„Taka dziewczyna i na wózku" - a jednak są dobrzy szefowie
Ania od 5 lat bezskutecznie szukała pracy. Chociaż zrobiła studia ekonomiczne o specjalności finanse i rachunkowość oraz wysłała setki CV, nie mogła znaleźć zatrudnienia. Jest niepełnosprawna.
Ania Górska od 5 lat bezskutecznie szukała pracy. Chociaż zrobiła studia ekonomiczne o specjalności finanse i rachunkowość oraz wysłała setki CV, nie mogła znaleźć zatrudnienia. Jest niepełnosprawna i porusza się na wózku inwalidzkim. Kilka tygodni temu zatrudnił ją właściciel pizzerii. Ania mówi, że to cud.
- Szef zatrudnił mnie na umowę o pracę i od razu dał 2,2 tys. zł pensji. Do tego przystosował wjazd, pomógł we wszystkim. I nie ma w tym żadnego dodatkowego interesu, tzn. nie starał się o dofinansowanie do etatu dla niepełnosprawnego pracownika. To prawdziwy ewenement, bo niepełnosprawni w Polsce nie otrzymują od tak pracy. O tym się nie mówi, ale my najczęściej przeżywamy prawdziwe dramaty. Możemy pracować, mamy kwalifikacje, ale nikt nas nie chce przyjąć. Szefowie boją się, że poniosą dodatkowe koszty albo że niepełnosprawny sobie nie poradzi – mówi Anna Górska.
Może i ładna, ale na wózku
Trudno uwierzyć, ale przez pięć lat dziewczyna wysłała ponad tysiąc CV. Pracodawcy chętnie zapraszali ją na rozmowy kwalifikacyjne. Dziewczyna dobrze prezentowała się na zdjęciu w dokumencie – jest bardzo atrakcyjną blondynką. No ma kompetencje. Ukończyła też kilka szkoleń. Świetnie obsługuje programy komputerowe dla księgowych. Biegle posługuje się trzema językami obcymi. Tylko, że jeździ na wózku.
- W CV nie pisałam o niepełnosprawności. Dlatego szefowie tak chętnie mnie zapraszali. Zawsze bardzo się dziwili, gdy wjeżdżałam na spotkanie, a nie wchodziłam. Zdarzyło się klika razy, że dzwoniłam do szefa sprzed firmy, w której miałam być rekrutowana, bo nie mogłam wjechać do środka. Brakowało podjazdu. Kiedyś jeden z szefów powiedział: „taka dziewczyna i na wózku”. Zawsze dowiadywałam się, że mam odpowiednie kwalifikacje, nawet nie mając doświadczenia, tylko niestety nigdy nikt mnie nie zatrudnił. A przecież do pracy w księgowości sprawne nogi nie są potrzebne. No i te piątki na studiach w ogóle nie były brane pod uwagę. Denerwowałam się, gdy dobrą pracę otrzymywała koleżanka ze studiów, która ledwo sobie radziła – tłumaczy Ania.
Ponad tysięczne CV i szansa
Kilka tygodni temu, Ania wysłała tysięczne któreś CV. Restauracja szukała księgowej. Kilka dni po rozmowie kwalifikacyjnej, szef zadzwonił do niej z dobrą wiadomością. Okazało się, że dziewczyna nie jest jedyną niepełnosprawną pracownicą - oprócz niej, na wózku porusza się też dwóch kasjerów. W tej samej firmie pracują też byli więźniowie, osoby w podeszłym wieku, które miały ogromne trudności ze znalezieniem pracy. Ktoś mógłby pomyśleć, że właściciel otrzymuje dofinansowanie z urzędu pracy na stworzenie takich miejsc pracy. I po prostu opłaca mu się przyjmować osoby długotrwale bezrobotne. Teoretycznie mógłby ubiegać się o takie pieniądze. Ale nigdy tego nie zrobił.
- To naprawdę świetny człowiek, dlatego powinno się mówić o takich szefach. Dlatego właśnie postanowiłam zadzwonić do waszej redakcji i opowiedzieć o tym. Dał szansę ludziom, którzy zostali przekreśleni przez innych. Dla nich to wielka motywacja, żeby dobrze pracować, starać się – mówi Anna Górska.
Wiesław Ignatowicz, który przez 15 lat był bezrobotny i bezdomny, również znalazł pracę w tej firmie. Rozwozi pizzę pod wskazany adres.
Podał na talerzu jak człowiekowi. Nie wygonił
- To szlachetny człowiek i to nie jest żadna wazelina. On też przeżył dramat. Kilka lat temu stracił żonę i córeczkę w wypadku samochodowym, sam przeżył, dlatego taki jest. Ja tu mu reklamy nie robię, czy tam tego marketingu, tylko mówię jak jest. On sam na tej pizzy kokosów nie zarabia. On jest taki załamany człowiek po tej tragedii, chociaż dużo czasu minęło. Zatrudnia 29 osób i każdemu godziwie płaci. Ja, gdy byłem bezdomny, to do jego pizzerii przyszedłem. Głodny byłem. Podał mi na talerzu jak człowiekowi, nie wygonił. Gdy zjadłem, zapytał czy nie chciałbym czegoś zmienić w życiu i czy mam prawo jazdy. I tak dostałem robotę u niego. Poczułem się tak, jakbym się jeszcze raz urodził! Wcześniej miałem kłopot z piciem. Ale od kiedy pracuję, nie wypiłem ani razu, nie sięgnę po to diabelstwo, nie zniszczę tej szansy. Ja wiem, że dużo złego w życiu zrobiłem – opowiada Wiesław Ignatowicz, ma 57 lat, ma dwoje dorosłych dzieci ( nie utrzymują z nim kontaktu), jest po rozwodzie, z zawodu jest mechanikiem
samochodowym, ale pracował w firmie budowlanej oraz w stoczni w Gdyni.
"Nie widzę w tym nic niezwykłego"
Piotr Pilch, właściciel pizzerii, nie widzi nic nadzwyczajnego w zatrudnianiu długotrwale bezrobotnych i niepełnosprawnych.
- Wywiad ze mną? Po co? Ja się do mediów nie nadaję – mówi pytany przeze mnie telefonicznie.
- Bo to niezwykłe. Niepełnosprawni mają ogromne trudności na rynku pracy, podobnie jak byli więźniowie czy byli bezdomni. Pan im podał rękę – mówię.
- Nie widzę w tym nic niezwykłego. Dziękuję za uznanie. Ale wszystkie te osoby mają kwalifikacje do pracy na tych konkretnych stanowiskach.
Krzysztof Winnicki