Jerzy Hausner: cena rządzenia państwem

- Średnio wierzę w apele do polityków poddawanych cyklowi wyborczemu - pamiętajcie o kraju. Należy mówić: pamiętajcie o własnym, ale długofalowym interesie politycznym - z profesorem Jerzym Hausnerem, członkiem Rady Polityki Pieniężnej, rozmawia Jan Bazyl Lipszyc.

Jerzy Hausner: cena rządzenia państwem
Źródło zdjęć: © WP.PL

13.08.2010 | aktual.: 13.08.2010 16:52

Przed nowym prezesem NBP i nową Radą Polityki Pieniężnej sześć lat wspólnej pracy. Czy skończyła się era kłótni i sporów między zarządem banku i Radą oraz między zarządem i rządem, czy skończył się czas politycznych sporów wokół banku centralnego?

- Mam taką nadzieję.

Na czym jest ona oparta?

- Na tym, że ludzie rozsądni potrafią się rozsądnie zachowywać, jeśli dostrzegą, że wcześniejsze zachowania nie były dobrze postrzegane.

Czy ci, którzy wcześniej swoje funkcjonowanie w RPP postrzegali jako politycznie uwarunkowane, spojrzą na to inaczej?

- Ja się w tej sprawie wypowiedziałem przed pierwszym posiedzeniem Rady z nowym prezesem nie po to, żeby ten problem rozdrapywać, tylko żeby go zamknąć. Wyraziłem nadzieję na dobrą i merytoryczną współpracę i chciałbym do tego więcej nie wracać. Wracanie do tego może być odbierane jako prowokowanie konfliktów, a nie o to mi chodzi.

Pierwszy wyraźny sygnał, że współpraca najwyższych organów państwa może być zgodna, to była decyzja o utrzymaniu linii kredytowej z MFW.

- Różnicę bardziej postrzegam nie w samym załatwieniu sprawy, tylko w tym, że została załatwiona bez niepotrzebnego napięcia, bez publicznej wymiany opinii. Różnica jest nie co do celu, a co do stylu.

Prezes NBP Marek Belka stwierdził kilkakrotnie, że rola banku centralnego nie powinna się sprowadzać wyłącznie do pilnowania inflacji. Według niego, bank może i powinien mieć również na względzie rozwój gospodarczy. W czym może się wyrażać wspieranie przez NBP rozwoju gospodarczego poza sprawą oczywistą, czyli dbaniem o poziom inflacji?
- Nie chcę komentować słów prezesa. Mogę tylko powiedzieć, co ja myślę o tej sprawie. Jest oczywiste, że jeśli uznamy za najważniejsze dbanie o stabilność krajowego pieniądza, to to zadanie jest osadzone w jakimś kontekście. Na stabilność złotego wpływa nie tylko działanie banku centralnego, jest ona pochodną oddziaływania wielu czynników i wielu innych struktur, w tym parlamentu i rządu. Jeśli chcemy wypełniać nasze konstytucyjne zadanie, to z natury rzeczy jest to uzależnione od współdziałania z innymi organami państwa. Nie możemy pominąć innych czynników i działań, które współdecydują o sile złotego. To jest jeden z powodów, dla których musimy mówić o naszej odpowiedzialności w szerszym kontekście. Myślę choćby o kursie złotego, który ma istotne przełożenie na poziom inflacji.
Kurs złotego jest w domenie polityki rządu, ale decyzje podejmowane w banku centralnym mogą mieć istotny wpływ na poziom kursu. Już to wskazuje, że musimy szerzej patrzeć niż tylko przez pryzmat inflacji. I jest pytanie, czemu to ma służyć? Celem jest stabilność finansowa, która jest istotna dla rozwoju gospodarczego. Tak więc celem ostatecznym jest rozwój gospodarczy. Stabilność złotego jest warunkiem poprawy konkurencyjności polskiej gospodarki. Inflacja nie jest więc celem samym w sobie, ale środkiem do celu.
- Jeśli Marek Belka tak stawia sprawę, to ja się z nim zgadzam. Choć oczywiście w działaniu NBP generalnie chodzi o to, aby inflacja była niska i pod kontrolą.

Jaka jest teraz kondycja złotego?

- W przypadku płynnego kursu walutowego nie ma czegoś, co można by określić jako absolutny standard. Jeśli wahania kursu są intensywne i głębokie, to nie jest dobrze. Rzecz w tym, aby wahania kursu nie przekraczały pewnego pułapu, ale tego pułapu nie da się obiektywnie wyznaczyć. Cena złotego w wymianie międzynarodowej jest jednym z czynników, które decydują o efektywności działań gospodarczych.

Dla jednych lepszy jest kurs wyższy, dla innych niższy. Oczekiwania eksporterów i importerów są sprzeczne.

- Generalnie jest tak, że przy płynnym kursie przedsiębiorstwa zdają sobie sprawę, że są wystawione na ryzyko kursowe i orientują się na pewien poziom zmienności kursu. Jeśli zmiany kursu są niekorzystne, to mogą reagować dwojako - mogą się ubezpieczyć, mogą też zawsze, kiedy zmiana jest niekorzystna, dostosować swoje działania tak, żeby sprostać nowym warunkom, na przykład obniżając koszty.
Jeśli wahania kursu są bardzo głębokie, to choćby on się wahał tylko w jedną stronę, dostosowanie się do niego w krótkim czasie nie jest możliwe. Jeśli kurs waha się głęboko w obie strony, to w tak niepewnej sytuacji trudno jest prowadzić działalność gospodarczą.

Złoty nie jest w takiej sytuacji?

- Bywał w niej, choćby na przełomie lat 2008/2009.

Mówiło się wtedy o atakach spekulacyjnych na złotego.

- Na ataki spekulacyjne, czy raczej na grę z kursem, jesteśmy narażeni tak długo, jak długo mamy walutę krajową i zmienny kurs. Ci, którzy potrafią wyniki tej gry przewidywać, mogą wygrywać. Najgorsze jest to, że ze względu na płytkość rynku kapitałowego niewielka liczba inwestorów, dokonując niewielkich transakcji, jest w stanie wpływać na kurs. To jest rodzaj testowania, do jakiego stopnia ta gra może się opłacać. Jest to też sprawdzanie, czy nasza gospodarka jest stabilna.

W dającej się przewidzieć przyszłości nie widać zagrożeń dla złotego?

- Pamiętajmy, że jesteśmy w dość niepewnej sytuacji, jeśli mowa o europejskiej gospodarce. Mamy do czynienia z kolejną fazą globalnego kryzysu gospodarczego. Na skutek działań rządów mamy teraz do czynienia z kryzysem zadłużeniowym instytucji publicznych. Niektórym z państw strefy euro z pewnym prawdopodobieństwem grozi niezdolność do obsługiwania swojego zadłużenia.

Są tacy, którzy twierdzą, że należało pozwolić upaść Grecji...

- Mamy dziś na rynkach europejskich zakłócenia, a to znaczy, że inwestorzy mogą szybciej wycofywać i przenosić swoje kapitały.

Poziom niepewności jest znacznie wyższy niż choćby trzy lata temu.

- Jest nawet wyższy niż pół roku temu, przed wybuchem kryzysu greckiego. Jeśli nic się nie stanie, to sytuacja za chwilę się uspokoi, gdyż rządy europejskie podjęły działania stabilizujące. W przypadku samej Grecji te działania powinny być wystarczające, ale gdyby na zasadzie efektu domina podobne problemy zaczęły przeżywać Hiszpania, Portugalia czy Włochy, to stopień niepewności, jeśli chodzi o Polskę, nie powodowany przez stan naszej gospodarki, będzie rósł. A wtedy zakłócenia kursu mogą być silniejsze. Czy lepiej byłoby dla nas być już teraz w strefie euro?
- Nie jest łatwo jednoznacznie odpowiedzieć na to pytanie. Kiedy odpowiadałem w rządzie Marka Belki za gospodarkę, uważałem, że powinniśmy wejść do strefy euro i że możemy to osiągnąć w roku 2009 lub 2010. Polityka gospodarcza była prowadzona tak, aby było to możliwe. Tę drogę nieco później, ale z lepszym skutkiem, przeszła Słowacja. Jeśli porównujemy jej sytuację z naszą, to widać, że w roku 2009 z całą pewnością gorzej sobie radziła z sytuacją gospodarczą niż my. Słowacja zapłaciła jakąś częścią wzrostu gospodarczego za to, że miała unijną walutę, ale miała też znacznie niższe koszty obsługi długu publicznego. Na dziś trudno więc ocenić, czy byłoby dla nas trochę lepiej lub trochę gorzej być w strefie euro, ale jeśli brać pod uwagę to, co będzie za dwa, trzy lata, to bycie w strefie euro się opłaci. Przypuszczam, że w nieco dłuższym czasie plusy zdecydowanie przeważą.

Jak dziś wygląda nasza perspektywa wejścia do strefy euro?

- Powinniśmy dziś zredefiniować naszą perspektywę.

To znaczy mówić o nowej dacie wejścia do strefy czy o konkretnych działaniach, które mają do tego prowadzić?

- Mam na myśli konkretne działania, które doprowadzą do wejścia. W 2005 roku byliśmy blisko spełnienia wszystkich niezbędnych kryteriów. Teraz musimy zacząć od nowa, wyznaczyć nową ścieżkę działania, która - patrząc realistycznie - daje szansę wejścia do strefy za 5-7 lat. Jesteśmy tak odlegli od spełnienia kryteriów, że trzeba co najmniej trzech lat działań wewnętrznych plus dwa lata w ERM-2. Tak więc najbliższa możliwa data to 2015 rok, ale ja bym nie mówił o konkretnej dacie, tylko o tym, co trzeba zrobić.

A co przede wszystkim musimy zrobić? Zająć się stanem finansów publicznych?

- Kluczową sprawą jest deficyt. Dla nas są obecnie dwa istotne kryteria wejścia do euro: poziom deficytu budżetowego i wysokość długu publicznego. To drugie nie wygląda w Polsce źle. Dopuszczalne jest 60 procent długu w relacji do PKB, my mamy 50. Natomiast poziom deficytu jest wyraźnie wyższy, bo mamy siedem procent, a powinno być trzy. Co ważniejsze, przy tak wysokim deficycie szybko będzie nam rósł dług publiczny. Co oznacza, że możemy stosunkowo niedługo zbliżyć się do granicy 60 procent.
Tak więc najważniejszym problemem jest zmniejszenie deficytu, a punktem wyjścia musi być budżet na rok 2011. Musi on być wyraźnym krokiem na rzecz zmniejszenia deficytu, a rząd powinien pokazać drogę, jaką chce iść przez najbliższe trzy, cztery lata, obniżając wyraźnie deficyt budżetowy.

Rząd zapowiada wprowadzenie tzw. kotwicy budżetowej. Czy jest to krok wystarczający?

- Tej reguły wydatkowej jeszcze nie wprowadzono. Jak rząd mówi, to wiem, że mówi, a jak zrobi, to będę wiedział, że ona funkcjonuje. Jeśli ktoś dużo i często o czymś mówi, a nie robi, to prawdopodobieństwo, że zrobi, jest coraz mniejsze.

Czy wprowadzenie reguły wydatkowej wystarczy? Nie będzie ona dotyczyć wydatków sztywnych budżetu, czyli jego 70 procent.

- Wprowadzenie reguły wydatkowej posuwa nas we właściwym kierunku, ale to nie wystarczy, jeżeli mamy w ciągu czterech lat dojść do trzech procent deficytu budżetowego.

I tak dochodzimy do reform systemu zaopatrzenia społecznego - emerytury, renty, zasiłki.
- Doświadczenie pokazuje - także to, które wiąże się z moimi inicjatywami i propozycjami - że nie da się bez zmniejszenia dynamiki wydatków socjalnych osiągnąć tego celu. Wiadomo również, że jest to politycznie bardzo trudne. Problem polega na tym, czy rządzący, którzy chcieliby dalej rządzić, gotowi są zrozumieć, że jeżeli się tego nie robi, to się traci coś więcej niż ewentualne poparcie w najbliższych wyborach. Traci się mandat do rządzenia krajem w ogóle. Wybór jest pomiędzy ceną polityczną, jaką się zapłaci dziś, robiąc rzeczy niepopularne, a ceną, jaką się zapłaci w przyszłości, nie robiąc ich. Jest to również cena, jaką zapłaci cały kraj, a nie tylko rządzące ugrupowanie.
- Średnio wierzę w apele kierowane do polityków poddawanych cyklowi wyborczemu - pamiętajcie o kraju. Należy więc mówić - pamiętajcie o własnym, ale długofalowym interesie politycznym.

Nie rozmawialiśmy do tej pory o inflacji. Cel inflacyjny banku centralnego się nie zmienia.

- Obowiązują założenia opracowane przez poprzednią RPP. My jesienią przyjmiemy założenia na rok następny. Trudno mi z góry przesądzić, że koncepcja polityki pieniężnej będzie taka sama, ale wiele wskazuje na to, że będziemy jedynie modyfikować istniejące założenia. Polityka bezpośredniego celu inflacyjnego i trzymania inflacji na poziomie 2,5 procenta wydaje mi się rozsądna. Pamiętajmy jednak, że nawet jeśli dziś inflacja mieści się w przedziale 2,5 plus minus 1 pkt proc., to jest ona wyraźnie wyższa niż w krajach Europy Zachodniej. Nie spełniamy więc również tego kryterium, jeśli chodzi o wejście do strefy euro. Prawdopodobnie ta różnica się zmniejszy, bo na Zachodzie inflacja za jakiś czas wzrośnie.

Na dziś cel inflacyjny NBP nie jest zagrożony?

- W najmniejszym stopniu. Jeśli się nie pojawi coś nieprzewidywalnego, jakaś wielka katastrofa, to inflacja w Polsce będzie pod kontrolą.

Na co, w ocenie sytuacji gospodarczej Polski, trzeba zwrócić szczególną uwagę?

- Groźna dla Polski byłaby bardzo silna tendencja aprecjacji złotego, gdyby państwa Europy Zachodniej prowadziły politykę taniej waluty. Oznaczałoby to przerzucanie kosztów na nas. Drugie niebezpieczeństwo to w wyniku zakłóceń na rynkach kapitałowych Europy Zachodniej gwałtowny odpływ kapitału z Polski, bo to oznacza wzrost rentowności polskich obligacji skarbowych, wzrost kosztów obsługi długu publicznego. Trzecie ryzyko, które może się pojawić między innymi jako efekt dwóch fal powodzi, to duży wzrost liczby kredytów mieszkaniowych i powstania bąbla spekulacyjnego na rynku nieruchomości. Zwłaszcza gdyby pożyczki hipoteczne były denominowane w euro.

Co powinniśmy robić?

- Po pierwsze oczywiście obniżać poziom deficytu budżetowego. Po drugie prowadzić politykę poprawiającą warunki działalności gospodarczej, umożliwiającą przedsiębiorcom osiąganie jak najwyższej produktywności, bo to oznacza wzrost konkurencyjności naszej gospodarki.

Jan Bazyl Lipszyc
Nowy Przemysł

wywiadjerzy hausnerzłoty
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)