Ukraińcy wracają bronić kraju przed Rosją. Nagle w Polsce ubyło kilkadziesiąt tysięcy kierowców
Nawet 30-40 procent ukraińskich kierowców, którzy pracowali w Polsce, wróciło do swojego kraju w związku z rosyjską inwazją - w sumie może to być nawet 40 tysięcy osób. Oznacza to poważny problem dla transportu drogowego, który już przed wojną borykał się niedoborem rąk do pracy. A kłopoty branży transportowej to problem nas wszystkich, bo oznacza duże podwyżki cen na sklepowych półkach.
Z powodu rozpętanej przez Rosję wojny z Ukrainy uciekło już 2,95 mln osób - wynika z wtorkowych danych ONZ. Około 1,8 mln uchodźców przekroczyło granicę z Polską. Jednak ruch odbywa się też w drugą stronę. W ubiegły wtorek ukraińska straż graniczna podawała, że od 24 lutego, czyli od początku wojny, na Ukrainę wróciło 167 tysięcy osób, z czego ok. 80 proc. to mężczyźni. Wielu z nich to osoby zatrudnione w Polsce, między innymi jako kierowcy ciężarówek.
- Do momentu wybuchu wojny w Ukrainie w polskich firmach zajmujących się międzynarodowym transportem drogowym pracowało 280 tys. kierowców. 135 tys. spośród nich to pracownicy spoza UE, z czego 105 tys. to byli kierowcy z Ukrainy - mówi w rozmowie z serwisem finanse.wp.pl Maciej Wroński, prezes organizacji Transport i Logistyka Polska, która zrzesza najważniejszych graczy na tym rynku.
- Od początku konfliktu zaczęły do nas spływać sygnały od firm, że część kierowców postanowiła wrócić na Ukrainę. Motywacje były różne: niektórzy chcieli zadbać o rodzinę: żonę, dzieci, starszych rodziców, inni wrócili, by bronić ojczyzny. W niektórych firmach odeszło 5 proc. pracowników, ale znam i takie, w których zrezygnowało 80 proc. Szacuję, że opuściło nas 20-30 proc. ukraińskich kierowców – komentuje.
I dodaje, że już przed wojną w Ukrainie Polska borykała się z dużym niedoborem kierowców, a teraz ten stan tylko się pogłębił. Jednak na razie nie jest to odczuwalne. - Styczeń, luty i marzec to miesiące, w których każdego roku przewozów jest mniej. Odczuwamy też, że z powodu wojny nastąpił pewien spadek popytu na usługi transportowe - tłumaczy.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Sankcje na Rosję. "Wiele polskich firm nie jest w stanie odciąć się z dnia na dzień"
Jak zaznacza, z doświadczeń z poprzednich lat wynika jednak, że najbliższe tygodnie powinny przynieść zwiększenie popytu na przewozy. - Jeśli tak będzie również i w tym roku, to nie będzie komu wozić towarów. A dla transportu drogowego tak naprawdę nie ma alternatywy, bo do marketu, magazynu czy centrum dystrybucyjnego pociąg nie dojedzie – komentuje Wroński.
Podobnie ocenia sytuację Mariusz Frąc, ekspert Business Centre Club ds. rynku transportowego i prezes MaWo Group, firmy zajmującej się obsługą firm transportowych.
- Według naszych szacunków 30-40 proc. ukraińskich kierowców zatrudnionych w polskich firmach transportowych wróciło do kraju. Ten odsetek w poszczególnych przypadkach jest bardzo różny. Skrajnym przykładem jest pewna firma, której właścicielem jest Ukrainiec. Na dzień rozpoczęcia wojny zatrudniał 80 kierowców, wszystkich z Ukrainy. Gdy rozpoczęła się rosyjska inwazja, wszystkie auta poszły pod płot, a szef wraz ze wszystkimi kierowcami wrócili do Ukrainy walczyć – mówi w rozmowie z portalem finanse.wp.pl.
Jak szacuje, skoro w Polsce było ponad sto tysięcy kierowców z Ukrainy, to oznacza, że wyjechało około 30-40 tys. I dodaje, że odpływ Ukraińców widać też w logistyce: w magazynach czy centrach dystrybucji.
- Część ukraińskich kierowców nie wyjeżdża, bo w Polsce ma już ułożone życie, rodzinę. Inni tłumaczą, że gdyby wszyscy wrócili w tym samym czasie, to wojska obrony terytorialnej miałyby problem z dostarczeniem sprzętu tak ogromnej liczbie osób. Szacujemy, że jeśli wojna będzie się pogłębiać, to kolejne osoby wyjadą, by walczyć, a ubytek rąk do pracy w Polsce będzie się zwiększał. Oni bardzo patriotycznie podchodzą do sprawy, ale też logicznie i zdroworozsądkowo. Część pomaga też teraz w Polsce, przy organizacji pomocy humanitarnej – tłumaczy Frąc.
Według jego szacunków brak rąk do pracy spowodowany powrotem kierowców na Ukrainę jest po części łagodzony tym, że z powodu wojny eksport do tego kraju jest wstrzymany. - Mniej więcej pięć tysięcy pracowników realizowało przewozy na Ukrainę. Firmy, które ich zatrudniały i które specjalizowały się w tym kierunku, mają teraz gigantyczny problem - przyznaje ekspert.
Ceny w sklepach pójdą w górę
Jak tłumaczy, przed wojną według różnych szacunków brakowało w Polsce 100-160 tys. kierowców. Teraz można doliczyć do tego kolejne 30-40 tys. osób, które wróciły na Ukrainę. - Pogłębiające się problemy na rynku odbiją się dużo wyższą inflacją. Po pierwsze, żeby zdobyć kierowców, firmy będą ich sobie podkupować. Jeśli będą ludziom płacić więcej, to wzrosną ceny przewozów, a to odbije się na cenach towarów na sklepowych półkach. Po drugie, mocno drożeją paliwa i to też oznacza większą drożyznę na zakupach – komentuje Frąc.
- W wakacje ceny podstawowych produktów mogą wzrosnąć nawet o 30-40 procent w porównaniu z tym, co mamy teraz - ocenia. - Problemy dotkną też Niemcy i Francję, które również były obsługiwane przez ukraińskich kierowców zatrudnionych w polskich firmach transportowych. Dodatkowo krajom "starej Unii" da się we znaki niedobór przewoźników ze Wschodu w związku z wprowadzonym pakietem mobilności, paradoksalnie najbardziej forsowanemu przez Niemcy i Francję. Kumulacja tych czynników spowoduje znaczny wzrost cen nie tylko w Polsce – przekonuje Mariusz Frąc.
- Mam nadzieję, że nie dojdzie u nas do takiej sytuacji, jak w ubiegłym roku w Wielkiej Brytanii. Przez brak kierowców półki w sklepach świeciły pustkami, a przemysł miał problem z dostawami – mówi z kolei Maciej Wroński z TLP. - Gdyby spełnił się taki scenariusz w Polsce, to fabryki mogą mieć przestoje, a to oznacza problemy dla gospodarki. Tak nie musi być, ale może – dodaje.
Optymistą jest w tej kwestii Mariusz Frąc. - Scenariusz z Wielkiej Brytanii moim zdaniem nam nie grozi. Na Wyspach jest inne podejście do logistyki, zlekceważono też sprawę brexitu i opuszczenia Wysp przez znaczne grono kierowców, brakuje elastyczności. W Polsce elastyczność jest dużo większa. Polscy przedsiębiorcy, w tym właściciele firm transportowych, niezwykle szybko dostosowują się do nowych, często niekorzystnych sytuacji. Być może tymczasowo może dojść do ograniczenia w wyborze jakichś towarów, ale nie będzie to nic dotkliwego – ocenia.
Trzeba uprościć procedury
Jak łagodzić skutki braku kierowców? - Niektóre firmy szukają już nowych pracowników na przykład z Kazachstanu czy Mołdawii. Procedury i obowiązki związane ze szkoleniem ich zajmują trzy miesiące, mimo że my potrafilibyśmy przeszkolić ich w dwa tygodnie – mówi Maciej Wroński.
I tłumaczy, że jest bardzo dużo barier administracyjnych, między innymi za sprawą unijnego pakietu mobilności. - Unijne regulacje wymuszają np. przeprowadzanie długich szkoleń dla doświadczonych kierowców. Czy w obecnej sytuacji muszą one trwać trzydzieści pięć godzin? Może na pewien czas można by je skrócić, ograniczyć na przykład do tego, by przekazać pracownikom, co się zmieniło w przepisach? Takie rozwiązanie zaproponowaliśmy rządowi. Tego typu uproszczenia pomogłyby łagodzić skutki niedoboru kierowców – tłumaczy prezes TLP.
- Nie ma łatwego wyjścia z tego kryzysu. Jedyna rzecz, jaką możemy zrobić, to wywarcie nacisku na agresora, czyli na Rosję, żeby jak najszybciej zakończył wojnę – podsumowuje Maciej Wroński.
WP Finanse na:
Wyłączono komentarze
Jako redakcja Wirtualnej Polski doceniamy zaangażowanie naszych czytelników w komentarzach. Jednak niektóre tematy wywołują komentarze wykraczające poza granice kulturalnej dyskusji. Dbając o jej jakość, zdecydowaliśmy się wyłączyć sekcję komentarzy pod tym artykułem.
Redakcja Wirtualnej Polski