Gosposiu, wyjdź z szarej strefy
Resort pracy szykuje ustawę o tzw. pracownikach domowych, czyli
gosposiach
30.01.2013 | aktual.: 18.02.2013 11:15
Resort pracy szykuje ustawę o tzw. pracownikach domowych, czyli gosposiach - informuje "Gazeta Wyborcza".
Każda gosposia musiałaby się zarejestrować w urzędzie pracy. Osoby zainteresowane pomocą podpisywałyby z nią umowę. Oprócz pensji płaciłyby za nią zryczałtowany podatek i składki na ubezpieczenie zdrowotne, wypadkowe i Fundusz Pracy.
Cały ryczałt pracodawca przelewałby na konto urzędu pracy, który wyliczałby, dzielił i przekazywał pieniądze do ZUS i do urzędu skarbowego. Pracodawca nie musiałby nigdzie biegać. Gosposi - poza podpisaniem umowy - nic by nie interesowało.
Gosposie, strefa nieznana
Według danych GUS sprzed sześciu lat, w Polsce pracowało ok. 300 tys. pomocy domowych. Dziś ich liczby nikt nie potrafi oszacować. Analitycy rynku pracy są zgodni, że to duży rynek, ale jaki dokładnie, nie wiadomo. Raport serwisu PomoceDomowe.pl jest próbą usystematyzowania wiedzy o tej grupie zawodowej.
Z raportu wynika, że mniej więcej co dziesiąta osoba w tej branży jest mężczyzną. Około 45 proc. pomocy domowych to kobiety do 25 roku życia – często dorabiające studentki z dużych miast. Zajęcie gosposi jest też z pewnością propozycją nie do odrzucenia dla zagrożonych bezrobociem absolwentów. Około 31 proc. to osoby od 25 do 40 lat. Starszych jest ok. 23 proc. Dla nich przeważnie ta praca stanowi podstawowe źródło dochodów.
Z raportu wynika też, że gosposie w przeważającej większości znajdują popyt na swoje usługi w największych miastach. Ma to proste przełożenie na stan majątkowy mieszkańców. Gosposie mają najwięcej pracy tam, gdzie płace są najwyższe. Są w stanie zarobić na godzinę od 10 zł w Łodzi do 14 w Warszawie. W tym ostatnim mieście ukazuje się ok. 40 proc. wszystkich anonsów z tej branży. W następnych na liście Wrocławiu i Poznaniu – aż trzykrotnie mniej, ok. 13 proc.
Pomoce domowe to zajęcie ukryte w mrokach nieoficjalnej sfery. MPiPS w 2005 roku szacowało, że aż 98 proc. z nich pracuje na czarno. Gosposi szukamy przez Internet, często korzystając z polecenia przez znajomych. Prawie nikt nie zatrudnia ich oficjalnie, nie podpisuje umów. - Można przypuszczać, że wiele osób wykonujących dorywczo tego rodzaju prace jest na zasiłku dla bezrobotnych lub też korzysta z innej formy pomocy socjalnej – mówi Monika Zakrzewska.
TK, AS