Fatalny scenariusz dla polskiej gospodarki. Takie mogą być skutki wojny w Ukrainie
Ceny będą dalej rosły, a w 2023 roku może dojść do stagflacji - prognozuje Paweł Borys, prezes Polskiego Funduszu Rozwoju. Jak tłumaczy, do takiej sytuacji może dojść nie tylko w Polsce, ale i w całej globalnej gospodarce. I dodaje, że pierwsze negatywne skutki wojny w Ukrainie i sankcji nałożonych na Rosję są już odczuwalne przez polskich przedsiębiorców.
14.03.2022 | aktual.: 14.03.2022 20:58
"Realny jest w przyszłym roku scenariusz stagflacji zarówno globalnie, jak i w naszym kraju, chociaż niekoniecznie musi to być zjawisko długoterminowe - powiedział PAP Biznes prezes Paweł Borys w kuluarach LSE SU Polish Economic Forum w Londynie.
"Żeby obniżać inflację, trzeba będzie schłodzić wzrost gospodarczy, a inflacja przy obecnych poziomach cen surowców i niepewności związanej zwłaszcza z cenami żywności i ropy naftowej, może pozostawać wysoka" - wyjaśnił.
Jeszcze kilka miesięcy temu prezes PFR w publicznych wystąpieniach i wywiadach oceniał, że nie ma ryzyka wejścia w okres stagflacji, czyli jednoczesnego występowania zarówno znaczącej inflacji, jak i stagnacji gospodarczej, bo odbicie po pandemii jest bardzo duże. Teraz jednak, po wybuchu wojny na Ukrainie, groźby pojawienia się stagflacji już nie wyklucza. Dodaje jednak przy tym, że "Polska ma szanse zobaczyć w przyszłym roku znaczący wzrost inwestycji publicznych, one powinny się rozpędzać, a to będzie łagodziło skutki spadku koniunktury".
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Polskie firmy muszą się przestawić
Zdaniem prezesa PFR pierwsze negatywne efekty wojny na Ukrainie oraz sankcji nałożonych na Rosję już odczuwają polscy eksporterzy, którzy swoje produkty kierowali m.in. na rynek wschodni. "Pracujemy nad tym, żeby przekierować ich na inne rynki. Polscy eksporterzy zresztą w 2014 roku pokazali, że są w stanie elastycznie zmieniać kierunki sprzedaży. Z drugiej strony pojawiają się problemy z dostępnością kluczowych komponentów do produkcji, widać to chociażby na rynku stali" - powiedział Paweł Borys.
Największy skutek wojny i sankcji to jednak gwałtowny wzrost cen surowców energetycznych i rolnych na świecie, co przekłada się na rosnącą inflację w Polsce. "Koszty walki z inflacją będą rosły, gdyż trzeba będzie mocniej podwyższać stopy procentowe, a to z kolei mocniej schłodzi gospodarkę w perspektywie kolejnych kwartałów. Na szczęście w okres wojny weszliśmy z bardzo rozpędzoną koniunkturą, nawet więc pewne spowolnienie wzrostu nie stanowi zagrożenia np. dla rynku pracy" - tłumaczył prezes PFR.
"Pojawienie się uchodźców z Ukrainy nie powinno powodować wzrostu bezrobocia. Brakuje rąk do pracy i w tym sensie napływ nowych pracowników jest pozytywny. Do tego ludzie ci będą wydawać pieniądze na konsumpcję, więc to też pozytywnie wpływa na gospodarkę. Podtrzymuję, że wojna i sankcje w przyszłym roku w Polsce mogą obniżyć PKB o 1,0-1,5 pkt. proc." - dodał.
Prezes PFR nie ma wątpliwości, że największym problemem jest obecnie inflacja. Czekamy na pierwsze podwyżki stóp proc. w Stanach Zjednoczonych i w strefie euro, trudno jeszcze oceniać, jak mocno wzrosną tam stopy proc. "W Polsce wygląda na to, że konieczne będą podwyżki stóp do 4,5 proc., może więcej, a jeszcze niedawno wydawało się, że 3,5 proc. to będzie poziom wystarczający dla gospodarki. Powinniśmy jednak patrzeć na oczekiwania co do stóp procentowych i odróżniać inflację bazową. W perspektywie 12-18 miesięcy mógłby być istotnie wyższy niż 10 proc., o którym pisała część analityków. Inflacja bazowa jest na poziomie 4,5-5 proc." - powiedział.
"Trudno jednoznacznie stwierdzić, czy jesteśmy blisko końca cyklu podwyżek stóp procentowych. Bilans ryzyk co do konieczności wdrożenia większych niż zakładano podwyżek stóp procentowych rośnie" - dodał.
W ocenie Pawła Borysa obserwowane od momentu inwazji rosyjskich wojsk na Ukrainę osłabienie się kursu złotego nie powinno być długotrwałe. "Osłabienie złotego jest naturalne. Z jednej strony jest efekt wzrostu znaczenia czynnika geolitycznego i większej premii za ryzyko. Trzeba też pamiętać, że mieliśmy ostatnio do czynienia ze spadkiem udziału zagranicznych inwestorów w całym regionie, co osłabiało kurs złotego. Jeśli jednak polityka pieniężna będzie nadal zacieśniana, to fundamenty polskiej gospodarki są silne, więc nie ma powodu, żeby złoty mocniej tracił na wartości" - uważa prezes PFR.
Inflacja i stopy procentowe w górę
Przypomnijmy, w ubiegłym tygodniu Rada Polityki Pieniężnej po raz szósty z rzędu podniosła stopy procentowe. Główna stopa referencyjna wzrosła do 3,5 proc. Prezes NBP i przewodniczący RPP Adam Glapiński mówił, że w kolejnych miesiącach trzeba się szykować na kolejne podwyżki, górny pułap stóp to "okolice" 4-4,5 proc.
- W kolejnych miesiącach będą następne podwyżki stóp procentowych. Trudno powiedzieć, jaki będzie pułap, do którego dojdą stopy. Mówiłem wcześniej, że górny pułap to 4-4,5 proc., dziś bym to pewnie podwyższył - mówił Glapiński podczas konferencji prasowej po decyzji RPP. - Ale proszę mnie spytać za miesiąc. Niewątpliwie gdzieś w tych okolicach, może jeszcze trochę wyżej, może niżej, jest jakiś pułap, którego przekroczenie powodowałoby negatywne silne efekty dla gospodarki – ocenił. Mówił też o stagflacji.
Jak zaznaczył, czarny scenariusz byłby taki, że inflacja jest uporczywa i maleje tempo wzrostu gospodarczego. - Musimy zdusić inflację do takiego poziomu, by nie była bardzo dokuczliwa. Proszę pamiętać, że spadek wartości złotego nas interesuje, dlatego że podwyższa inflację. Dlatego stanowi to w tej chwili pierwszoplanowy przedmiot zainteresowania NBP - powiedział. - Inflacja jest za wysoka i musimy ją zbić. W 2024 r. będzie ona już na przyzwoitym poziomie, ale nadal będzie to powyżej pasma wahań - ocenił.
W czwartym kwartale 2021 roku było w Polsce 137,4 tysiąca wolnych miejsc pracy - wynika z najnowszych danych GUS. To drugi najlepszy wynik w historii, lepiej było tylko w 2018 roku - komentował wicedyrektor Polskiego Instytutu Ekonomicznego Andrzej Kubisiak. - Przełom 2021 i 2022 roku był czasem rozgrzania rynku pracy - dodawał.
To po części daje szansę na pracę właśnie ukraińskim uchodźcom, choć połowa wszystkich wolnych miejsc pracy występuje w przemyśle, logistyce i budownictwie, a więc w sektorach preferujących zatrudnienie mężczyzn. Tymczasem według analityka obecne ruchy migracyjne związane z napływem do Polski dotyczą w dominującej skali kobiet, dzieci i osób wieku emerytalnym.