Na molestowanie w urzędzie przymykano oko
Szef wkładał ręce pod spódnicę, próbował rozbierać, opowiadała sprośne kawały - twierdzi pracownica. Sprawą zajęła się prokuratura.
Szef wkładał ręce pod spódnicę, próbował rozbierać, opowiadał sprośne kawały - twierdzi pracownica. Sprawą zajęła się prokuratura.
O nieprawidłowościach napisała "Gazeta Wyborcza". Kobieta pracowała jako sprzątaczka w firmie, która zarządzała sprzątaczkami, kierowcami i kucharzami w Śląskim Urzędzie Wojewódzkim w Katowicach.
Pracownica twierdzi, że szef najpierw komplementował jej urodę. Potem jednak zaczął mówić jej sprośne kawały. Wkładał też ręce między nogi, dotykał pośladków i piersi oraz próbował rozbierać.
Na tym jednak nie koniec. Sprzątaczka mówi, że któregoś dnia pracodawca podwoził ją i jej koleżankę do domu i w samochodzie dotykał ją i się onanizował. Pracownica wreszcie poskarżyła się przełożonym w urzędzie, którym podlegała firma (okazało się, że nie była jedyną, którą skarży się na molestowanie).
Urzędnicy zbagatelizowali problem. Dopiero po skardze męża jednej z kobiet wysłanej do urzędu, sprawę skierowano prokuratury, a szefa firmy zwolniono. Prokuratorzy zarzucają mu naruszenie nietykalności cielesnej oraz zmuszanie do innej czynności seksualnej. Grozi mu 8 lat więzienia. Bulwersujące w sprawie opisanej przez gazetę jest też to, że problemem zajęto się dopiero po latach, a kobiety musiały znosić upokorzenia.