Czy praca w korporacji rzeczywiście jest taka wspaniała?

Praca w dużej firmie o światowej renomie dla wielu jest szczytem marzeń

Czy praca w korporacji rzeczywiście jest taka wspaniała?
Źródło zdjęć: © Thinkstockphotos

13.06.2011 13:14

Silna firma dla silnych ludzi

Jesteś w korporacji – nie masz wyjścia. Musisz biegać coraz szybciej w kręcącym się kółku, albo wypadniesz z gry. Takie panuje przeświadczenie, i nie jest ono bezpodstawne. To, że jedna firma dąży, by być lepsza od drugiej, konkurencyjnej, łatwo zrozumieć. Decydują o tym nieubłagane prawa rynku. Nie każdy jednak dostatecznie szybko jest w stanie pojąć inną rzecz. A mianowicie to, że tak naprawdę groźna (dla niego samego) konkurencja znajduje się nie w innej firmie, ale znacznie bliżej. I czyha na każde jego potknięcie. To koledzy zza sąsiedniego biurka, z którymi chodzi na papierosa czy na kawę, a którzy wydają się mu przyjacielscy, mili i fajni.

Wielu z nich dla awansu czy nagrody od szefa jest gotowych natychmiast zapomnieć o koleżeństwie. „Wyścig szczurów” to rzecz powszechna. W wielkich, renomowanych firmach przybiera on jednak szczególnie bezwzględne formy. A to dlatego, że tam jest najwięcej do zyskania – i najwięcej do stracenia.

Najwięcej, czyli co konkretnie?

– Same priorytety: poczucie bezpieczeństwa, duże pieniądze, jasne reguły gry – wylicza 28-letni Kacper, który do międzynarodowej firmy informatycznej przeszedł z niewielkiego, rodzinnego przedsiębiorstwa. – Mój poprzedni szef bardzo dbał o związanie nas ze swoją firmą. Opowiadał, jak jesteśmy dla niego ważni. Zapewniał, że zależy mu, byśmy poczuli się jedną rodziną. Ta „rodzina” miała jednak swoje ciemniejsze strony. Widać było, że na lepsze płace i szybki awans nie może liczyć każdy. Pierwszeństwo mieli ludzie poleceni przez kogoś z najbliższych współpracowników lub krewnych szefa. Gdy natomiast nadeszły ciężkie czasy, redukcję rozpoczęto od tych spoza towarzysko-rodzinnego układu. W ten sposób zmieniłem firmę. Jak dotąd nie żałuję.

Nie spróbujesz, to się nie dowiesz

Panuje opinia, że w wielkich korporacjach jest mniej miejsca na „kolesiostwo” i nepotyzm. Że trudniej tam na przykład przeforsować „swojego” człowieka niż w małym zakładzie, gdzie wszystko zależy od jednego, dwóch ludzi. W renomowanej firmie obowiązują ścisłe procedury, wypracowane przez lata korporacyjnej tradycji. Wszyscy wszystkim patrzą na ręce. Pracownicy mają więc poczucie, że więcej zależy od nich samych. Dzięki temu stają się bardziej zmotywowani. Wiedzą, co mają robić, by pójść w górę. Czują się też bezpieczniej. Ich firma nie upadnie wskutek niewypłacalności jednego, czy nawet kilku kontrahentów. Z pieniędzmi nie ma przeważnie problemów. Pracodawca nie waha się przed wysyłaniem podwładnych na drogie szkolenia. Dopłaca do edukacji, dba o samorozwój. Nie unika kontaktów z innymi firmami, również zagranicznymi.

- Czuję, że się rozwijam – potwierdza Kacper. – Wielu moich kolegów wybrało opcję „mniejsza firma – większa niezależność”. Myślę jednak, że imponuje im, gdy mówię, gdzie pracuję.

- To nie jest tak, że zazdroszczę Kacprowi – zarzeka się anonimowo jego stary znajomy. – Pracuję w zakładzie, w którym wszyscy się znają i jest mi tam dobrze. Ale pamiętam, jak mnie namawiał do pójścia na rozmowę. Trochę mi głupio, że odpuściłem. Bo teraz nawet nie wiem, jak bym się sprawdził. Ile są warte moje umiejętności? Warto to wiedzieć o sobie. Zapytany o gorsze strony pracy w korporacji, Kacper wzrusza ramionami. Wiadomo: od dawna pisze się i mówi, że taka praca niszczy osobowość, że pracownicy molochów czują się trybikami w maszynach. Drobnymi elementami, które w każdej chwili można wymienić bez szkody dla całości. – Jest na to rada. Twoje zadanie polega na tym, by jak najszybciej osiągnąć odpowiednią pozycję. To znaczy taką, by nie było łatwo zastąpić ciebie kimś innym – wyjaśnia.

Po zastanowieniu przyznaje, że rzeczą, która na początku strasznie go irytowała, a i do dzisiaj denerwuje, jest biurokracja.

– Wymiana myszy w komputerze to skomplikowany proces, trwający kilka godzin. Trzeba zgłosić ją odpowiedniej osobie, i to we właściwym momencie, żeby nie zapomniała. Ona dopiero zleci, komu trzeba, wymianę sprzętu, zarejestruje ją w systemie i tak dalej. Nic nie jest proste. Kiedyś policzyłem, że aby zabrać się do pracy, muszę na komputerze wykonać piętnaście różnych czynności. Wymagają tego procedury. No, ale z tym nie ma co dyskutować. Ja tego nie zmienię – podsumowuje.

Czy więc warto próbować sił w korporacjach, ryzykując wpadnięcie w tryby bezdusznej machiny? W końcu wiele można się w nich nauczyć, a na rezygnację zawsze będzie czas. – Może warto, ale ja nie będę jednak próbował – kręci głową kolega Kacpra. – Jeszcze by mi się spodobało…

Tomasz Kowalczyk/MA

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (1)