Włodarze PRL – co można znaleźć w ich CV?
Robotnicy, majstrzy, górnicy – takie profesje można byłoby odnaleźć w karierach zawodowych włodarzy socjalizmu
Rządzić nie każdy może…
Co do dyplomu u polityków, w PRL-u nie przywiązywano do niego takiej wagi, jak dzisiaj. Liczyła się przede wszystkim wierność partii, a nie papiery. Zresztą co za kłopot – dziś sekretarz partii nie był magistrem, jutro już mógł być, jeśli wymagała tego linia władzy. To wtedy jeden z kabaretów dowcipkował na temat rozmowy dygnitarza z rektorem: „Powiedzcie no mi, na którym ja jestem roku? Na trzecim? No to grzebiecie się, towarzyszu rektorze, grzebiecie!”.
W latach socjalizmu nie każdy zawód miał swoich reprezentantów wśród rządzących. Nie było zapotrzebowania na prawników czy historyków. Nie wspominając już o biznesmenach, zwanych wówczas pogardliwie prywaciarzami, którzy z definicji traktowani byli podejrzliwie. Dobrze natomiast było być majstrem, robotnikiem, budowlańcem. W latach 70., z uwagi na przeszłość Edwarda Gierka, który fedrował w Belgii i Francji, w górę poszły notowania górników. W cenie byli też inżynierowie. W końcu ktoś musiał nadzorować wszystkie wielkie budowy socjalizmu.
Zawsze w elitach znajdowało się też miejsce dla absolwentów uczelni wojskowych, bo ich umiejętności mogły stać się przydatne dla władzy. I, jak uczy historia, kilka razy rzeczywiście się jej przydały.
Prości ludzie pracy robili polityczne kariery nie tylko w pierwszych latach PRL. Jeszcze w latach 80. w rządzie mieszał Albin Siwak, partyjny twardogłowy, budowlaniec, zawzięty wróg Solidarności. Zbrojarz betoniarz z zawodu i z poglądów, jak naśmiewają się jego krytycy. Brak wykształcenia nie przeszkodził mu w politycznej i dyplomatycznej karierze. Co z tego, że ukończył tylko siedem klas? Jest autorem kilku książek. Ważniejszy od jego przeszłości często zdaje się fakt, że bywa odbierany jako tzw. postać wyrazista. *Dziennikarz schodzi ostatni *
W pewnym sensie modelowy dla tamtych czasów życiorys miał inny niegdysiejszy członek PZPR Leszek Miller, który po skończeniu szkoły zawodowej pracował w zakładach lniarskich w rodzinnym Żyrardowie. Partia musiała uznać go za obiecującego młodego człowieka. Rekomendowała go bowiem na studia do słynnej Wyższej Szkoły Nauk Społecznych przy PZPR, gdzie przyszły premier w 1978 ukończył politologię.
Wśród ówczesnych dygnitarzy próżno szukać literatów, filmowców czy muzyków, a i z humanistami byłby kłopot. Całej komunistycznej czeredzie przewodził wprawdzie Wielki Językoznawca, ale to w innym kraju. Potem, jak wiadomo, okres jego władzy nazwano okresem błędów i wypaczeń.
Co prawda w życiorysie „odwiecznego premiera” PRL Józefa Cyrankiewicza możemy znaleźć informację, że był on z zawodu dziennikarzem. Jednak ta profesja odcisnęła się w jego życiorysie komunistycznego dygnitarza jedynie w niewielkim stopniu. Po prostu jako jeden z nielicznych partyjnych dobrze mówił po polsku i umiał porozumiewać się z prasą. Była mu za to przypisywana zupełnie inna sprawność zawodowa. Został mianowicie nazwany chirurgiem. Po czerwcowych rozruchach w Poznaniu w 1956 zapewniał, że każdą rękę podniesioną na władzę ludową władza ta bez litości odrąbie. Potwierdził to ostrzeżenie praktyką w 14 lat później, gdy poparł decyzję o użyciu zbrojnej siły przeciwko robotnikom. Jego kolega Władysław Gomułka z wykształceniem był raczej na bakier. Po ukończeniu 12 lat jego lekturę stanowiły głównie dokumenty partyjne, choć i tu nie wiadomo, czy nie korzystał z usług lektorów. W młodości pracował jako ślusarz, m.in. w kopalniach ropy na Podkarpaciu. Gdyby urodził się w innym kraju, praca w przemyśle naftowym
mogłaby zasadniczo odmienić jego życie i zrobić z niego naftowego magnata. A tak… co mu pozostało? Fałszowanie powojennego referendum, utarczki z Kościołem, walka z syjonizmem, a w końcu – zwrócenie się przeciwko robotnikom, z których się wywodził.
Pewne zapotrzebowanie na ludzi pióra u władzy pojawiło się dopiero u schyłku PRL-u. Dziennikarzem, szefem „Polityki” był Mieczysław Rakowski, PRL-owski premier i ostatni I sekretarz KC PZPR. Jego kolegą po fachu był ówczesny rzecznik rządu Jerzy Urban. Pozbawiony jednoznaczności jest zwłaszcza przypadek tego ostatniego. Wcześniej tropił i piętnował absurdy PRL-u. Doprowadziło to do tego, że za czasów Gomułki nie mógł publikować pod swoim nazwiskiem. W stanie wojennym stał się z kolei symbolem reżimu, najbardziej znienawidzonym przedstawicielem władz. A przy tym nie był nawet członkiem partii.
Co do wojskowych w rządach PRL-u, to obok tych powszechnie znanych, jak Wojciech Jaruzelski czy Czesław Kiszczak, nie brakowało takich, którzy po przejściu do polityki chowali mundur głęboko do szafy. Przykładem może być premier Rady Ministrów z czasów Gierka, Piotr Jaroszewicz, któremu zaledwie nieco ponad dwa lata wystarczyły, by dosłużyć się stopnia generała. Stało się to w 1945. W 15 lat później Jaroszewicz przeszedł do rezerwy. W 1992 został zamordowany wraz z żoną we własnej willi. Jaką rolę w tym wydarzeniu odegrała jego zawodowa przeszłość? Dyskusje na ten temat trwają.
TK/MA