Strajk nauczycieli. Tysiąc złotych podwyżki? Tyle państwowe spółki dały pracownikom bez strajku
Tysiąc złotych netto podwyżki to szczyt marzeń dla nauczycielskich związków zawodowych. Od tego zaczęły negocjacje z rządem. Tymczasem w ubiegłym roku w niektórych państwowych firmach pracownicy dostali dużo więcej.
Związki zawodowe nauczycieli zaczęły negocjacje z rządem od tysiąca złotych podwyżki netto, co miałoby kosztować budżet 17 mld zł. W trakcie negocjacji obniżyły wymagania do 30-procentowej podwyżki, czyli średnio około 750 zł netto miesięcznie i około 12 mld zł kosztu dla budżetu.
Tymczasem rząd dał propozycję łącznie 15-proc. zwiększenia pensji w tym roku (z uwzględnieniem już otrzymanej podwyżki). Średnio, poza już przyznanymi od stycznia pieniędzmi, byłoby to kolejne 235 zł netto, czyli łącznie 350 zł w tym roku.
Tę kwotę zaakceptowała tylko "Solidarność". Reszta nauczycieli czeka na więcej. Tymczasem inni czekać nie muszą. I nie potrzebują żadnego strajku.
Zobacz też: Strajk nauczycieli. Szydło zwróciła się do nauczycieli o złagodzenie protestu na czas egzaminów
Spółki państwowe nie oszczędzają na pracownikach
GUS podaje, że w roku 2017/2018 "we wszystkich typach szkół i placówek wychowania przedszkolnego pracowało 509,8 tys. nauczycieli w przeliczeniu na pełne etaty nauczycielskie", z czego 13,4 proc. w sektorze prywatnym, ale tego porozumienie z rządem by nie obowiązywało. Wojna o podwyżkę tysiąca złotych netto dotyczy więc około 440 tys. etatów nauczycielskich.
Czytaj też: Strajk nauczycieli. Beata Szydło: 15 proc. podwyżki, które są na stole, to więcej niż 5 proc.
Tak się składa, że przybliżoną liczbę pracowników na pełen etat zatrudniają duże państwowe firmy notowane na giełdzie. Od najwięcej zatrudniającej wśród największych spółek giełdowych grupy PZU do najmniej zatrudniającego Lotosu - łącznie w 16 firmach pracowało w ubiegłym roku około 330 tys. osób.
Money.pl wyliczył, że podwyżki wyniosły w nich średnio 612 zł przy przeciętnej pensji około 5,9 tys. zł netto. Takie wartości wzięliśmy z prostego podzielenia kwot wydanych na pracowników przez liczbę zatrudnionych.
To jednak wartość średnia. W dwóch firmach: Lotosie i Alior Banku doszło nawet do obniżek wynagrodzeń, z czego w tej pierwszej o 48 zł, a w drugiej o 776 zł miesięcznie. Zupełnie inaczej wyglądała sytuacja w dwóch innych spółkach: JSW i PZU.
Pobory pracownika w JSW wzrosły w ubiegłym roku o średnio aż 2,9 tys. zł netto. Przez kilka trudnych lat, kiedy górnicza spółka chwiała się w posadach, pracownicy zgodzili się na niższe pensje i w ubiegłym roku to sobie odbili. Spółka zarobiła w 2017 roku 2,5 mld zł, więc trudno było pracownikom mówić, że pieniędzy nie ma. 2018 rok był już gorszy, bo zyski spadły do 1,7 mld zł.
Czytaj też: Strajk nauczycieli 2019. Zarobki nauczycieli od lat daleko za gospodarką. Ani PiS, ani PO tego nie zmieniły
W grupie PZU (w tym banki Pekao i Alior) przeciętny z 41,5 tys. pracowników zarabiał w ubiegłym roku o 1,2 tys. zł netto więcej niż rok wcześniej. Kwota ta uwzględnia odprawy dla zwalnianych dwóch tysięcy osób. Podwyżki można było wypłacić, bo PZU zarobiło na czysto najwięcej od pięciu lat, mimo że musi wpłacać do budżetu podatek od instytucji finansowych.
Jak widać, gdy sprawa dotyczy firm, to opcja niepodwyższania pensji nie jest nawet brana pod uwagę. Przedsiębiorstwa nie mogą ryzykować utraty wykwalifikowanych pracowników przy malejącym bezrobociu czy ryzykować czasu straconego na strajku, więc płacą więcej.
A nauczyciele? Podobnie jak reszta budżetówki traktowani są jako koszt. Nawet jeśli strajkują, to dotacja budżetowa i tak wpłynie, szkoła nie zbankrutuje i miejsca pracy nadal będą czekać. Wynagradzane tak jak stanowi Karta Nauczyciela.
Podwyżka większa niż w budżetówce
612 zł średniej podwyżki netto - takiej jak w państwowych firmach - nauczyciele przyjęliby pewnie z zadowoleniem. Było nie było, skoro już skłonni byli zejść z postulatu tysiąca złotych do 750 zł, to i nieznaczny ruch w dół wydaje się akceptowalny. Porównywalną kwotę dostali łącznie na przestrzeni ostatnich aż dziesięciu lat. To też dwa razy więcej niż wzrost ich poborów w ostatnich trzech latach.
350 zł średnio na rękę zaproponowane przez rząd na ten rok to dużo więcej niż dostawała ostatnio cała "budżetówka". W sferze budżetowej wzrost średniej pensji wyniósł w ubiegłym roku około 222 zł netto. W gospodarce narodowej rosło o około 210 zł, czyli wolniej.
Od la nie jest tajemnicą, że budżetówka to może i owszem, spokojniejsze miejsce do pracy, gdzie trudniej o zwolnienia, ale jednak gorzej wynagradzane. Jak widać po powyższych liczbach, w ubiegłym roku proporcje zaczęły się jednak zmieniać.
Propozycja dla nauczycieli wykracza ponad średnie kwoty podwyżek w administracji, choć należy wziąć pod uwagę długoletnie zaniechania w tej sprawie. W latach 2012-2017 podwyżek w oświacie praktycznie nie było. W tym czasie w gospodarce zarobki skoczyły o średnio ponad 800 zł brutto.
Więcej niż wynosi obecna propozycja dla nauczycieli dostali wyjątkowo dobrze potraktowani w tym roku urzędnicy Krajowej Administracji Skarbowej. Podniesiono ich pensje łącznie o 655 zł brutto, czyli około 450 zł na rękę. To oni ściągają dużo większe pieniądze do budżetu, więc rząd uznał ich zasługi.
Większe pieniądze na swoich kontach zobaczyli również policjanci. Po strajku na jesieni ubiegłego roku - a właściwie trzeba pisać nie o strajku, a o "masowych zwolnieniach chorobowych" - dla nich też wygospodarowano w budżecie 655 zł brutto (450 zł netto) od 1 stycznia. Dużo mniejsze podwyżki dostali urzędnicy w ministerstwach. Średnio o 260 zł brutto (181 zł netto).
Nauczyciel państwowy zarabia więcej niż prywatny
Nauczyciele państwowych szkół są lepiej wynagradzani niż pedagodzy ze szkół prywatnych. Serwis wynagrodzenia.pl według danych za 2016 rok wyliczył w ubiegłym roku, że średnia pensja w szkole publicznej wynosiła 4,2 tys. zł brutto, a w prywatnej 3,4 tys. zł. Jak podano, różnica bierze się między innymi z "trzynastki" obowiązującej w szkołach państwowych, a niestosowanej w prywatnych.
Niższe pobory w szkołach prywatnych to prawdopodobnie efekt "dorabiania". Nauczyciel z państwowej placówki, który zrealizuje już swoje pensum (zwykle 18-godzinne), ma teoretycznie sporo wolnego czasu i może wziąć godziny ponadwymiarowe, zastępstwa. Ale to nie może przekroczyć połowy pensum i do tego dyrektor musi zgłosić zapotrzebowanie. A co jeśli dyrektor zgłasza zapotrzebowanie tylko dla ulubionych nauczycieli?
Najwyraźniej rynek prywatny jest dużo bardziej chłonny, więc nauczyciele godzą się pobierać mniej od "prywaciarza". A trochę czasu do wykorzystania ponad pensum jednak mają, nawet biorąc pod uwagę dokształcanie się, sprawdzanie klasówek czy udział w radach pedagogicznych.
Chętnych na pracę w prywatnych placówkach nie brakuje, bo jest tych placówek coraz więcej. Już 15,1 proc. wszystkich szkół podstawowych to szkoły niepubliczne. W prywatnych placówkach pracuje już 13,4 proc. wszystkich nauczycieli. Rok wcześniej było to 13 proc. - podaje GUS.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl