Ludziom znudziły się połoniny? Kultowy region Polski w tarapatach
- W Bieszczady jeździ się ze względu na sentyment. Brakuje nam nowoczesnej infrastruktury, a młodych ludzi nudzi samo chodzenie po górach. Bez podjęcia działań będzie nas na turystycznej mapie Polski coraz mniej - mówi bieszczadzki przedsiębiorca Daniel Wojtas.
24.11.2024 | aktual.: 24.11.2024 10:43
Podkarpacka Izba Gospodarcza szacuje, że w te wakacje w Bieszczady przyjechało o 1/3 mniej turystów niż rok wcześniej. - Bywało zdecydowanie lepiej - przyznają lokalni przedsiębiorcy.
Coś rzeczywiście się zmienia. Kilka lat temu pracowałem jeszcze w hotelarstwie i w pierwszym kwartale roku mieliśmy wyprzedane całe wakacje. Z moich rozmów z hotelarzami wynika, że te czasy minęły. Dzisiaj turyści rezerwują wszystko na ostatnią chwilę. Dramatu nie ma, ale w lipcu wciąż trudno powiedzieć, czy sezon będzie udany - mówi WP Finanse Janusz Demkowicz, właściciel "Bieszczadzkich Drezyn Rowerowych".
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
W lipcu Wirtualna Polska informowała, że część restauracji w Bieszczadach było zamkniętych ze względu na brak gości.
- Niech pani nie pyta. Jest koszmar. Jak żyję, nie było tak źle. U nas i w Polańczyku jest ruch jak normalnie w listopadzie. Dziś zerowy utarg, wczoraj 15 zł. Poprzednie dni w sumie podobnie. Góra to będzie 200 zł na dzień. Z czego tu żyć? - komentowała wówczas sytuację jedna z kobiet sprzedających pamiątki nad Soliną.
Co się stało? Turyści odwiedzający najpopularniejszy region Podkarpacia narzekają na wszechobecną drożyznę. Zdaniem lokalnych przedsiębiorców problem jest jednak zdecydowanie głębszy.
- Branża turystyczna w Polsce zanotowała przecież 7-proc. wzrost. Ale nie w Bieszczadach - wskazuje Daniel Wojtas, przedsiębiorca z Bieszczad.
W Bieszczadach brakuje atrakcji?
Zdaniem przedsiębiorcy przyczyn jest kilka. Po pierwsze, Bieszczady położone są na uboczu, peryferyjnie, co oznacza, że wyjazd do tego regionu dla przeciętnego Polaka wiąże się z pokonaniem wielu kilometrów. Innym, według Wojtasa, być może ważniejszym problemem, jest uboga infrastruktura turystyczna.
O trafności tych obserwacji można było się przekonać ostatniej zimy. "Gazeta Wyborcza" opisywała w styczniu, że w trakcie ferii turyści zatrzymywali się przede wszystkim w okolicach hotelu w Arłamowie, omijając mniejsze miejscowości.
- Na parkingu w centrum wsi stoją tylko dwa samochody z obcą rejestracją - martwił się w rozmowie z dziennikiem restaurator z Cisnej.
- Jedyna marka, którą mamy w Bieszczadach, to turystyka górska, trekking - zauważa Wojtas. - Tymczasem Bieszczady mają ogromy potencjał, ale ciągle jeszcze uśpiony. Musimy oderwać wyobrażenie o naszym regionie od górskich wędrówek i sprawić, że turyści odkryją, że nie muszą chodzić po tych samych połoninach po kilka razy - dodaje.
- Turyści potrzebują mieć konkretny cel przyjazdu. Nie jeździmy już "dokądś", tylko "po coś". Musimy tworzyć takie marki, po które będzie ktoś chciał przyjechać - wtóruje mu Janusz Demkowicz.
Bieszczady rowerowym rajem
Daniel Wojtas jest jednym ze współtwórców strategii "Turystyczne Bieszczady", które mają objąć pięć gmin. Proponuje, by w regionie postawić na budowę sieci ścieżek i dróg rowerowych. W zimę, dodaje, można wykorzystać śladówki, czyli narty biegowe.
- Oprócz tego chcemy stworzyć cztery centra turystyki aktywnej. Będą to miejsca, w których będzie można zanocować, zjeść, zostawić rower w przechowaniu lub go wypożyczyć - tłumaczy Wojtas.
On sam stworzył nad Jeziorem Solińskim przystań z kajakami i elektrycznymi jachtami. Demkowicz postawił natomiast na drezyny rowerowe, którymi turyści mogą poruszać się na linii kolejowej zbudowanej w 1872 r.
Oprócz tego przedsiębiorca otworzył szkołę rzemiosła, w której - na trwających kilka godzin warsztatach - uczy chętnych wykonywania ginących zawodów jak garncarstwo, wypiek prosiaka albo ceramika. Ma także wypożyczalnię górskich hulajnóg i tyrolkę.
"Jestem jedną z nielicznych osób, który tutaj zostały"
Wojtas ma także nadzieje, że dzięki inwestycjom uda się powstrzymać region przed wyludnianiem. - Młodzi stąd wyjeżdżają, bo nie mają perspektyw. Jestem jedną z nielicznych osób, który tutaj zostały. Próbuję teraz ściągać ludzi, żeby oni uwierzyli, że warto tu zostać i się rozwijać - tłumaczy.
Inna sprawa, dodaje przedsiębiorca, że turystów warto do siebie przyzwyczajać. - Tak jak dzisiaj część osób przyjeżdża do nas z sentymentu, bo przyjeżdżały z rodzicami w Bieszczady jako dzieci, tak teraz coraz częściej ludzie jeżdżą do Zakopanego, nad morze czy na Dolny Śląsk - puentuje.
Adam Sieńko, dziennikarz WP Finanse i money.pl