Pasy na Okęciu prawie nieuszkodzone, koszt akcji - szacowany
Awaryjne lądowanie Boeinga 767 na Okęciu praktycznie nie spowodowało uszkodzeń dróg startowych, koszty akcji ratowniczej i odholowania maszyny ciągle są szacowane - poinformował dyrektor lotniska im. Fryderyka Chopina Michał Marzec.
03.11.2011 | aktual.: 03.11.2011 13:39
Jak mówił Marzec na konferencji prasowej podsumowującą akcję, lądujący bez opuszczonego podwozia samolot zniszczył ok. 10 lamp, które można było wymienić od ręki, a innych uszkodzeń praktycznie nie ma.- Jest tylko minimalny ślad. Widać, w którym miejscu o pas tarły silniki i kadłub samolotu - powiedział Marzec.
W jego opinii, hamująca maszyna utrzymała się na pasie również dzięki dobrej jakości nawierzchni drogi startowej. Marzec przypomniał, że w ubiegłym roku wyremontowano skrzyżowanie pasów startowych, m.in. położono tam nową nawierzchnię.
Jak mówił dyrektor, lotnisko musi być przygotowane na takie sytuacje. - Tego typu procedury ćwiczymy wielokrotnie, wiele razy w roku wszyscy pracownicy, którzy odpowiadają za bezpieczną obsługę lotniska mają obowiązek - i realizują go - trenowania, ćwiczenia, poprawy tych procedur. Ponosimy koszty inwestycyjne i utrzymania stosownych służb, jak straż pożarna - mówił Marzec.
Jak ocenił dyrektor, w tym konkretnym przypadku można z dużą satysfakcją powiedzieć, że procedury zadziałały skutecznie. - Udało nam się umożliwić bezpieczne lądowanie samolotu, bezpiecznie zająć się pasażerami i udało się nam potem ten samolot, równie bezpiecznie, usunąć z dróg startowych - dodał Marzec.
Zaznaczył, że koszty akcji ratowniczej oraz podniesienia i odholowania samolotu ciągle są szacowane. Dzień przerwy w działaniu portu lotniczego na Okęciu to strata rzędu 1,5 mln zł - dodał. Marzec podkreślił, że lotnisko jest ubezpieczone od takiej awaryjnej sytuacji i roszczenia portu będzie pokrywał ubezpieczyciel.
Dyżurny operacji Portu Lotniczego Cezary Adamiak mówił z kolei, że w czasie lądowania na silniku nr 2 Boeinga pojawił się ogień, ale był "na szczęście krótkotrwały". Szybki dojazd samochodów lotniskowych służb ratowniczo-gaśniczych pozwolił na dogaszenie silnika i zabezpieczenie skrzydeł, gdzie były zbiorniki z paliwem - wyjaśnił Adamiak.
- W przypadku, gdyby ten samolot zboczył, bądź zmiana warunków metrologicznych spowodowałaby boczny wiatr, to samolot mógłby zejść z pasa. Mógłby dokonać obrotu, wskutek czego mogłoby dojść do uszkodzeń skrzydła, a tam są zbiorniki z paliwem. To groziło w tym momencie pożarem - mówił Adamiak.
Dyrektor Marzec wyjaśnił też, że podnoszenie samolotu z pasa trwało długo, bo służbom lotniska zależało, by Boeing mógł jeszcze latać. - Te opinie, jakie słyszałem od przedstawicieli Boeinga są takie, że nawet w ciągu miesiąca ten samolot będzie mógł powrócić do latania - powiedział.
Po awaryjnym lądowaniu Boeinga lotnisko było zamknięte przez 33 godz. Przywracanie regularnej pracy portu lotniczego po przerwie "może jeszcze trochę potrwać", a przewoźnicy dokładają starań, by stało się to jak najszybciej - mówił też Marzec. - Każdy przewoźnik w miarę swoich możliwości stara się przywrócić regularne połączenia - zaznaczył.
We wtorek lecący z Newark w Stanach Zjednoczonych Boeing 767 LOT-u z 231 osobami na pokładzie miał awarię jednego z systemów hydraulicznych, z niewiadomych powodów zawiódł też awaryjny system wypuszczania podwozia. Maszyna lądowała bez wypuszczonych kół. Nikomu nic się nie stało. W środę wieczorem 2 listopada samolot został podniesiony, ustawiony na opuszczonym podwoziu i odholowany do hangaru.