Strajk włoski rodziców. Zapowiadają koniec odrabiania lekcji po nocach
Po ogłoszeniu przez ZNP szczegółów protestu w szkołach zbuntowali się rodzice. W sieci zaczęli organizować się pod szyldem "strajku włoskiego rodziców." - Córka, chcąc mieć dobre oceny w siódmej klasie, spędza w szkole i nad lekcjami więcej czasu, niż ja w pracy - mówi Wojtek.
- Popieram strajk nauczycieli, niemniej przykre jest to, że odbywa się on kosztem uczniów. Nie winię jednak za to nauczycieli, a chory system oświaty, który powoduje, że cierpią wszyscy dookoła - dyrektorzy szkół, nauczyciele, dzieci i rodzice. Teraz ci ostatni również mają przystąpić do strajku i nie pomagać dzieciom w odrabianiu zadań domowych - mówi Kamila, mama dwójki dzieci z 1. i 3. klasy szkoły podstawowej.
We wtorek centrala ZNP zdecydowała, że kolejną formą protestu będzie protest włoski. - Nauczyciele nie powinni wykonywać zadań, które nie są ich obowiązkiem, jednak nie zamierzamy nie wykonywać zadań ujętych w statutach szkół - powiedział szef związku Sławomir Broniarz.
Obejrzyj: Strajk nauczycieli. Broniarz: o dalszej formie zdecydują nauczyciele
Protest oznacza koniec z bezpłatnym prowadzeniem kół zainteresowań czy sobotnimi wyjazdami na konkursy z uczniami. Nauczyciele przestaną też doposażać szkoły z własnych pieniędzy. Kiedy szczegóły akcji zostały ujawnione, niektórzy rodzice zaczęli organizować się pod hasłem włoskiego protestu rodziców. Trudno im uwierzyć, że nauczyciele robią więcej niż muszą, bo przecież to rodzice nadganiają w domach program.
Żart? Prowokacja?
Grafika ze szczegółami zaczęła błyskawicznie rozprzestrzeniać się w sieci. Z jednej strony może to wyglądać na czyjś żart, część nauczycieli widzi w nim prowokację. Grafika mocno rozgrzała dyskusję na temat domu jako filii szkoły. Rodzice zaczęli komentować, nie kryjąc swojej frustracji.
W deklaracji tego niecodziennego strajku rodziców na pierwszym miejscu jest wyrzeczenie się "zmuszania dzieci do odrabiania zadań domowych po nocach". Nieco niżej jest deklarowany brak współpracy przy wykonywaniu "ściemo-prac domowych, czyli np. makiet, które i tak wykonują rodzice"
- To wręcz absurdalne, że rodzice wykonują za dzieci makiety, rysunki, figury geometryczne itp. Kiedy myślę o strajku rodziców, to śmiech ciśnie mi się na usta. Jednak nie można odmówić racji rodzicom tych dzieci, które wymagają indywidualnego podejścia. System naszego szkolnictwa uśrednia wszystkich uczniów - i tych słabszych, i tych wybitnych. Nie ma indywidualnego podejścia do ucznia. Klasy są przeładowane - wyjaśnia Kamila, matka ucznia podstawówki.
Dla Wojtka jasnym jest, że rodzice powinni pomagać dzieciom w nauce, ale nie mogą wyręczać szkoły.
- Tym bardziej, że szkoła nie uczy dzisiaj myślenia i kreatywności, a tylko wymaga pamięciowego opanowania materiału. Program jest przeładowany do tego stopnia, że córka - chcąc mieć dobre oceny w siódmej klasie - spędza w szkole i nad lekcjami więcej czasu, niż ja w pracy - mówi.
Niepotrzebne starcie?
Marta w obu protestach widzi starcie nauczycieli i rodziców, w którym pokrzywdzone będą dzieciaki. Widzi jednak potrzebę debaty na ten temat.
- Rząd musiałby odczuć na własnej skórze, że w szkolnictwie źle się dzieje. Świat idzie do przodu i szkoła też powinna. Podręczniki, które wreszcie nie będą miały błędów i będą dostępne dla uczniów w wersji mobilnej, co by plecaki nie musiały dużo ważyć. Wszystko się da. Tylko rządowi musi się chcieć. A na razie rząd stara się zapewnić sobie stały elektorat - mówi Marta.
Nauczyciele są zaskoczeni pojawieniem się w przestrzeni pomysłu na protest rodziców. Gabriel, nauczyciel WF i wychowawca 7. klasy zauważa jednak, że rzeczywiście rodzice dużo pracują ze swoimi dziećmi. Nie wini za to jednak tylko systemu edukacji.
- W większości przypadków to wygórowane aspiracje rodziców. Bo przecież "trójka jest zła i muszą być same piątki". Jestem jednak przeciwnikiem zadań domowych, z wyjątkiem przygotowania do prac klasowych. Nasz protest jest częściowo słuszny, bo nauczyciel naprawdę wykonuje wiele czynności dodatkowych dla ucznia i szkoły. Skuteczniejsza jednak byłaby np. głodówka w kuratorium - wyjaśnia nauczyciel.
Artur Sierawski z koalicji "Nie dla chaosu w szkole" również zdaje sobie sprawę z tego, że rodzice muszą dużo pracować z dziećmi ze względu na to, jak wygląda system edukacji. Nie zgadza się jednak na to, że za taki stan rzeczy najbardziej "dostaje się" nauczycielom.
"Chcemy czegoś więcej niż godnych zarobków"
- Za sytuację odpowiada MEN i rządzący. Dobrą okazją do tego, żeby o tym im powiedzieć, były wybory. Wtedy trzeba było im pokazać czerwoną kartkę za "deformę" edukacji, za realizację krytykowanych przez nas nauczycieli i ekspertów zmian w programie i systemie edukacji. To pani minister Zalewska za to odpowiada, ale na nią te gromy nie spadają, bo uciekła do Brukseli - mówi Sierawski.
Jak dodaje, nauczyciele dużo zrobili i nadal robią, by łagodzić skutki tych szkodliwych zmian. - Widziałem, jak dyrektor naszego liceum stawała na głowie, żeby nie było dwóch zmian dla uczniów. Dlatego apeluje o porozumienie i zrozumienie. To nie nauczyciele odpowiadają za to, że dzieci i rodzice są przeciążeni - mówi Artur Sierawski.
Nasz rozmówca przekonuje, że o to zrozumienie rodziców byłoby łatwiej, gdyby ZNP zorganizował dużą kampanię informacyjną. Czy związek ma taki zamiar? Jak przekonuje nas rzecznik ZNP Magdalena Kaszulanis, to już się dzieje.
W niektórych szkołach już rozwieszone są plakaty informujące o tym, że protest włoski związany jest z dążeniem nauczycieli do zmian w systemie. - Od dawna jasno mówimy, że chcemy czegoś więcej niż godnych zarobków. Chcemy też zmian w systemie. Tak, by można było zrealizować podstawę programową, kiedy wypadnie w ciągu roku kilka dni z powodu wycieczek, świąt, wyjść klasą czy choroby nauczyciela - mówi Kaszulanis.
Jak nas zapewniła, ZNP będzie też zachęcało nauczycieli, by podczas spotkań z rodzicami wyjaśniali, że są tylko częścią tego systemu i protestowali przeciwko tej podstawie programowej.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl