Ofiary łowców głów

Fachowcy, którzy nie szukają pracy i tak zapraszani są na rozmowy kwalifikacyjne. Nie wiedzą nawet, że ich życiorysami i adresami handlują łowcy głów.

Ofiary łowców głów

Head-hunterzy prześcigają się w dostarczaniu życiorysu odpowiedniego rekruta. Prowizję za realizację zlecenia dostanie ten, kto prześle CV kandydata najszybciej. Często wyszukują sobie kandydata, przygotowują jego CV, a następnie przedstawiają je pracodawcy - klientowi. Pracownik nic o tym nie wie. Dopiero, gdy szef wstępnie zaakceptuje kandydaturę, łowcy głów rozpoczynają proces nakłaniania pracownika do zmiany pracy. Jeśli nawet pracownik nie chce słyszeć o przeniesieniu się do innej firmy, łowca i tak już zainkasował zaliczkę.

- Niestety tak robią nieuczciwi head - hunterzy, wskutek takich nieprawidłowości szybko tracą miejsce na rynku. Zdarza się i tak, że handlują życiorysami. Gdy przykładowo ich klient odrzucił kandydatury, łowcy sprzedają aplikacje innemu łowcy, który przedstawi je swojemu klientowi. W ten sposób CV staje się towarem obracanym wiele razy i na różne sposoby. Pracownik zaś jest całkowicie nieświadomy tego, co dzieje się z jego danymi osobowymi - twierdzi head-hunter, prosi o anonimowość.

"Ofiarami" łowców są najczęściej menedżerowie. Tacy, o których specjaliści od rekrutacji dużo wiedzą. Informacje o nich krążą wśród firm rekruterskich. Dlatego trudno mówić w ich przypadku o ochronie danych osobowych.

- Oczywiście obrót danymi osobowymi wbrew woli ich właściciela jest przestępstwem. Ktoś złapany na gorącym uczynku, np. przechowujący w mieszkaniu CV, może liczyć się z poważnymi konsekwencjami prawnymi. Nikt z łowców nie przyzna się do handlowania aplikacjami, ale i tak wszyscy wiedzą, że ten proceder jest popularny. Dlatego warto korzystać z usług sprawdzonych firm, a nie "szemranych" specjalistów - dodaje head-hunter.

Zdarza się, że pracodawcy chcący wykorzystać kryzysową sytuację sami nakręcają wyścig albo zlecają szukanie kandydatów wielu firmom.

Szefowie coraz częściej chcą też, by łowcy głów zamiast stałej opłaty poprzedzonej zaliczką otrzymywali success fee, czyli premię za pozyskanie kandydata.

- Klienci sądzą, że jeśli kandydata na dane stanowisko szukają cztery firmy, a nie jedna, to szybciej uzyskają lepsze efekty. Często skutek jest taki, że dostają kilka CV tej samej osoby - mówi "Rzeczpospolitej" Katarzyna Berenda - Ratajczyk, dyrektor działu rekrutacji i selekcji w Bigram Personnel Consulting. Z reguły jej firma odrzuca zlecenia, które nie dają wyłączności.

Firmy zajmujące się pozyskiwaniem pracowników bardzo często starają się wynegocjować korzystne warunki, m.in. wyłączność na szukanie pracowników. Tak robi np. firma HRK, która stara się wynegocjować chociaż kilka tygodni wyłączności. "Nie ma wtedy czasu na dokładniejszą penetrację rynku, na analizę kandydatów, tym bardziej, że pracodawcy zamiast dokładnego omówienia profilu, często przesyłają tylko skrócony opis stanowiska" - wyjaśnia "Rzeczpospolitej" Justyna Lipowska, szefowa działu rekrutacji w HRK.

Wybrane dla Ciebie

Komentarze (64)