownik cmentarza może zarobić więcej – może liczyć na wynagrodzenie od rodziny zmarłego za zaangażowanie w przygotowaniu grobu. Pracownicy cmentarzy komunalnych mają najczęściej stałą pensję określoną np. w uchwale rady miasta. Ich zarobki zależą też od stażu pracy i … ilości pracy.

Stanisław pracuje na przyparafialnym cmentarzu w małym mieście na Pomorzu (na jego prośbę nie podajemy nazwiska i nazwy miasta). Przyznaje, że zarabia średnio 3,2 tys. zł netto. Ale jego pensja tak naprawdę zależy od tego ile pogrzebów obsługuje w miesiącu.

Wszystkie groby są równe

- Dostaję pensję od księdza, tzn. od parafii, bo pieniądze na moją pensję są parafialne. To wynagrodzenie wynosi 1,2 tys. zł netto - opowiada Stanisław. - Mój zakres obowiązków to utrzymywanie cmentarza w czystości. Przycinam trawnik, zbieram śmieci, grabię liście, wykonuję wszelkie czynności porządkowe i ogrodowe. Przygotowuję też kaplicę do nabożeństwa, kopię groby, wykonuję czynności po pogrzebowe, czyli zasypuję grób, układam nagrobek. Współpracuję też z kamieniarzami, którzy stawiają pomnik. Za prace typowo pogrzebowe otrzymuję wynagrodzenie od rodziny zmarłego. Cena jest do negocjacji. Od 200 zł, w górę, nawet do 1,5 – 1,7 tys. zł. Ludzie często sami dają pieniądze, nie pytają mnie ile sobie liczę. Myślą, że jak dadzą więcej to uroczystość będzie ładniejsza. Dla mnie to dość śmieszne, bo przecież grób muszę wykopać każdemu taki sam. Nie ma lepszego i gorszego grobu, czy droższego i tańszego. Oprawą uroczystości zajmuje się zakład pogrzebowy, ja tylko otwieram kaplicę, wpuszczam ich, wypuszczam,
pokazuję gdzie grób, zarządzam cmentarzem, biorę opłaty za miejsce i wydaje kwity, ale na przykład nie śpiewam, nie układam kwiatów. Raz zdarzyło mi się nieść trumnę, bo pracownik firmy pogrzebowej niestety miał kłopoty z wytrzeźwieniem. Jeśli jest dużo pogrzebów to oczywiście zarabiam więcej. Nigdy nie miałem kłopotów z tą pracą, nie brzydziłem się, nie bałem się. Przyzwyczaiłem się, dla mnie to coś normalnego, to dobra praca – mówi Stanisław, ma 53 lata, w zawodzie pracuje od 30 lat, ma dwoje dorosłych dzieci, kilkoro wnucząt.

"Nie powiedziałem dziewczynie, że jestem grabarzem"

Joachim jest grabarzem na warszawskim cmentarzu. Ma 26 lat. Jest po technikum budowlanym. Przeprowadził się do Warszawy i znalazł ofertę pracy w „pośredniaku”.

- Pomyślałem, a dlaczego nie? Praca jak praca. Zarabiam minimum krajowe. Kopię groby, sprzątam, porządkuję alejki. Na cmentarzu jest jeszcze 3 grabarzy, jest też kierownik, który pracuje w biurze i załatwia formalności. Praca jest dość ciężka, w lecie jest dużo pracy, bo zawsze prowadzone są jakieś inwestycje, remonty. A w zimie trudno wykopać grób. Musimy podgrzewać ziemię, jeśli jest mróz. Nie jest to miła praca, szczególnie jeśli otwieramy stary grobowiec i w nim grzebiemy kolejnego zmarłego. Trzeba wtedy uważać na szczątki. Nieprzyjemne jest też likwidowanie starych grobów. Wiadomo, że likwidujemy dlatego, że już nikt o zmarłym nie pamięta, a w rzeczywistości ten grób przecież istnieje.

Cieszę się, że pracuję na świeżym powietrzu, nie stresuję się. To dobra praca, ale mało płatna. Mojej dziewczynie początkowo nie powiedziałem, gdzie pracuję. Mówiłem, że na budowie. Dopiero po pół roku znajomości przyznałem się. Ale jej to nie przeszkadzało – mówi Joachim Gradowski. *Dla mnie ta praca jest ohydna *

Andrzej też nie przyznaje się co robi na co dzień. Pracuje na cmentarzu, ale szuka innego zajęcia.

- Tak wypadło, że dostałem tę pracę. Dowiedziałem się od znajomego, że kogoś szukają. A ja akurat byłem bezrobotny. Dostaję niecałe 1,2 tys. zł na rękę. Praca jest okropna. Jestem dość wrażliwy na tym punkcie. Niby można się przyzwyczaić, wiadomo, ktoś to musi robić, jesteśmy potrzebni. Ale jednak wolałbym nie pracować przy zmarłych. Na początku miałem kłopoty z żołądkiem, lekarz powiedział, że to reakcja na stres. Wymiotowałem po każdym pogrzebie.

Teraz już nie choruję, ale raz zakręciło mi się w głowie, gdy wykopałem czaszkę z jakiegoś przedwojennego, zrujnowanego grobu. Najwięcej pracy mamy przed Wszystkimi Świętymi, bo to jednak trzeba wszystko wyczyścić na błysk. Przed cmentarzem co roku jest hałda śmieci, trzeba dbać o regularny wywóz. Nie mówię znajomy że jestem grabarzem. Szukam dziewczyny i pewnie żadna nie chciałby takiego chłopaka. Moja mama jest zadowolona. Mówi, że to dobry fach, potrzebny w każdych czasach – twierdzi Andrzej Felisiak, grabarz z Łodzi.

Groby kopie się ręcznie

Czym jeszcze (oprócz stalowych nerwów) musi się charakteryzować idealny grabarz? - To zawód zaufania publicznego, pracownik musi odnosić się z szacunkiem, spokojem podczas pogrzebów. Nie może mieć problemu np. z alkoholem. Na to stanowisko jeszcze niedawno szukaliśmy ludzi z wykształceniem ogrodniczy, chociaż teraz jest coraz mnie ludzi po technikach, czy zawodówkach ogrodniczych. To praca na powietrzu, trzeba mieć silne ręce. Groby kopie się ręcznie, rzadko korzystamy ze specjalnych koparek, kopanie ręcznie to też rodzaj szacunku dla miejsca spoczynku – mówi Anna Gierczyk, kierownik jednego z warszawskich cmentarzy.

(toy)

pracownikgrabarzcmentarz
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (58)