Żegnaj etacie, witaj "śmieciówko"!
Po upływie 12 tygodni, zatrudnieni na umowach czasowych muszą mieć takie samo wynagrodzenie, jak pracownicy na umowach bezterminowych, o ile wykonują podobną pracę – wskazuje unijna dyrektywa z października 2011
20.01.2012 | aktual.: 20.01.2012 17:25
Po upływie 12 tygodni, zatrudnieni na umowach czasowych muszą mieć takie samo wynagrodzenie, jak pracownicy na umowach bezterminowych, o ile wykonują podobną pracę – wskazuje unijna dyrektywa z października 2011. Pracownicy mówią: piękny przepis, tylko zupełnie nierealny. Powinnyśmy przygotować się na to, że szefowie o ile będą w ogóle zatrudniać, proponować będą umowy czasowe. O podwyżkach lepiej zapomnieć.
Europejski rynek pracy jest regulowany przez unijną dyrektywę. Nakazuje ona wyrównanie warunków zatrudnienia osób pracujących na umowy na czas określony i nieokreślony.
Wielu pracowników informację o tych przepisach przyjmuje z drwiną. Pomysł jest dobry, tylko zupełnie nie da się go zastosować w praktyce lub wyegzekwować w firmach. Można zatem traktować go jako zalecenie czy pewien kierunek. „Daily Telegraph” podał nawet, że jedna trzecia brytyjskich pracodawców nie zamierza podpisać nowych umów w związku z dyrektywą.14186407 Podobnie może być w innych państwach, również w Polsce. Wygląda na to, że umowy czasowe, w tym roku na rodzimym rynku pracy, będą najpopularniejsze. Eksperci mówią, że to i tak optymistyczny wariant.
Ponad 70 proc. firm chce przyjmować pracowników tymczasowych, prowadzących własną działalność gospodarczą lub tzw. wolnych strzelców – wynika z raportów przygotowanych przez PKPP Lewiatan oraz Pracodawców PR. Na umowy etatowe pracuje teraz nieco ponad 70 proc. zatrudnionych. Ale np. w 2000 roku, etaty miało 93 proc. pracowników.
Specjaliści podają, że etatów jak ognia będą bać się teraz właściciele małych firm. Bo to oni najbardziej odczują wzrost składki rentowej o 2 proc oraz podwyżkę płacy minimalnej do 1500 zł. Pracodawcy częściej też będą proponować pracę na część etatu. Nawet jeśli nie będą mogli dać pracownikom stałego, pewnego zatrudnienia, będą proponować im pozapłacowe świadczenia, takie jak pakiety medyczne czy płatne urlopy. Będą woleli rekompensować gorszą umowę, jednorazowym bonusem. Premia czy zrównanie pensji z wynagrodzeniami osób pracujących na stałych umowach, w małych firmach - raczej nie będzie wchodzić w grę. Trudno zrównywać do czegoś, czego nie ma.
Z raportu przygotowanego na zlecenie NSZZ "Solidarność" wynika, że na bezterminową umowę przed trzydziestką liczyć może zaledwie co drugi pracujący młody Polak. Wśród zatrudnionych w wieku 20-24 lat, umowy na czas nieokreślony ma zaledwie co trzeci z nich. Równie źle jest na Węgrzech, w Czechach, Słowacji i Bułgarii. Najwięcej pracowników ze stabilnym zatrudnieniem jest zaś w Holandii, ale też w Szwecji, Niemczech i Wielkiej Brytanii. Obecnie w Polsce najwięcej osób bez stałych umów pracuje w handlu.
- Bo to „pojemna” branża. Ale rzeczywiście pracodawcy stałe umowy dają tylko kadrze zarządzającej, zwykły sprzedawca na umowę na czas nieokreślony nie może liczyć. Te osoby mają najczęściej niepełne etaty, podpisywane na rok. Wielu pracuje na umowy zlecenia. W tej branży panuje ogromna rotacja pracowników. Szefowie zwiększają zatrudnienie, gdy ruch jest większy np. przed świętami, a po świętach ich zwalniają - mówi Jarosław Garwoliński, doradca personalny, pośredniczy w zatrudnianiu sprzedawców, kasjerów i magazynierów.
Ilość pracowników uzależniają też od kondycji gospodarczej. Coraz częściej zatrudniają tanich pracowników – emerytów, studentów. Ale trzeba też dodać, że w sprzedaży pracują też przedstawiciele handlowi, którzy prawie nigdy nie mają stałych umów, najczęściej pracują na zlecenie lub mają działalność gospodarczą - dodaje Jarosław Garwoliński.
Zatrudnienie na czas określony lub w oparciu o umowy o dzieło czy zlecenia są popularne również w innych branżach np. wydawniczej, w mediach czy marketingu. Szefowie często uzależniają dalsze zatrudnienie od wyników – pracownicy muszą podpisać określoną ilość umów, by otrzymać etat. Lub wykazać się w inny sposób.
- Czasem wymogi są tak wyśrubowane, że nikt nie może liczyć na umowę. Szef specjalnie stawia tak wysoko poprzeczkę, by nie musieć dawać etatów – mówi Grzegorz, specjalista ds. sprzedaży internetowej, od 5 lat pracuje na umowę zlecenia. - Wiele osób godzi się na umowę o dzieło lub zlecenia, bo więcej w ten sposób zarabia. Znam ludzi, którzy wręcz nie chcą etatu, bo otrzymywaliby mniejszą pensję. Tak najczęściej myślą ludzie młodzi. Dla nich liczy się kasa tu i teraz, o emeryturze nie myślą. Z czasem jednak każdy chce się ustabilizować, a stała umowa jest istotna, gdy zakładamy rodzinę, bierzemy kredyt mieszkaniowy.
Krzysztof Winnicki/a