Trwa ładowanie...

Najlepsze kwalifikacje = najgorszy pracownik?

Ale gdy już zdobędziesz pracę, nikt cię nie zapyta, jakie skończyłeś studia i szkolenia. Będziesz rozliczany wyłącznie ze skuteczności działania i osiąganych wyników

Najlepsze kwalifikacje = najgorszy pracownik?Źródło: Thinkstockphotos
d3zyto1
d3zyto1

Ale gdy już zdobędziesz pracę, nikt cię nie zapyta, jakie skończyłeś studia i szkolenia. Będziesz rozliczany wyłącznie ze skuteczności działania i osiąganych wyników.

Z dwanaście lat temu uczestniczyłem w szkoleniu dla kandydatów na agentów ubezpieczeniowych. Ławkę dzieliłem ze Sławkiem, który popisywał się zarówno swoją magisterką z ekonomii, jak i głęboką znajomością takich dziedzin, jak zarządzanie, finanse, prawo czy psychologia sprzedaży. Nie było tematu, na który mój kolega nie miałby własnego zdania. Trudno było go przegadać. Po kilku zajęciach wykładowcy mieli faceta serdecznie dosyć. Bo bez przerwy próbował wykazywać im niewiedzę lub nielogiczność wypowiedzi. Podważał ich argumenty i zasypywał podchwytliwymi pytaniami, obliczonymi na ośmieszenie i odebranie autorytetu.

Choć trenerzy Sławka nie cierpieli, to jednak właśnie jemu wróżyli świetlaną przyszłość w nowym zawodzie i branży. Zwłaszcza, że na egzaminie końcowym zdobył maksymalną liczbę punktów.

Ale nauka się skończyła i trzeba było teorię połączyć z praktyką. Minął miesiąc, jeden, drugi, trzeci, a Sławek nie sprzedał żadnej polisy. Mimo że się starał. Naprawdę. Codziennie pierwszy pojawiał się w biurze i do domu wychodził ostatni. Skrupulatnie uzupełniał listę potencjalnych klientów. Umawiał się z nimi telefonicznie na rozmowy handlowe. Niestety, wszystkie kończyły się fiaskiem.

Bezpośredni szef Sławka, który zjadł zęby na ubezpieczeniach, postanowił towarzyszyć mu na kilku takich spotkaniach. No i odkrył od razu, gdzie jest pies pogrzebany. Nasz kursowy gwiazdor, zamiast słuchać klienta, całą swoją energię wkładał w udowodnienie mu, jak bardzo jest w błędzie, np. zwlekając z wykupieniem polisy dla siebie i swojej rodziny.

d3zyto1

Sławek zachowywał się dokładnie tak samo irytująco jak na szkoleniu. Tylko, że już nikt się nie zachwycał jego elokwencją. *A teraz przykład „w drugą stronę”. *

Chociaż trudno w to uwierzyć, Albert Einstein był szkolnym antytalenciem. Miał opóźnienie rozwoju mowy i w zakresie nauki czytania. Cierpiał na dysleksję. Szczególnie odczuwał trudności z zapamiętywaniem. Prawdopodobnie oblał egzaminy z botaniki, zoologii i francuskiego. Nauczyciele nie mieli co do niego złudzeń. Jeden powiedział nawet, że „Albert nie zrobi w życiu niczego ważnego”. Czego dokonał Einstein, wiedzą wszyscy. Tymczasem o jego belfrze nikt by nie wspominał, gdyby nie to jedno krytyczne – i zupełnie nietrafione – zdanie wypowiedziane na temat przyszłego geniusza fizyki i laureata Nagrody Nobla.

Jakie wnioski płyną z obu historii?

Nauczyciele często mylą się w ocenie swoich uczniów. A oceny w indeksie niewiele mówią o naszych szansach na życiowy i zawodowy sukces. Prymusi nierzadko ledwo sobie radzą w pracy, biznesie czy w świecie akademickim. Za to przeciętniacy lub jednostki spisywane na straty – jak Einstein – robią zawrotne kariery.

Czy wiesz, że Mark Zuckerberg porzucił naukę zaraz po tym, jak stworzył w akademiku na Harvardzie portal społecznościowy Facebook i pomysł wypalił? Studiów nie skończyli także Bill Gates (Microsoft), Larry Page (Google), Michael Dell (Dell), David Geffen (Geffen Records), Steve Jobs (Apple), Richard Branson (Virgin), Ralph Lauren (Ralph Lauren) i Jerry Yang (Yahoo). Natomiast w Polsce – Roman Karkosik (m.in. Impexmetal) i Zygmunt Solorz-Żak (Polsat).

d3zyto1

Z drugiej strony – ludzi ci zbili fortuny nie dzięki temu, że nie mają wyższego wykształcenia, ale pomimo tego faktu. Najwidoczniej inne ich atuty – nie mówiąc już o niewyobrażalnym szczęściu – były w stanie zrekompensować braki w formalnej edukacji.

Papiery, najlepiej z pieczątką Oksfordu, MIT czy SGH, są ważną zaletą przy rekrutacji i awansach. Zwłaszcza gdy o prestiżowe stanowisko ubiega się dwóch lub trzech kandydatów o identycznym stażu pracy. Świadczą o tym, że mamy potencjał i ambicję. Że inwestujemy w siebie. Że jesteśmy nastawieni na permanentny rozwój. A jeśli nadal wątpisz w magiczną moc certyfikatów i tytułów naukowych, zauważ, że w zarządach i radach nadzorczych dużych korporacji właściwie nie ma osób bez dobrych studiów wspartych solidnym programem MBA.

Zaskakujące w tym wszystkim jest to, że formalne wykształcenie dziś jest jednym z wielu czynników sukcesu, bynajmniej nie kluczowym. Jak zauważa niemiecki socjolog Ulrich Beck, dyplom wyższej uczelni nie stanowi już przepustki na rynek pracy. Wcześniej – podkreśla uczony – było nie do pomyślenia, że absolwenci znanych szkół biznesowych lądowali na marginesie społeczeństwa. Obecnie takie przypadki zdarzają się coraz częściej.

Studia są ważne. Nic jednak nie zastąpi tego, czego zabrakło mojemu koledze Sławkowi. Czyli? Mądrości życiowej, zdrowego rozsądku, doświadczenia. A także odrobiny pokory, która sprawia, że zamiast szpanować swoimi doktoratami czy MBA-ami, umiemy się skoncentrować na potrzebach klientów i dobrej współpracy w zespole.

Mirosław Sikorski/MA

d3zyto1
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
d3zyto1